Выбрать главу

Aristoi stali na wilgotnej plaży. Nieskazitelna Droga, uczennica i przyjaciółka zmarłej, wygłosiła mowę pogrzebową. W górze przeleciało stado białych gęsi. Setki ptaków. Machały głośno skrzydłami, na tle nieba ich sylwetki wydawały się srebrzyste; po ziemi sunął długi cień. Z komina wzniósł się prosty słup dymu — dla uczczenia Cressidy.

— Życie poświęciła wiedzy, dziełu postępu ludzkości.

Podjęto już decyzję, co zrobić z jej domeną. Cressida nie przejawiała pod tym względem ambicji, wolała skupić się na badaniach naukowych. Jej terytorium składało się jedynie z trzech układów planetarnych. Teraz każdy z nich miał zostać wchłonięty przez jednego z trzech sąsiadów. Dołączenie pojedynczego układu nie oznaczało zbytniego zwiększenia obowiązków. W ten sposób również uniknięto sytuacji, w której nowo promowany Aristos musiałby zadowolić się domeną zbyt małą w stosunku do swoich aspiracji.

— Tragiczny wypadek. Chwila nieuwagi w laboratorium nano, być może nieuwagi któregoś ze współpracowników.

Od trzydziestu dwóch lat żaden Aristos nie zginął w wypadku z nano, poinformowało Gabriela reno. Poprzednio zdarzało się to dość często. Technika rozwinęła się jednak i wypadki miały miejsce najwyżej co jakieś dwadzieścia lat. Tak długi okres bez wypadków jest mimo wszystko rekordowy.

Gabriel nie przypomniał swemu reno, że to nie był jednak wypadek.

— Niech dzieło naszej Siostry będzie kontynuowane. Ona wskazała drogę innym.

Gdy Nieskazitelna Droga skończyła, Pan Wengong wygłosił krótką mowę o niebezpieczeństwach związanych z nano. Cressida, jak stwierdził, miała opinię uczonej ostrożnej i drobiazgowo dokładnej, a jednak w chwili nieuwagi dopuściła się oczywistego błędu albo nie dopilnowała któregoś ze swych współpracowników. Powinna wykryć ten błąd, gdyż mataglap, który ją uśmiercił, nie stanowił nowości.

Od czego konkretnie umarła? Gabriel zastanawiał się, jak czuje się człowiek, gdy coś zjada go kolejno po jednym atomie. Czy w ogóle coś czuje?

Wpadł w ponury nastrój. To krwotok, wywnioskował. Wykrwawiła się, gdy mataglap pożarł jej główne naczynia krwionośne. Albo udusiła się, gdy zalała ją fala tej substancji lub gdy mataglap rozhermetyzował stację. Albo zabił ją żar, nim dosięgły ją nano — pod koniec, gdy małe mikromechanizmy zaczęły naprawdę rozrabiać, powierzchnia Sanjay była tak gorąca, że mógł się tam zagotować ołów.

— Na temat kataklizmu Ziemi1 jest obszerna dokumentacja — podpowiedział usłużnie Horus. — Osiem miliardów czterysta milionów ofiar; wiele z nich, gdy umierało, przekazywało obrazy do satelitów.

Gabriel nie potrzebował tego przypomnienia. Kazał się Horusowi zamknąć.

Promocja trwała nadal, według wzorca — spotkania w Persepolis były zbyt ważne, by je odraczać. Nieobecność Gabriela rzucałaby się w oczy, więc teraz przesuwał się wśród gości i cały czas się zastanawiał, co z tego wszystkiego zostało zepsute, a co jeszcze ma prawdziwe znaczenie.

Tym razem przyjęcie Olimpii Ariste nie było sukcesem jak zazwyczaj. Przypuszczalnie nie przejmowała się tym — zmarła (Załamanie) ponad czterysta lat temu. Niektóre z jej programów nadal funkcjonowały w Hiperlogosie i tradycyjnie jeden z nich wydawał przyjęcie w dzień po Promocji. Każde z przyjęć odbywało się w innej oneirochronicznej scenerii, za każdym razem grała inna muzyka, oferowano odmienne rozrywki, demonstrowano nowe efekty. Olimpia musiała poświęcić dziesiątki tysięcy godzin na projektowanie coraz to nowych środowisk albo równie wiele czasu na stworzenie programu, który by to za nią robił.

Na razie nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek wyczerpie się zapas krajobrazów. Nie słabła również jej wyobraźnia — być może elektroniczna.

