Выбрать главу

Spojrzała na niego z ukosa.

— Chyba sama nie wiem, czego naprawdę chcę. Dwa dni temu wydawało mi się, że wiem.

— Mamy dość świata i dość czasu.

— Zdaje się, że brak skromności nam nie grozi. — Westchnęła, uniosła dłonie i bezgłośnie położyła je na klawiaturze. — Dobrze — powiedziała. — Jeśli mam być cząstką tego wszystkiego, chciałabym wiedzieć, co się dzieje.

— Masz do tego prawo.

— Co cię zaniepokoiło? Ten Rubens? Czy może agresywne przemówienie Asteriona na Promocji? Coś musiało spowodować, że nagle uciekłeś do Marcusa. Co się stało?

Gabrielowi sprawił przyjemność ten nagły przypływ przenikliwości i nawet nie był zakłopotany dociekliwością Clancy.

— To dość skomplikowane — odparł. — Sam nie wiem, jak to wszystko rozumieć.

— Nie zmieniaj tematu.

— Nie zmieniam. Po prostu stwierdzam, że sprawy są… dwuznaczne.

Opowiedział o dostarczonej mu osobiście przesyłce, o zakłopotaniu Rubensa tą nagłą misją, o rewelacjach Cressidy.

— Wygląda na to, że Cressida zbzikowała — stwierdziła Clancy.

— Mam nadzieję, że tak jest.

— Jeśli tak, to co wtedy?

— Od wieków nie było szalonych Aristoi. Od czasów Chrupiącego Księcia.

— A Sebastian lub Ikona Cnót, czy nie są szaleni?

— Są… — szukał odpowiedniego słowa — bardzo ekscentryczni. Ich domeny stały się dziwnymi miejscami, ale oni sami nie są szaleni. Nie widzimy tam przerażających nieporządków społecznych, jak te wywoływane przez Chrupiącego Księcia. Wystarczy wspomnieć jego pomysł zastosowania generatorów grawitacyjnych do zmiany na planetach konfiguracji terenów zasiedlonych cały czas przez ludzi. I jeszcze oczekiwał, że będą mu za to wdzięczni.

— Jeszcze nie, nie widzimy tego dotychczas.

— Wróćmy jednak do Cressidy.

Clancy skinęła głową; dzwoneczki zagrały.

— Ariste może zostać usunięta tylko po jednomyślnym głosowaniu innych Aristoi. Wszyscy musimy wyrazić zgodę.

— Nigdy nie zdarzyło się nic podobnego, prawda?

— Chrupiący Książę abdykował, lecz powinien być usunięty o wiele wcześniej. W Persepolis sformowano już komisję, która miała się zająć jego zachowaniem. — Zmarszczył czoło. Pogładził białe klawisze. — Nie sądzę, by Cressida była szalona. Chciałbym w to wierzyć, ale nie mogę.

Patrzyła mu prosto w oczy.

— A jeśli masz rację?

Pomyślał o takiej możliwości i zadrżał.

— Przejdę po tym długim, zadziwiająco wąskim moście, gdy do niego dotrę. Teraz moje rozdanie.

Ułożył dłonie — do duetu Lulu i Louise z nie dokończonej opery Louise Brooks w roli Lulu. Swojej „wiecznie nie dokończonej” opery, jak sobie teraz uświadomił.

Duet pomyślany został jako cyniczna rozmowa, nieubłaganie ukazująca straszliwą duchową pustkę. Dwie kobiety — jedna fikcyjna, pojawiająca się jako zjawa, druga prawdziwa, aktorka mająca grać rolę pierwszej — porównują swe życiorysy. Wymieniają opinie na temat mężczyzn, którzy je wykorzystali, i na temat swego życia, tak gwałtownie wymykającego się spod kontroli. Słowa są szydercze, złośliwe, obie kobiety utrzymują, że nie obchodzi je, co się z nimi stanie. Motyw muzyczny arii sugeruje ich głęboką tragedię, okropną samotność i ostateczny los — jedna z nich umiera na rękach maniaka, druga, zaniedbana i opuszczona, ciągle w oparach dżinu, stacza się przez dziesięciolecia.

Duet był ostatnim fragmentem napisanej części opery, który Gabrielowi się podobał. Coś go wewnętrznie powstrzymywało przed ukończeniem dzieła.

Grał, a przez oneirochronon zawezwał instrumentację: z ukrytych w pokoju głośników dźwięki strun oraz instrumentów dętych dodały wulgarnej pikanterii brzydkiemu zakończeniu duetu.

