— Zostawiam cię, Therápōnie. Bez wątpienia, masz przed sobą sporo przygotowań.
— Tak, Aristosie.
Gabriel odwrócił się i wyszedł z Cienistego Klasztoru. Gdy przechodził obok słupa z umocowaną wysoko olbrzymią białą twarzą, spojrzał w górę na dwuznaczny nadmuchany uśmiech, mając nadzieję, że w swym postępowaniu jest równie jak ona nieodgadniony.
Obserwował przez zdalne sondy, jak maszyna Horusa montuje się na kadłubie statku Pyrrho, który został przesunięty na orbitę w pobliże ruchliwego orbitalnego habitatu Rhodos. Gabriel postanowił przetestować ją najpierw na swym własnym statku. W razie awarii on poniesie wszelkie konsekwencje.
Maszyna miała głębokość zaledwie kilku molekuł i, jeśli nie liczyć anteny, jej szerokość wynosiła mniej niż jeden centymetr. Był to nadajnik tachliniowy małej mocy, zasilany bateriami słonecznymi i zdolny do reprodukcji.
Wszędzie, gdzie poleci statek, bierne sensory miały sondować niebo w poszukiwaniu innych statków. Po wytropieniu statku, oddzielały się maleńkie kawałki maszyny — długie łańcuchy molekularne, zarodki przyczepione na szczycie chemicznej rakiety, tak małej, że prawie niedostrzegalnej ludzkim okiem — i wystrzeliwały w kierunku celu. Po dotarciu na miejsce zarodek konstruował kopię samego siebie.
Z upływem czasu transmitery zostaną zawleczone do innych układów planetarnych, tam się rozmnożą i rozprzestrzenia dalej. Stopniowo pokryją całą zamieszkaną przez ludzi przestrzeń kosmiczną. Według obliczeń Gabriela powinno to zająć osiem do dziewięciu miesięcy.
Stosując maszynę Horusa, zamierzał zaprojektować alternatywną sieć komunikacyjną. Uniezależniłby się od naruszonego systemu Hiperlogosu, który może zostać wyłączony, jeśli Gabriel spróbuje ostrzec innych Aristoi.
Nie zamierzał rozpoczynać swej wyprawy bez uprzedniego zabezpieczenia. Fleta skonstruowała centrum komunikacyjne, mogące obsłużyć olbrzymią liczbę połączeń w czasie rzeczywistym. Nano przetransformowało wnętrza dwóch asteroidów i właśnie w długim, powolnym procesie zmieniało jeden mały księżyc w moduł bazy informacyjnej, w taki sam sposób, jak przekształcono niegdyś ziemski Księżyc. Pojemność informacyjna była ogromna. W każdej chwili Gabriel mógł uaktywnić swój niezależny system i nawiązać łączność tachliniową z każdym układem gwiezdnym, który penetrowała jego molekularna maszyna.
Miało to nastąpić automatycznie pod pewnymi warunkami: na Illyricum musiała docierać w regularnych odstępach czasu pewna zakodowana wiadomość; gdyby nie dotarła, zapisany wcześniej sygnał alarmowy BŁYSK zostanie wyemitowany zwykłymi kanałami komunikacyjnymi oraz przez prywatną sieć Gabriela, wówczas wszyscy Aristoi zostaną uprzedzeni o grożącym im niebezpieczeństwie.
Gabriel obserwował, jak maszyna kończy swą reprodukcję. Zaktywizował ją na chwilę, sprawdził system i kazał jej wrócić w stan uśpienia.
System nadzorujący maszyny ujawnił, że odkryła kilka innych statków dokujących przy habitacie Haydn. Maszyna natychmiast zaczęła wytwarzać rakietki z zarodnikami.
Gabriel nie ingerował więcej w jej zadania.
Promocja oraz związane z nią uroczystości, przyjęcia i spotkania dobiegły wreszcie końca. Znowu wszystko odłożono do następnego razu.
Gabriel i Zhenling przemierzali razem w oneirochrononie Galerię z Czerwonej Laki, spacerując po czerwono żyłkowanej marmurowej posadzce. Dzieła sztuki — oneirochroniczne wersje prac pomieszczonych w skrzydle rzeczywistej galerii — patrzyły na nich z ciemnoczerwonych ścian. Skopiowane z dokładnością do najmniejszej cząsteczki dziedzictwo Ziemi1 — oryginały dawno przepadły w kataklizmie.
