— Z całego serca nad tym boleję, Ariste.
— Nie zagrażam Demos! Moja krytyka dotyczy wyłącznie Aristoi. Ma pobudzić do większego wysiłku! Niech świat pulsuje duchem odkryć i przygody, tak jak niegdyś! Gdzie jest duch Kapitana Yuana?
— Zagubiony podczas wyprawy do centrum galaktyki — odparł Gabriel. — Razem z pozostałą częścią Kapitana.
Astoreth spojrzała na niego przenikliwie.
— Nie to miałam na myśli.
— Wybacz, Ariste. Dziś wieczór wykazuję niewybaczalne ciągoty ku dosłowności.
Jego serce w tym nie uczestniczyło. W głębi sali majaczyła sylwetka Saiga: brodaty, w ciemnym ubraniu, pochłonięty rozmową z błyszczącą kulą platonisty Sebastiana. Gabriel zastanawiał się, czy Saigo zamierza go zabić.
(Horus rozwijał logiczny plan stosowny do sytuacji. Gabriel nie zaczynał jeszcze przygotowań. Czuł, że potrzebuje więcej dowodów).
Pragnął odpłynąć w noc i zrobić coś nieodpowiedzialnego, ale jednak wytrwał na przyjęciu, dopóki nie opuściła go połowa gości.
Skoncentrowawszy się znowu na Pyrrho, popłynął ku promowi i polecił Białemu Niedźwiedziowi, by przejął stery. Coś go jeszcze w środku szarpało. Na krótko wszedł w oneirochronon, by zasięgnąć informacji u reno z Rezydencji na temat miejsca pobytu Clancy. Dowiedział się, że od trzech godzin jest w Goździkowym Apartamencie i prawdopodobnie śpi snem sprawiedliwego.
Gabriel pragnął czegoś bardziej nieodpowiedzialnego niż sen. Doszedł do wniosku, że pragnie występku.
Polecił Białemu Niedźwiedziowi zawieźć się do Fali Stojącej.
5
LOUISE:
Jeśli już miał być występny, postanowił zrobić to dobrze. Leżał na satynowym prześcieradle w rozpostartych bladych ramionach Marcusa. Nad nimi wisiał Mroźny Wąwóz. Wody jarzyły się w świetle reflektorów, spadając w górę, w zawrotne czarne, wulkaniczne głębie…
Dom zaprojektowany dla Marcusa nazywał się Fala Stojąca. Rozparty w wąwozie, w miejscu, które Gabriel zarezerwował wyłącznie dla siebie. Powód był prosty — nie chciał, by ktoś inny swą architekturą popsuł krajobraz.
Budynek wciśnięto między dwie białe przypory stojące po obu stronach wąwozu jak olbrzymie złożone dłonie. Nazwa odzwierciedlała projekt — była to dokładnie gigantyczna podwójna fala stojąca, obraz ściśniętej fali grawitacji, która wypełniała konstrukcję i decydowała o istotnych cechach budowli.
W przypory wbudowano generatory grawitacji. Gabriel udzielił sobie specjalnego pozwolenia, by móc wykorzystać je na planecie. Przed szkodliwymi zastosowaniami chronił je pomysłowy system zabezpieczeń. Wytwarzane przez nie specjalnie skompresowane fale, odzwierciedlone w architekturze budynku, przesłaniały grawitację planetarną w obrębie budowli i pozwalały mieszkańcom na uzyskanie wyjątkowej perspektywy. Zmieniono mianowicie kierunek siły ciążenia. Marcus i Gabriel mogli leżeć na łóżku na suficie i patrzeć w górę: przez przezroczystą podłogę widzieli spienioną wodę, grzmiącą, ryczącą i odpływającą łukiem, wciąż w górę, w czekający granatowy kocioł.
Samą konstrukcję ukończono dawno. Tynkowanie, malowanie, układanie mozaiki i dekoracje musiały jeszcze potrwać. Część mieszkalną dla Marcusa przygotowano w pierwszej kolejności i mógł się już tam wprowadzić, lecz w pozostałych pomieszczeniach panował chaos. W całym domu ściany, sufity i podłogi były lekko zakrzywione, dlatego drzwi, okna, szafy i większe meble specjalnie dopasowywano. Stosując CAD, Gabriel mógłby wszystko zaprojektować i zbudować w ciągu kilku dni, a może nawet godzin, lecz przedmioty wykonane ręcznie cenił sobie bardziej niż opracowane w oneirochrononie i wyprodukowane przez automatyczne obrabiarki. Warsztaty założył właśnie po to, by dać wyraz tym swoim przesądom.