Podniósł rękę znad klawiszy i przez ramię spojrzał na Clancy.

— To było sarkastyczne — powiedziała. — Dlatego, że zadawałam niewygodne pytania?

— Dominanta des-moll — powiedział — z nie rozwiązaną nakładającą się siódmą w as-moll. Dlatego brzmi tak wulgarnie. — Wstał ze stołka i pocałował ją. — To tylko część nie dokończonego utworu i nie kierowałem jej przeciw tobie.

— Co to takiego, Burzycielu?

Streścił jej libretto.

— Nic dziwnego, że nie jest skończona — odparła. — Nigdy nie słyszałam, żeby opera miała tak skomplikowaną strukturę. Każda z występujących osób prowadzona jest ku zgubie przez ducha „rzeczywistej” postaci, odtwarzanej przez tę osobę?

— Fantomy objaśniają fragmenty swej rzeczywistości, czy też, w tym wypadku swej nierzeczywistosci. W taki sam sposób nasze daimony objaśniają fragmenty nas samych.

— Rozumiem to porównanie.

— Żyjemy w wieku przypisów. Czymże innym jest Hiperlogos, jak nie komentarzem do tego, co się wydarzyło przez ostatnie setki lat? Ale — wzruszył ramionami — nie chciałbym po prostu podsumowywać i streszczać Berga.

— On jest jedynym, którego nie streszczasz. Może upodabniasz się do niego w tym sensie, że twoje dzieło jest również nie ukończone.

— To nie złożoność jest główną trudnością.

— A co?

BŁYSK. Powtarzam BŁYSK. Nadejdzie sygnał o priorytecie jeden.

Gabriel uniósł dłoń. Tachliniowy BŁYSK był sygnałem o najwyższym możliwym priorytecie, tak pilnym i ponaglającym, że nawet Aristoi przerywali swe obowiązki. Gabriel był Aristosem ponad pięćdziesiąt lat i w tym czasie tylko jeden raz otrzymał taką wiadomość. Trzydzieści dwa lata temu.

BŁYSK. Powtarzam BŁYSK. Alarm mataglapowy, prawdopodobnie będą ofiary.

Po krzyżu pociekła mu zimna strużka. Czuł, że blednie. Gdzieś wydarzyło się coś złego — najgorszego. Tak jak trzydzieści dwa lata temu.

Clancy spojrzała na niego dużymi, zatroskanymi oczyma.

BŁYSK. Powtarzam BŁYSK. Alarm mataglapowy na stacji Sanjay, na orbicie wokół planety Malarz, w domenie Cressidy Ariste. Prawdopodobnie są ofiary.

Gabriel z lekkim zdziwieniem stwierdził, że potrafi wydobyć z siebie jakieś słowa.

— Nie, Cressida nie jest szalona — powiedział. — Miałem rację.

Myśląc o czymś innym, obserwował, jak Clancy przykłada dłoń do swego gardła.

— Wszystko, co mi mówiła, jest prawdą — stwierdził.

Zastanawiał się, co właściwie teraz odczuwa. Potem zrozumiał: coś zupełnie nowego.

Nigdy przedtem nie czuł, że świat rozpada się na strzępy.

6

SCHIGOLCH:

„Chan Kubla kazał w Xanadu”… — Facet nie żyje, po co to gadu-gadu.

Po alarmie BŁYSK sprawy przejął Pan Wengong. Musiał sobie najpierw poradzić z oneirochroniczną widownią podenerwowanych Aristoi śpieszących z dobrymi radami. Na szczęście odpowiedź na atak nano, była przewidziana i zaplanowana od dawna i nie wymagała zbyt wielu czynności. Od czasu gdy Ziemia1 zniknęła pod migoczącą, bąbelkowatą jak czarny kawior falą indonezyjskiego „nano-mataglapa”, starannie opracowano procedury reakcji oraz w każdej ludzkiej kolonii lub w jej pobliżu rozmieszczono odpowiedni sprzęt awaryjny.

Gdyby „Oni” postanowili zabić Cressidę, myślał Gabriel, nie wypuściliby tego draństwa na planetę.

Z pewnością są jacyś „Oni”. Saigo, oddalony o całe wieki świetlne, musiał mieć wspólników w pobliżu planety Malarz.

— Wcale nie — spekulował Horus. — To mogło być ukryte wiele lat temu i teraz zdalnie zaktywizowane za pomocą tachlinii.