Prezent dla Cressidy był rozkładanym jajem-łamigłówką, podobnym do tego, jakie otrzymał Marcus, większym jednak, zbliżonym rozmiarami do dyni. Na reliefie zewnętrznym dokazywały upierzone chińskie smoki. Gabriel rozłożył łamigłówkę do postaci kwiatu lotosu i wsunął do środka małą kadzielnicę z brązu. Również ozdobiona była smokami; kadzidlany dym unosił się mlecznym pasmem z ich nozdrzy. Na górze kadzielnicy osadzono wielki czarny opal w smugi, barwy głębokiego illyriańskiego błękitu oraz przytłumionymi pomarańczowymi plamami. Wszystko to miało swój pierwowzór w starożytnej mitologii, ale Cressida i tak niewiele z tego dostrzeże.
Lot do Rezydencji niedaleko Labdakos trwał sześć minut. Po wylądowaniu Gabriel zmienił strój na jaśniejsze poranne jedwabie, zamówił śniadanie i poprosił reno o informacje na temat Yaritoma. Młody Therápōn przebywał w Cienistym Klasztorze. Nic dziwnego. Gabriel udał się tam i zastał Yaritoma medytującego pod Widmową Maską w pozycji pół-lotosu.
Gabriel wszedł na trawę i stanął z boku, by widzieć Yaritoma z profilu. Chłopak miał zamknięte oczy, usta poruszały się w bezgłośnym monologu, ręce tworzyły Mudrę Gotowości i Spostrzegawczości. Na koszuli, w miejscu gdzie otworzyła się jedna z ran, widniała czerwona plama. Ponad nim Widmowa Maska uśmiechała się dwuznacznie.
Poranny wiatr zmierzwił Gabrielowi włosy. Yaritomo poruszył nozdrzami, otworzył oczy, spojrzał na Gabriela z ukosa. Poczuł jego zapach lub ciepło ciała. Przez twarz przebiegł mu wyraz zdziwienia. Chłopak usiłował powstać i przyjąć jedną z postaw szacunku. Gabriel powstrzymał go gestem i podszedł bliżej.
— Coś ci przyniosłem — powiedział.
Była to porcelanowa miniaturka z Warsztatów — tygrys stał na tylnych łapach wśród płomieni. Na ciemnym tle jaśniały pomarańczowe pręgi. Czyste światło Illyricum odbijało się od wyszczerzonych kłów.
Gabriel zamówił tę figurkę w Warsztatach, gdy tylko Yaritomo dokonał przełomu.
— Dziękuję ci, Aristosie. — Uczeń opuścił podbródek i oczy w Trzeciej Postawie Pokory. — Nie zasłużyłem…
— Wykorzystuj figurkę, aby się skupić. Może ci to pomóc w wizualizacji Płonącego Tygrysa. — Gabriel przykucnął przy nim. — Czy wydostawałeś go po odbyciu rytuału chöd?
— Tak. — Yaritomo oblizał wargi. — Dwukrotnie. Przekonałem się, że pobyt w klasztorze pomaga.
— Owszem. Musi pomóc.
— Ale czułem również kogoś innego. — Yaritomo zawahał się. Rodzaj nacisku w umyśle.
— W jaki sposób próbowałeś go ujawnić?
— Próbowałem Sutry Kapitana Yuana. Ćwiczenia postaw. Ukierunkowaną medytację. Próbowałem nawet po prostu do niego mówić. — Potrząsnął głową. — Myślę, że ten inny nie jest jeszcze gotów.
— Kontynuuj to samo przez kolejne cztery, pięć dni — rzekł Gabriel. — Jeśli się nie objawi, powróć do swych obowiązków. Postaraj się zaobserwować, przy jakich stanach umysłu i podczas jakich czynności masz wrażenie, że daimōn się pojawił. A potem rozmyślnie spróbuj powtórzyć te warunki.
— Tak, Aristosie.
— Przesyłaj mi regularne raporty. Może będę ci mógł coś podpowiedzieć.
— Tak, Aristosie.
— A twoje rany, bardzo ci dolegają?
— Trochę. — Yaritomo uśmiechnął się lekko. — Usiłuję się wznieść ponad to.
— Dyscyplina umysłu jest bardzo potrzebna, ale nie kosztem zdrowia. Pójdź jak najszybciej do lekarza. — Gabriel wstał. — Dokonałeś koniecznego przełomu. Teraz sprawy potoczą się szybko.
— Mam nadzieję, Aristosie.
— Promuję cię do rangi Hebdomarchōna. Oczywiście twoje obowiązki zostaną zwiększone.
