Выбрать главу

— Jestem trochę zdenerwowana — wyznała Akwasibo. — Co się dzieje na takich przyjęciach?

— Przyjemności. Popisy. Rywalizacja. Intrygi. — Gabriel uśmiechnął się. — Wszystko, co nadaje życiu wartość.

Pyłki dziewann płynęły przez bezwietrzną przestrzeń świtu na Illyricum. Gabriel wstał z ławki, Manfred również się podniósł, przeciągnął, ziewnął i wyszedł za Gabrielem z pawilonu. Znikające pyłki poranka tańczyły przed Gabrielem wracającym do głównego budynku Rezydencji.

Gdy przechodził obok Cienistego Klasztoru, posłyszał niewyraźny zmęczony zaśpiew. Przypomniał sobie o raporcie, w którym donoszono, że Therápōn Dekarchōn Yaritomo, demiourgos odpowiedzialny za wymierzanie podatków w jednej z prowincji Illyricum, ogłosił, iż niebawem spróbuje dopełnić rytuału Kavandi. Gabriel kazał Manfredowi poczekać, a sam wszedł cicho przez inkrustowany turkusami łuk, by przyjrzeć się tej ciężkiej próbie.

Yaritomo, krępy mężczyzna, który nie miał jeszcze nawet siedemnastu lat, świeżo ukończył Lincoln College na Illyrijskim Uniwersytecie. Dobrze wypełniał nałożone przez Gabriela obowiązki, zgłębiając zasady administracji cywilnej. Raporty z Departamentu Psychologii sygnalizowały, że osobowość Yaritoma wykazuje oporność na fragmentację za pomocą łagodniejszych technik i sam Yaritomo wybrał Kavandi.

Nagi Yaritomo leżał pod metalową ramą, którą przywiązał sobie do ciała. Na ramie umocowanych było ponad pięćdziesiąt włóczni z nierdzewnej stali, ostrych jak skalpele, wycelowanych w jego ciało.

Ponad nim, na słupie znajdowała się Widmowa Maska, twarz olbrzymiego robota — dźwignie, układy pneumatyczne i projektory holograficzne — którą Gabriel zaprojektował dla swej sztuki Maska. Widmowa Maska miała minę zadowolonego arlekina: białą twarz, wąskie uśmiechnięte usta, czarne trójkąty nad oczami, czerwone rumieńce na policzkach.

Gabriel spojrzał teraz na tańczącego w dole chłopca i spodobało mu się miejsce, które tamten wybrał. Widmowa Maska symbolicznie wzmacniała deklarowane intencje Yaritoma.

Młody Therápōn, tańcząc w kręgu pod maską, wyśpiewywał wciąż od nowa Sutrę Kapitana Yuana. Prawdopodobnie robił to od poprzedniego wieczora i zdążył wydeptać krąg na trawniku. Włócznie grzechotały w ramie, pod wpływem własnego ciężaru zagłębiały się w ciele chłopca. Z czoła kapał mu pot.

— Niech szaleństwo zabierze mój umysł — śpiewał. — Niech daimony zabiorą moją duszę.

Ciekło przy tym zadziwiająco mało krwi. Gabriel stwierdził z aprobatą, że nawet poddany ogromnemu psychicznemu i fizycznemu stresowi Yaritomo potrafi kontrolować swe zwężone naczynka włosowate.

— Niech duch wznosi się w mym ciele. Niech duch napełni mnie siłą.

Używając Priorytetu Aristosa, Gabriel zażądał od swego reno informacji na temat pulsu i ciśnienia krwi Yaritoma. Reno Gabriela, poprzez reno domowe, połączyło się z reno Yaritoma, a to wszczepione u podstawy czaszki — monitorowało stan zdrowia chłopca. Przekazano pomyślną odpowiedź. Yaritomo był młody, w dobrej kondycji i jeśli się należycie skoncentruje, najprawdopodobniej może tę procedurę kontynuować przez wiele dni. Gabriel zasięgnął teraz informacji na temat poziomu toksyn zmęczeniowych, ale reno Yaritoma — w odróżnieniu od reno Gabriela — nie potrafiło dokonać takich pomiarów.

Niektóre stany umysłu były wspomagane, a nawet inicjowane, przez wywołane stresem dramatyczne zmiany w chemii organizmu. Yaritomo bez wątpienia przez ostatnich kilka dni pościł, obniżając odporność swego organizmu na stres i przestrajając chemię mózgu. Taniec, śpiew i ekstremalny ból miały spowodować znaczne podniesienie poziomu toksyn i zmniejszenie zasobów energii. Celem tych zabiegów był atak nie na ciało, lecz na świadomą część mózgu…

Yaritomo nie próbował utracić władz umysłowych.

