Выбрать главу

Mataglapa — nigdy, pomyślał Gabriel. Deszcz po Suszy — rzadko; to socjopata, chcący manipulować innymi. Czasami jednak oddawał mi przysługi, gdy rzeczywiście chciałem manipulować.

Zainteresowania innych daimonów miały w sobie coś z obsesji, ale w sumie były one sympatyczniejsze, i Gabriel prowadził je luźniej.

— Twoje milczenie sugeruje odpowiedź — rzekła Zhenling. — Dla powszechnego dobra ograniczam niektóre daimony — stwierdził Gabriel. — Wypuściłabyś na społeczeństwo ich cielesne odpowiedniki?

— Daimony to Ograniczone Osobowości. Są niepełne, stanowią część szerszej psychiki. Ale dzieci można dobrze wychować z całkowicie rozwiniętą osobowością. W społeczeństwie, takim jak nasze, zwłaszcza z naszym systemem wielorodzicielskim, potrafimy wychować całe zastępy takich dzieci i należycie je ukierunkować.

— A jak nakłonisz rodziców, by przyjmowali te kłopotliwe dzieci?

— Zachęty finansowe, odpisy od podatków, opieka medyczna i poradnictwo psychologiczne. Jest mnóstwo sposobów. Ktoś deklaruje dany genotyp jako pożądany i otrzymuje pomoc państwową.

— Tego nie musi robić Persepolis. Możesz to wprowadzić sama we własnej domenie.

— Wprowadziłam.

— Ooo!

— Ale wydaje mi się, że nie tylko ja powinnam podejmować takie przedsięwzięcia.

— Czy spodziewasz się, że wychowasz więcej Aristoi?

Na jej twarzy malowało się wahanie.

— Nie wiem. Zwiększenie populacji Aristoi może okazać się zupełnie innym problemem. Spójrz jednak na materiał genetyczny pierwszych pokoleń Aristoi. Był bardziej urozmaicony niż obecnie.

A rozmaitość to dobra rzecz zarówno wśród Aristoi, jak i wśród Demos.

— Wielu Aristoi zmarło kiedyś tragicznie. Podejmowali ryzykowne przedsięwzięcia, natomiast my jesteśmy na tyle mądrzy, by nie ryzykować. Przypomnij sobie, co się stało z Shankaracharyem i Ortegą. Nadal nie są wyjaśnione losy Kapitana Yuana. Wyruszył na wyprawę i przepadł, zniknął z Hiperlogosu.

— Podejmowali ryzyko. — Zhenling wzruszyła ramionami. — Po to właśnie są Aristoi. Byli pionierami, eksperymentowali na sobie tak jak na wszystkim. Wypadki zdarzały się często.

— Szanujemy ich, ale czy powinniśmy ich naśladować? — spytał Gabriel.

Cofnęła się nieco, popatrzyła na niego uważnie.

— Sama nie wiem — odparła. — Czy to właśnie robisz, Gabrielu? Prywatne przedsięwzięcie? Wyruszasz na wspaniałą wyprawę pełną niebezpieczeństw?

Gabriel pozwolił sobie na uśmiech.

— Skromność nie pozwala mi udzielić odpowiedzi — rzekł.

Skośne ciemne oczy Zhenling przykryły się powiekami. Milczała przez chwilę, potem krótko, zdecydowanie skinęła głową i podeszła do Gabriela. Zaplotła ramiona na jego szyi i przyciągnęła do swych ust.

Gwałtownie go pocałowała. Zakochał się natychmiast. Otoczył ją ramionami i — przez reno — kazał zniknąć Galerii z Czerwonej Laki. Feeria jasnych barw spłynęła jak krew po ścianach i otoczyła przytuloną parę, uniosła ją w górę. Gabriel poczuł, jak pod kostiumem Zhenling przesuwają się rzeźbione kocie muskuły. Podobało jej się to otoczenie. Gabriel wezwał Jesienny Pawilon, wysoko sklepioną sypialnię Psyche. Zhenling z kolei wybrała muzykę — szybki utwór elektroniczny o wyrazistym rytmie. Gabriel nie potrafił określić jego pochodzenia.

Po krzyżu Gabriela przesuwało się coś delikatnego i jedwabistego. Polecił, by z sufitu spadła ciepła mgiełka piżmowego zapachu; zawezwał fantomatyczne piórka — miały głaskać Zhenling po karku.

Chryzantemom wyhaftowanym na swej szacie kazał kwitnąć, kwitnąć, kwitnąć. Rozrastały się obficie w rytm muzyki kwiatowym jaskrawym wirem.

Fizyczna miłość w oneirochrononie była dość nierealna, groziła jej nuda i monotonia. Wrażenia zmysłowe należało sączyć, zaostrzać, kondensować. Poprawiać. Pod tym względem Świat Zrealizowany wymagał ulepszenia.