Yaritomo patrzył mu w oczy.
— Panie, nie wiem, czy sobie na to zasłużyłem… — powiedział.
— Jeśli dotychczas sobie na to nie zasłużyłeś, wkrótce na pewno zasłużysz. Uwierz mi, będziesz potrzebował daimonów, by wykonać zadania, jakie przed tobą staną.
Yaritomo głośno przełknął ślinę.
— Postaram się spełnić oczekiwania, jakie we mnie pokładasz, Aristosie.
— Jesteś zdenerwowany, jak mi się wydaje. Spróbuj zawezwać Płonącego Tygrysa. To pewny siebie osobnik.
— Ach… tak. Dobrze.
Gabriel wycofał się w ciemność. Yaritomo patrzył za nim przez chwilę, potem odetchnął kilka razy głęboko, przyjrzał się porcelanowemu tygrysowi i rozpoczął swą inwokację.
Gabriel zapytał domowe reno o Clancy. Już się obudziła, więc kazał Kem-Kemowi zanieść śniadanie do Goździkowego Apartamentu, po czym sam się tam udał.
Goździkowy Apartament nie był ozdobiony motywami kwiatów, ale panowała tam kwiatowa kolorystyka — jedenaście różnych odcieni czerwieni, kremowe tynki i błyszcząca boazeria z palisandru. Clancy grała na fortepianie, który Gabriel kazał tam wstawić. Instrument zbudowano w Warsztatach. Jego mahoniową powierzchnię ozdobiono intarsjami z palisandru oraz kwitnącymi winnymi pnączami z macicy perłowej i nanoinkrustacji z czerwonego korala i kości słoniowej. Znakomicie pasuje do tego wnętrza, pomyślał Gabriel.
Gdy wszedł do pokoju, Clancy spojrzała na niego, ale nadal grała Ländlery Mozarta. Gabriel stanął za jej plecami. Delikatne palce Clancy tańczyły na klawiaturze. Wyciągnął spinki z jej włosów i zanurzył w nich dłoń. Zaczął splatać warkocze ze wstążkami, do których przytwierdzono pęki drobnych porcelanowych kwiatów, o słupkach zakończonych malutkimi dzwoneczkami. Gdy tylko Clancy poruszyła głową, rozlegały się delikatne kuranty, czyste i wyraźne, o wspaniałej wielobarwnej tonacji.
Zaczęła tworzyć wiązankę walców, w harmonii z Gabrielem splatającym warkocze. Łączyła temat jednego utworu z motywem innego, po czym przechodziła do kolejnego tańca, cały czas utrzymując rytm trzy czwarte. Zakończyli swe dzieła prawie równocześnie. Clancy uniosła głowę, spojrzała na Gabriela. Odezwały się dzwoneczki.
— To wspaniały fortepian — powiedziała. — Jego dźwięk jest równie piękny, jak zewnętrzna forma. Dziękuję, że go tu przysłałeś.
— Powiedziałaś, że brakuje ci ćwiczeń.
— Powiedziałam, że brakuje mi czasu na ćwiczenia.
— W każdym razie, fortepian należy do ciebie.
— Do mnie? Naprawdę? — Położyła sobie dłoń na szyi. — Burzycielu, nie dorastam do tych podarków.
— Dorośniesz, gdy zostaniesz Ariste.
Zaśmiała się.
— A więc to podstęp. Chcesz, bym przygotowywała się do egzaminów.
— Tak.
Popatrzyła na niego zwężonymi oczyma.
— Zawsze mam wątpliwości, czy mówisz serio, czy żartujesz.
— Już to słyszałem — odparł z uśmiechem. — To samo powiedziałem wczoraj matce.
— Może usiądziesz obok mnie? Bo zesztywnieje mi kark.
Gdy siadał, słychać było szelest jedwabiu.
— Powinnaś znowu przystąpić do egzaminów — stwierdził. — Ostatnim razem znalazłaś się wśród dwudziestu procent najlepszych. A ciągle potrzebni są nowi Aristoi.
Clancy patrzyła na swe ręce, rozstawiła palce, potem uniosła je w górę.
— Ostatnią noc spędziłeś w Fali Stojącej?
— Tak.
Zmarszczyła czoło, znowu spojrzała na swe dłonie; skrzyżowała je na piersiach. Dzwoneczki odezwały się w tonacji B-dur.
— Nadal nie wiem, jak to ma funkcjonować — stwierdziła.
— Będzie funkcjonowało tak, jak zechcemy.