Próbował takie władze uzyskać.

— Niech przyjedzie daimōn. Chcę zmierzyć się z daimōnem. Chcę pokonać daimōna i sprawić, że stanie się on częścią mnie samego. Chcę posiąść moc daimōna!

Ostatnie słowa wychrypiał głośno i zdecydowanie. Był to okrzyk triumfu, zwycięstwo umysłu nad fizycznością i bólem. Gabriel wycofał się cicho. Wiedział, że ból będzie dręczył Yaritoma jeszcze bardzo długo.

Dach Apadany podtrzymywały cynobrowe kolumny zwieńczone złotem. Na nich oraz na ścianach znajdowały się inkrustacje zarówno oryginalnych perskich inskrypcji, jak i skomplikowanej Zaangażowanej Ideografii Kapitana Yuana. Aristoi w piórach i piórkach tłoczyli się w komnacie. Z tłumu wyróżniał się Sebastian, jego oneirochroniczne ciało przybrało postać migoczącej, unoszącej się w powietrzu kuli.

Gabriel wszedł z Akwasibo. Odpowiedział na powitalne gesty kilku osób.

— Chciałbym móc stwierdzić, że zawsze uważałem, iż to osiągniesz — rzekł. — Ale w tamtych czasach nie miałem doświadczenia, by przewidzieć takie rzeczy. I byłem zbyt zajęty, by bawić się w przepowiednie.

— Chyba sama tego nigdy nie przewidywałam. — Uśmiechnęła się. — Aż do chwili, kiedy jakieś trzy, cztery lata temu cała moja praca zaczęła się wreszcie kleić.

Droga Akwasibo do pozycji Ariste wyglądała dość zwyczajnie: dekady ciężkiej pracy zostały zakończone rodzajem syntezy, lata pilności wynagrodzone, a zintegrowane wiedza i umiejętności stworzyły nową jakość. Droga Gabriela była bardziej bezpośrednia — płomienny, pionowy wzlot i osiągnięcie tytułu Aristosa przed trzydziestką. Niektórzy prorokowali, że Gabriel się wypali, ale oczywiście nie mieli racji — Gabriel, zbliżając się do osiemdziesiątki, był teraz bardziej twórczy niż kiedykolwiek.

— Znasz tu wszystkich? — spytał. Ponownie rozejrzał się po sali i zawezwał większość swych daimonów, gdyż spotkanie z tyloma sobie równymi naraz stanowiło prawdziwe wyzwanie.

— Trudno nie zauważyć Sebastiana — powiedziała Akwasibo. — Praktykowałam kiedyś u Coetzee’ego i Tallchiefa. I prawdopodobnie większość spośród tu obecnych znam z widzenia.

— Z pewnością w ich rzeczywistych postaciach. Ale tutaj, jeśli zobaczysz ciemne, wiszące w powietrzu stworzenie, podobne do nietoperza, to najprawdopodobniej będzie Dorothy. A Salwador lubi pojawiać się jako ptak drapieżny… O, tamten ptak… — Gabriel skonsultował się ze swym reno — ten jastrząb Harrisa to prawdopodobnie on.

— Banał — powiedział Cyrus, a jego głos odbijał się echem w głowie Gabriela. — Nuda — oznajmił Deszcz po Suszy.

— Cieszę się, że przynajmniej ciebie rozpoznałam.

— Włożyłem dużo wysiłku, by wyglądać tak jak teraz, to dotyczy również mojej postaci oneirochronicznej. Nie warto tego teraz zmieniać.

— Przypominam sobie, że twoje oczy miały inny kolor. I te fałdy nadoczne…

— W zamierzeniu mają nadawać mi wygląd dojrzałego mędrca. I mam nadzieję, że tak jest.

Akwasibo wygięła swą długą szyję pod nieco nienaturalnym kątem. (Cyrus i Wiosenna Śliwa sprzeczały się, czy to gafa czy rozmyślny efekt).

— Kogo jeszcze nie zdołam rozpoznać? — spytała.

— Shankar przybierze postać jakiejś znanej osobistości ze starej Ziemi1. Abrahama Lincolna, Li Po lub Charliego Chaplina. Dorothy St John — dla odróżnienia od Dorothy — lubi zaskakiwać, więc unosi się tu jako ćma, modliszka lub…