Gabriel polecił, by jego nierealne dłonie stały się cieplejsze. Zsuwał nimi z Zhenling czarny kostium. Jej miękkie buty same zniknęły, by oszczędzić mu niezręcznych skłonów. Jedna z zalet niematerialności. Światło przygasło, dzięki Zhenling stało się różowym półmrokiem. W półcieniu wyraźniej świeciła jej skóra. Gabriel przywołał ciepły podmuch wiatru, który jak oddech kochanka muskał jej plecy, piersi i brzuch.

Niewidzialne dłonie — cały harem czułych, niecierpliwych dłoni zerwały z Gabriela ubranie. Zhenling wymknęła się z jego ramion, a wyprostowane, spokojne ciało kobiety nieoczekiwanie się cofnęło. Nagle pokój wypełnił się jedwabnymi chorągwiami. Jaskrawoniebieskie, czerwone, żółte płynęły w powietrzu, furkotały na wietrze. Jedwab wchłonął ciało kobiety, zagarnął je. W górze ukazała się bezgłośna błyskawica. Pulsujące światło padło na rzeźbione ciało Zhenling, uniesione piersi, twarz zdecydowaną, zachłanną.

Gabriel zanurkował w powódź barwnych chorągwi. Dotykały go wilgotnym ciepłem, tysiącem pieszczot. Dostrzegł Zhenling tuż przed sobą, w fajerwerkach błyskawic. Skoczył wysoko w górę, przepłynął przez burzę kolorów. Trwało to całe wieki.

Znalazł Zhenling metr dalej, na łóżku. W jej rozpuszczonych włosach skrzyły się klejnoty. Długi sznur pereł podkreślał zarys piersi, biegł wzdłuż brzucha, ginął między udami.

Zachwycony Gabriel unosił się nad nią. Przeprogramował chorągwianą zawieję tak, by stała się barwną nawałnicą, zawirowała wokół nich. Łóżko znalazło się w spokojnym centrum tęczowego huraganu. Błyskawice cały czas rozświetlały przestrzeń nad nimi.

Gabriel zawezwał spokojny dekadencki deszcz kwietnych płatków; spadały obficie, gęstą warstwą zalewały jego ramiona i barki.

Zstąpił wśród kwiecia. Zhenling podniosła się ku niemu z łóżka, z jej ciała osunęły się stosy płatków.

Objęła go silnymi ramionami; nogami otoczyła jego uda. W ciało wciskały mu się pojedyncze perły. Zaśmiała się, na poły warknęła. Było w tym coś dzikiego, co go zaskoczyło. Ale Deszcz po Suszy mruczał mu sugestywnie do ucha i Gabriel go posłuchał. Dłońmi ścisnął ją w talii, przechylił do tylu mocnym pocałunkiem. Upadli oboje na materac z płatków. W sercu Gabriela zapłonął ogień.

„Jeden jej uśmiech zburzy miasto, dwa uśmiechy obalą państwo” — przypomniał sobie Li Yien-Niena.

Przetaczała się po nim biodrami, żądając przyjemności. Dał jej rozkosz, wziął sobie własną. Zaświeciły błyskawice, zawirowały kolory.

Nim skończyli, zaspy płatków pogrzebały ich całkowicie.

Wśród pocałunków i obietnic na przyszłość Gabriel uwolnił się z oneirochrononu. Z rozpostartymi ramionami leżał na niebiesko-złotych poduszkach w swym prywatnym apartamencie. Sądząc po stanie ubrania, natura naśladowała przynajmniej jeden z oneirochronicznych orgazmów, których zażył.

Zawezwał do swego umysłu Horusa, sprawdził nagrania nanomaszyny, zarejestrowane w ciągu ostatnich kilku godzin. Transmiter funkcjonował zgodnie z projektem. Ani Pyrrho, ani żaden inny statek nie zniknął w żarłocznej fali mataglapu.

Sprawy toczyły się według planu.

Sprawdził, która jest godzina. Przypomniał sobie, że umówił się z Clancy w Jesiennym Pawilonie na ostatnią ich wspólną kolację przed zaokrętowaniem. Poczuł miły dreszczyk emocji.

Zawezwał Wiosenną Śliwę i Cyrusa, by sprawdzili instrumentację melodii, którą zamierzał poświęcić Clancy. Prosta elegancja Cyrusa zderzała się z bujną poufałością Wiosennej Śliwy. Musiał tę dwójkę pogodzić; dodał własne akcenty; wreszcie był zadowolony.

Poszedł do garderoby się przebrać. Wrzucając spodnie do robota ubraniowego, uznał, że powinien wziąć dawkę hormonów ze swej podręcznej szafki.