W skrzydle galerii dostępne były rozmaite ekspozycje; tę poświęcono malarstwu flamandzkiemu. W salach, po których się przechadzali, znajdowały się obrazy Petera Paula Rubensa. Z przodu niewyraźnie miotał się Sylen, obok niego Grecy i Amazonki kotłowali się w walce na łukowatym moście. Mały i duży Sąd ostateczny srożył się po obu stronach — wodospady rumianych potępieńców leciały do piekła. Całe hektary różowych ciał.
— W taki sposób zestawić dzieła malarza mógł tylko moralista powiedziała Zhenling, wskazując na sąsiadujące ze sobą obrazy. Sąd, wojna, obojętność.
— Stare dobre czasy — odparł Gabriel. — Sądziłem, że chciałabyś je z powrotem przywołać.
— Nikt tego nie chce, Gabrielu. Zależy mi na przeciągnięciu starych dobrych dni przez współczesność do przyszłości. Chciałabym, by zapanował tu przetransformowany dawny duch przygody.
Jej skiagénos miał na sobie uprząż, jaką Zhenling nosiła na wyścigach łodzi podwodnych: pospinany paskami czarny obcisły kostium, odsłaniający ramiona, ręce i nogi, pas do zamocowania wyposażenia i czarne miękkie długie buty. Włosy spięte były wysoko grzebieniem z macicy perłowej. Za pasem tkwiły rękawiczki. Gabrielowi podobało się to, że odsłoniła wypukłe mięśnie ramion, rąk i nóg. Augenblick skakał wręcz z radości, gdyż mowa ciała dostarczała mu wielu wskazówek.
— Nie założyłaby tego stroju, gdyby chodziło jej wyłącznie o wzbudzenie twojego podziwu — zauważył Deszcz po Suszy.
Gabriel wsadził ręce do obszernych kieszeni swej haftowanej szaty i udawał, że przygląda się dużemu Sądowi ostatecznemu. Oceniał kontrast między precyzyjną rzeźbą ciała Zhenling a spadającymi do piekła różowymi rubensowskimi grzesznikami.
— Połowa z tych ludzi jest potępiona — powiedział. — Pozostali przyjmują swój los raczej z ulgą niż z poczuciem szczęścia. Co za marnotrawstwo. Chyba my, Aristoi, spisujemy się lepiej od Jahwe.
Zhenling stanęła przed nim i spojrzała na obraz. — Jeśli rozpatrzymy to w aspekcie ilości ludzkiego materiału, miał mniej roboty.
— Przyznaję — odparł Gabriel.
Stanął za nią i zrobił to, do czego Deszcz po Suszy przynaglał go od pewnego czasu: łagodnie objął ją w talii i pocałował u nasady szyi. Poczuł na wargach zachęcające ciepło nierzeczywistego ciała, więc znów je pocałował w ponętny cień obojczyka. Wiosenna Śliwa przesłała Zhenling oneirochroniczne łaskotanie.
— Cierpliwości — powiedziała, uwalniając się z jego objęć.
— „Podczas gdy we mnie ta miłość roślinna rosłaby wolniej, niż rosnąć powinna”.
Spojrzała na niego przez ramię.
— Nie sądzisz, że to nieco pospolite?
Wzruszył ramionami.
— Ale dość celne. Przynajmniej nie ciągnąłem tego „aż do Skrzydlatego Rydwanu Czasu minionego”.
— Chciałabym jednak wiedzieć, czy przypadkiem nie zwariowałeś.
Poczłapała do sąsiedniej sali. Deszcz po Suszy popchnął tam również Gabriela, który się nie opierał.
— Jak rozumiem, to teoria Astoreth — rzekł.
— Od czasu naszej ostatniej rozmowy byłeś bardzo zajęty — odparła. Wokół niej hulali chłopi z alegorycznej scenki rodzajowej Brouwera w tonacji brązowo-beżowej. — Przygotowałeś swój statek, zebrałeś załogę, odbywasz wiele potajemnych rozmów, na dwuosobowych balach tańczysz tanga z tymi i owymi…
— Chcę się we właściwy sposób pożegnać.
— Na litość boską, nie jesteś Magellanem. Nadal będziesz zaczepiony w oneirochrononie. — Uniosła brew. — Prawda?
— Tak.
— To dlaczego… — Zamilkła, starając się dobrać słowa. (— Mowa jej ciała świadczy o frustracji — zameldował bez potrzeby Augenblick). — Zakładasz własną sieć tachliniową. Czemu? — dokończyła.
— Skąd o tym wiesz? — Gabriel był lekko zdziwiony.
Ściągnęła brwi.
— Wymagało to trochę szperania… musiałam pogrzebać w nie obrobionym materiale. Ale od tego są reno.