W tym roku przyjęcie odbywało się w olbrzymiej hipersferze ze skomplikowanymi labiryntami, obszernymi pomieszczeniami, w których, po escheriańskich schodach, skiagenosy mogły spacerować albo prawoskrętnie w dół, albo lewoskrętnie w górę. Drzwi prowadziły nie do sąsiedniego — w sensie euklidesowym — pokoju, lecz w jakieś zupełnie inne miejsce.

Budowla nieustannie się zmieniała. Te same drzwi otwierały kilka różnych pomieszczeń, w zależności od tego, w jakim momencie się przez nie przeszło. Pokoje ciągle ulegały modyfikacji, ale nie wtedy, gdy ktoś na nie patrzył.

Gdyby nie śmierć w rodzinie, wszyscy by się świetnie bawili.

Gabriel z wachlarzem w dłoni sunął przez hipersferę. Zauważył pomysłowość konstrukcji, ale cały czas podświadomie dumał o ludzkiej śmierci. Horus sporządzał spis rzeczy potrzebnych na wyprawę do Sfery Gaal, kilka innych daimonów Gabriela z uznaniem, wszechstronnie oceniało nowy projekt architektoniczny Olimpii. Jego samego obie te rzeczy niezbyt zaprzątały.

Przeszedł przez bramę i znalazł się nagle nie tam, gdzie zamierzał. Zobaczył Sebastiana oraz Ikonę Cnót, zbyt późno, by się wycofać.

Tych dwoje fanatyków przyjaźniło się, choć ich systemy filozoficzne były nie do pogodzenia. A może łączył ich absolutny brak poczucia humoru?

Sebastian, nadal w postaci kuli — jednej z Idealnych Form, jakie wyprowadził ze swego platońskiego modelu doskonałości. Kula była dla niego kształtem niezmiennym, ale jej barwa i kompozycja zmieniały się ciągle. Dziś, utrzymana w tonacji połyskującego srebra, odbijała szary i pomięty mundur Ikony Cnót.

— Bardziej jestem zainteresowany ukierunkowaniem nowych idei Astoreth niż ich potępianiem — mówił Sebastian. — Jej niespokojna energia powinna zostać zaprzęgnięta do konstruktywnego poszukiwania Ideału. Jej krytyka jest w istocie słuszna, ale rozwiązania, jakie proponuje — nie.

— Jej krytyka — odparła Ikona Cnót — to ekshibicjonizm wierszoklety. Chciałaby zrestrukturyzować całą ludzkość gwoli swej próżności.

— Zgoda. — Na kuli zawirowały rozmaite kolory w barwnym spektrum aprobaty.

(Wiosenna Śliwa nie mogła się powstrzymać od uwagi, że Sebastian oraz Ikona Cnót więcej zrobili dla zreformowania ludzkości niż wszyscy pozostali Aristoi razem wzięci. Jeśli to nie próżność, pytała, cóż to jest w takim razie?)

Gabriel, ukrywając swe rozbawienie, usiłował się cichcem przemknąć.

— Wybaczcie, Aristoi — powiedział.

— Proszę cię o wyrażenie opinii, Aristosie — rzekł Sebastian. (Gabriel kazał swemu reno trzymać na podorędziu teksty Platona).

Nie chciał angażować się w dyskusję z tymi osobami, zwłaszcza że miał tyle innych rzeczy na głowie. Uprzejmość jednak obowiązywała.

Przynajmniej Deszcz po Suszy się zabawi.

Gabriel pochylił się ku zawieszonej w powietrzu sferze.

— Nie mam specjalnej ochoty na żadne rekonstrukcje w wielkiej skali — oznajmił. — Odpowiada mi świat taki, jaki jest.

— Co zrobiłeś, by służyć Demosowi? — zażądała odpowiedzi Ikona Cnót.

— Przede wszystkim pozwoliłem, by Demos sam sobie służył. I oczywiście dostarczyłem im biosystemów, w których mogą to realizować.

— Obowiązkiem Aristoi jest przewodzić, a nie biernie czekać, by sprawy biegły własnym torem. Poświęcam przeciętnie osiemnaście godzin dziennie, pracując dla dobra ludzi w mojej domenie. Tego samego wymagam od tych, którzy są u mnie na służbie.

— Rozporządzając każdym szczegółem ich prywatnego życia — mamrotał Cyrus. Deszcz po Suszy przesiał jednak inną myśclass="underline" zarządzanie cudzym życiem to nie taka zła rzecz.