Выбрать главу

Po takiej rewelacji paranoidalne wycie Mataglapa zostało stłumione i Mataglap zamilkł.

— Zacząłeś budować tę konstrukcję jeszcze przed wypadkiem Cressidy, chciałeś z nią porozmawiać, ale teraz rozszerzasz sieć. Ma obecnie niesamowite rozmiary. Ilu kanałów będziesz używał?

— Jeszcze nie wiem.

Zhenling podeszła do niego bliżej. Patrzyła mu prosto w oczy.

— Ktoś mógłby powiedzieć, że to działania wywrotowe — rzekła. Cała Logarchia opiera się na wolnym dostępie do wszelkiej informacji. Każda transakcja, każda rozmowa jest zapisana w Hiperlogosie. Nawet dane, zamknięte teraz Pieczęcią, wcześniej czy później zostaną udostępnione. Ktoś budujący niezależną sieć poza Logarchią może zostać uznany za buntownika. Wycofujesz się z życia obywatelskiego naszej republiki.

Gabriel wytrzymał jej wzrok. Przekazał Horusowi sterowanie twarzą, by nic nie dało się z niej wyczytać.

— Ariste, czy to jedyna narzucająca ci się interpretacja faktów? Zhenling lekko pokręciła głową.

— Nie — odparła.

Przygryzła wargę. Albo dopuściła do tego, by wyglądało tak, jakby przygryzała wargę. Augenblick i tak zapiał z radości.

— Montuję własną sieć tachlinii — oznajmiła.

— Jak sobie życzysz, Ariste — powiedział starannie dobranym bezbarwnym tonem.

— Kiedy skończę, będziemy sobie mogli naprawdę prywatnie porozmawiać.

— Owszem.

— Powiesz mi, co się dzieje?

Gabriel pozwolił, by jego skiagénos odsunął się od niej i popłynął do sąsiedniej sali. Jedwabne spodnie szeleściły — miły subtelny oneirochroniczny efekt.

— Nie, nie powiem — odrzekł.

— Bo sądzisz, że grozi mi niebezpieczeństwo?

— Nie. Bo sam nie wiem, co się dzieje.

— Czy wiesz już, gdzie się udajesz na tę swoją wycieczkę? — Szła za nim. — Masz w planie jakieś konkretne miejsce?

— Runda po okolicy. Może odwiedzę Ziemię2. Nigdy tam fizycznie nie byłem.

— Może wpadłbyś do mnie?

— Bardzo bym chciał — odparł bez przekonania.

Nie uważał jej za członka spisku, ale nie mógł tego całkowicie wykluczyć. Starał się więc nie powiedzieć jej za wiele.

Był już w kolejnej sali. Cofnięcie w czasie, do Breughla Starszego. Przystanął przed Krainą szczęśliwości, gdzie rycerz, kupiec i wieśniak turlali się po ziemi zdziwieni własnym obżarstwem, a jedzenie samo wchodziło im na talerze i czekało, aż je pochłoną.

Podeszła Zhenling i stanęła z tyłu.

— To my, prawda? — powiedziała cicho. — To Logarchia. Wszystko jest doskonałe, znane, łatwe, wszystkiego jest w bród. I nie ma powodu, by to zmieniać.

— Jeśli wszyscy chcą być szczęśliwi, po co im w tym przeszkadzać? — rzekł Gabriel.

— Szczęście ma rozmaite odcienie. Dlaczego przedkładać jedno nad drugie?

— Ja tego nie robię. Wybór należy do jednostki. W domenach, gdzie panują inne obyczaje, potępiamy zarządzających tam Aristoi.

Zmarszczyła czoło.

— „Potępiamy” to zbyt mocne określenie. „Wyrażamy dezaprobatę” po cichu i dyskretnie.

— Co proponujesz w zamian?

Przyszło mu na myśl kilka możliwości: instytucjonalna nietolerancja, naciski typu „wygrażanie pięścią”, w odpowiedzi militaryzacja, zimna wojna, wojna toczona cudzymi rękami, prawdziwa wojna. Legiony sklonowanych osobników o wypranych mózgach prą naprzód, dysponując bronią grawitacyjną i najnowszymi modelami nano atakującego.

Bardzo prawdopodobny rozwój wypadków.

— Na początek chciałabym powiększyć pulę ludzkich genów oznajmiła Zhenling.