W umyśle Gabriela zarysował się pewien pomysł.
— Czarnooki Duchu, czy masz pędzelek i papier? — zwrócił się do Marcusa.
Marcus otworzył zaspane powieki. Już dawno przyzwyczaił się do tego, że Gabriel sypiał znacznie krócej od niego.
— W sąsiednim pokoju — odparł. — W biurku z czarnej laki. Gabriel włożył szlafrok i poszedł powoli (z każdym krokiem działające na niego siły grawitacji nieznacznie zmieniały kierunek) do małego pokoju wyłożonego ciemną boazerią. Szum wodospadu wypełniał zamkniętą przestrzeń. Gabriel poczuł zapach delikatnego papieru kredowego, nim jeszcze wyjął go z szuflady.
Przygotował sobie tusz: zdrapywał nieco czarnego proszku z pałeczki sumi i zwilżał go kroplami wody, aż tusz uzyskał barwę niezwykle głębokiej czerni, czarnej jak otoczenie punktu osobliwego w Kosmosie, z dyskiem akreacyjnym z tęczowych bąbelków. Gabriel zawezwał Psyche i ujął duży pędzelek do kaligrafii.
Przez krótką chwilę jego ręką i mózgiem władała Psyche. Gdy Gabriel pozwolił jej odlecieć i spojrzał na papier, ujrzał poemat, który śpiewała — w Bezpośredniej Ideografii — podczas implantowania Marcusowi blastocysty. Zapisane znakami dźwięki znowu zabrzmiały w jego sercu.
Świadomość Gabriela powoli rozszerzyła się: prócz ręki i dłoni zaczął dostrzegać świat zewnętrzny. Zdał sobie sprawę, że Marcus stoi za nim i patrzy mu przez ramię.
— Piękne — orzekł Marcus. — Pamiętam, jak wypowiadałeś te słowa, ale zobaczyć je napisane…
— To wkład jednego z mych daimonów — wyjaśnił Gabriel, czyszcząc pędzelek.
— „W łupinie orzecha: Shakyamuni”. — Marcus głęboko westchnął. — Uszczęśliwia mnie to, że jestem tą łupiną orzecha, Gabrielu Wissarionowiczu.
Gabriel spojrzał na niego.
— Tamtego dnia miałeś wiele wątpliwości.
— Owszem. Wybacz. Wiesz, że zawsze taki jestem, gdy nadchodzą poważne zmiany w moim życiu. Dlatego ciągle się waham, czy przystąpić do ponownych egzaminów. Ale teraz, będąc… łupiną orzecha… jestem z tego powodu szczęśliwy. — Uśmiechnął się. — Zeszłej nocy byłem na dnie kanionu, na małej łączce. Tańczyłem z radości. Dosłownie, na trawie. Twoje Divertimento w tonacji B rozbrzmiewało mi w głowie.
Gabriel oczyścił przybory do kaligrafii i odłożył je. Atrament na papierze już wysechł. Gabriel wstał z krzesła, ujął rysunek i wręczył go Marcusowi.
— Oprawię go i powieszę w pokoju dziecinnym. Gdzieś obok jaja, które mi dałeś.
Wrócili do sypialni. Nad ich głowami szybowała spieniona woda, wpadając w ciemne cienie kanionu.
— Robi się późno — powiedział Marcus. — Zostaniesz tu? Może zjemy wczesne śniadanie?
Gabriel potrząsnął głową.
— Muszę odwiedzić grób mego ojca. Chciałbym znaleźć się tam o świcie.
— Mogę iść z tobą?
Gabriel pogładził go po policzku.
— Wolałbym nie. Chcę być tam sam.
— Słyszałem, że doktor Clancy przeprowadza się do Goździkowego Apartamentu.
Gabriel spojrzał na niego.
— Owszem.
Na ustach Marcusa zagościł przelotny uśmiech.
— To kochany człowiek. Tamtego dnia zadzwoniła do mnie i spytała, czy dobrze się czuję. — Dotknął policzka Gabriela. — Mam nadzieję, że będziesz dla niej dobry, Aristosie.
— Czy zdanie to nie powinno zostać sformułowane odwrotnie?
— Ona z pewnością będzie dla ciebie dobra, Gabrielu.
Gabriel pocałował go.
— Powodzenia, Duchu.
— Tobie również.
Biały Niedźwiedź zasnął przed paroma godzinami, więc Gabriel sam pilotował. Z Fali Stojącej prom zabrał go na niewidzialnych skrzydłach wysoko, w Cordillerę Oriental. Gabriel wybudował tam grobowiec z różowego marmuru, oświetlany każdego ranka wschodzącą jutrzenką.