— Ale już przecież to robimy — rzekł Gabriel zdziwiony, odwracając się do niej. — Przystosowujemy ludzi do różnych warunków. Kosmos, ocean, nawet góry i doliny. Zajmujemy się eliminacją chorób dziedzicznych, powiększamy wskaźnik inteligencji, ciało ludzkie czynimy bardziej efektywnym…

Uniosła dłoń.

— Aristosie, posłuchaj tego, co sam wygadujesz. Owszem, dokonujemy adaptacji do szczególnych środowisk, ale w całości ludzki materiał genetyczny jest mniej zróżnicowany niż dwa tysiące lat temu.

— Wiele zostało stracone razem z Ziemią1, owszem.

— Nie o to mi chodzi. Jedną ze stałych cech naszego gatunku jest to, że nigdy nie wybieramy swych własnych genów. W starożytności geny mieszały się przypadkowo. Od tamtych czasów nasi rodzice, a w pewnych przypadkach państwo, wybierają dla nas zestaw genów. Sami możemy je potem zmienić za pomocą nano, ale to jest skomplikowane, obarczone ryzykiem i kosztowne.

— Oddech i ton głosu są silniejsze niż normalnie — meldował Augenblick. — Oczy lekko rozszerzone, mięśnie szczęk i karku napięte, głowa wysunięta do przodu jak broń. Ona to wszystko mówi z głębokim przekonaniem.

— Nareszcie prawdziwa Zhenling — radował się Deszcz po Suszy.

— Rozumiem, Ariste — rzekł Gabriel.

— Teraz jednak, gdy rodzice mogą wybierać geny dla swych dzieci, cóż wybierają? Inteligencja, to zawsze. Nie potrafimy zagwarantować, że dziecko będzie geniuszem czy Aristosem, ale może być błyskotliwe. Odporność na choroby, krzepa fizyczna, cechy zewnętrzne sprawiające miłe wrażenie estetyczne. W porządku. Ale co tracimy?

Gabriel szybko zaczął wyliczać:

— Geny pląsawicy Huntingtona, schizofrenii, choroby Tay-Sachsa, krwinek sierpowatych, artretyzmu…

Zhenling niecierpliwie machnęła dłonią.

— Unikanie chorób uznajemy za coś pozytywnego, choć można by przytoczyć opinie, że eliminacja pewnych dolegliwości niekoniecznie była dobra. Pewne postacie schizofrenii mogą dać w efekcie geniusza.

— Darujmy sobie takiego geniusza.

— Zgoda. Zmierzam do tego, że pewne geny związane są zarówno z pozytywnymi, jak i z negatywnymi cechami. Na przykład ich nosiciel może mieć osobowość bardzo impulsywną. To wspaniale, jeśli ta osoba jest sportowcem, podróżnikiem czy kaskaderem, ale impulsywność może się również ujawnić w postaci agresji. Te same geny u mistrza sportu mogą w innych okolicznościach wyprodukować kryminalistę. Albo wspaniałego żołnierza.

— Dlatego właśnie zawsze dokładano starań, by przyciągnąć początkujących przestępców do sportu lub wojska — zauważył Gabriel.

— Właśnie. W mojej tezie ważniejszy jest jednak fakt, że geny impulsywności odpowiedzialne są za to, że dzieci są trudne. Agresywne, popędliwe, nie potrafią spokojnie usiedzieć. Dynamiczni, nowatorscy badacze otoczenia, skorzy do złości… Który z rodziców wybierze ten zestaw cech dla swego potomka, zwłaszcza jeśli wie, że łączy się to często z zachowaniami przestępczymi?

Gabriel spojrzał na nią.

— Te zestawy genów są przecież do dyspozycji. Ludzie po prostu nie wybierają takich potomków. Iluż nam potrzeba podróżników, pilotów-kaskaderów czy żołnierzy?

— Sadzę, że więcej niż ich mamy. Demos składają się z inteligentnych, uprzejmych, wykształconych, grzecznych, nieagresywnych, niezbyt przedsiębiorczych jednostek. Są mili, ale nie są nadzwyczajnie pomysłowi. A przecież Theráponi i Aristoi biorą się z Demos.

— Wszyscy mamy agresywne, przedsiębiorcze daimony. Czyż nie równoważy to tych niedostatków?

— Po pierwsze, większość Demos i wielu Theráponów ma ograniczoną kontrolę nad swymi daimonami, więc nie potrafią ich w najlepszy sposób wykorzystać — zauważyła Zhenling. — Po drugie, masz wprawdzie agresywne daimony, ale… — spojrzała na niego przenikliwie — czy często spuszczasz je ze smyczy?