— To było bardzo intensywne powiedziała.
Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Wyciągnął się na łóżku obok Clancy i przysunął do niej jak najbliżej. Wdychał zapach jej ciała. Tu, w Świecie Zrealizowanym, chciałby wytworzyć dla niej cud, jaki potrafił wyprodukować w oneirochrononie.
Róże przebiły Gabriela kolcami lodowatego zimna i rozdarły jego umysł na części. Krzyk Aristosa odbijał się echem w milionach luster.
Zhenling odsunęła się roześmiana. Owinęła swe ciało sobolami. Z jej nozdrzy ulatywała biała mgiełka. Gabriel wydał komendę, szron na oknach i lustrach rozrósł się w rysunki pnących róż. Płatki kwiatów białe w środku, kończyły się czerwoną obwódką — jednocześnie Królowa Śniegu i Czerwona Dama.
— Nie zapominaj, że to moja fantazja — przypomniała mu Zhenling. — Nie powinieneś tego robić.
Clancy milczała. Po chwili z żarem w oczach wyrecytowała:
— Nasza miłość biała jak śnieg na szczycie góry. Przebłyskuje jak księżyc wśród chmur.
„Biała jak śnieg”, pomyślał Gabriel. Jakie to celne. Jakby wyczuła ducha tej chwili — owe nakładające się na siebie obrazy.
Clancy wstała i poszła do łazienki. Słyszał lecącą z kranu wodę.
Gabriel przekazał ciało Cyrusowi, a sam przeniósł się do daczy.
Wyciągnęła dłoń ku szybie i zerwała różę, teraz już trójwymiarową. Zhenling, uśmiechnięta, wdychała zapach.
— Jednak to bardzo ładne — przyznała. Spojrzała na niego uważnie. Usłyszał odgłos spadających kropel. Szron na lustrach topniał, strużki wody ściekały po brzegach rysunków na szkle.
W pokoju robiło się coraz cieplej. Na biało-niebieskiej tapecie pojawiła się wiosna w kolorach: zielonym, czerwonym i jaskrawopomarańczowym. Przez okno Gabriel dostrzegł, że wiosna jak dywan rozwija się w krajobrazie. Kolejny cud, pomyślał. Na okapach zaczęły śpiewać ptaki. Spojrzał na Zhenling: miała na sobie długą wiosenną sukienkę w stylu Epoki Żółtej, wyszywaną paciorkami w kwiatowe wzory. Sobolowe futro zniknęło z łóżka, teraz pokrywały je rozrzucone biało-czerwone róże.
Zhenling wstała z wdziękiem.
— Pojedziemy? — spytała.
Wiosenna Śliwa wybrała strój dla Gabriela: biały lniany garnitur, krawat, słomkowy kapelusz z taśmą w kwiatowe wzory.
— Oczywiście — odrzekł.
Wziął ją za rękę i poprowadził na dół do wyjścia. Na podłodze leżał miękki śliwkowy dywan, w żelaznym piecu płonął czerwony ogień. W jadalni na talerzach kusiły dojrzałe owoce, kielichy wypełnione były winem. Zhenling wzięła parasolkę ze stojaka przy drzwiach.
Na zewnątrz woźnica Gury czekał przy berlince zaprzężonej w cztery konie o grzywach przybranych barwnymi piórami. Dach powozu był opuszczony.
Słońce stało nisko nad horyzontem. Przypuszczalnie był ranek, gdyż ziemię pokrywała rosa, a w powietrzu unosił się zapach świeżo skoszonej trawy. W dalekiej dolinie Gabriel widział strzępki mgły.
Gury uchylił kapelusza i otworzył drzwi powozu. Gabriel po raz pierwszy spojrzał mężczyźnie w twarz. Siwe wąsy, łysa czaszka. Gury miał w sobie tyle samo cech tatarskich, co Zhenling. W jego fizjonomii Gabriel dostrzegł coś znajomego, nie potrafił jednak sprecyzować, co to takiego.
Woźnica ukłonił się i Gabriel pomógł wsiąść Zhenling do powozu. Potem zajął miejsce obok niej. Zhenling z wdziękiem rozpięła parasolkę. Przenikające przez koronkowe falbanki słoneczne promienie tworzyły na jej skórze jasne plamy. Gury usiadł na koźle i pochwycił lejce.
— Masz niezrównaną fantazję, Madame Soból — rzekł Gabriel.
Ujęła go pod ramię.
— Mam nadzieję, że nieco cię zabawiłam i zapomniałeś o swych problemach.
— Udało ci się to w cudowny sposób.
— Jesteś wspaniałym kochankiem — powiedziała. — Nawet jeśli uwzględnić, że oneirochronon przydaje ci pewnych zalet, których nie dostarcza natura. Nie twierdzę, że Gregory był zły w łóżku — dodała dla porządku — ale to inna jakość. Myślę, że chodzi bardziej o styl i dotyk niż o technikę. — Przysunęła się do niego. Poczuł w lędźwiach cieple mrowienie. — Chciałabym spotkać się z tobą cieleśnie, Gabrielu.
— Spotkasz się, gdy ukończę swe obecne zadanie.
— Ten styl mnie intryguje. — Spojrzała mu w twarz. — Czy mogę cię o coś zapytać?
Uśmiechnął się wyrozumiale.
— Jeśli musisz.
— Kochasz również mężczyzn, prawda?
— Tak.
— Czy tam też chodzi o styl i dotyk?
— Tak mniemam, choć wolałbym, żeby chodziło przede wszystkim o miłość.
— Nigdy jednak nie związałeś się z żadnym mężczyzną z Aristoi, choć niektórzy z nich przejawiają podobne skłonności.
— Nie pociągają mnie.
— Nawet Salvador? Jego oczy, karnacja? Mężczyzna, który w oneirochrononie musi się pojawiać jako jastrząb, by uniknąć natrętnego zainteresowania. Mnie się wydaje atrakcyjny.
Gabriel wzruszył ramionami. Zhenling popatrzyła na niego zmrużonymi oczyma. Uśmiechnął się do niej.
— Masz zamiar znowu mnie poddawać analizie, prawda?
— Tak. Wybacz.
— „Po co mi baczyć tedy na boleść niewielką, skoro za jej przyczyną zyszczę rozkosz wszelką”.
W oczach miała iskierki rozbawienia. Czuł ciepło jej rąk.
— Postaram się nie przyczyniać boleści zbyt wiele.
— A rozkosz?
— Myślę, że to chemia twego mózgu.
— Decyduje o seksualnych preferencjach? Oczywiście, to nic nowego.
— Nie o to chodzi. Jesteś bezpieczny, chroniony, wszyscy ci ustępują.
Gabriel pozwolił, by jego twarz przybrała wyraz lekkiego zniecierpliwienia.
— Chyba już to omawialiśmy.
— Ale to znamienne. — W jej głosie brzmiał entuzjazm. — Inaczej wybierasz partnerów wśród Aristoi i nie-Aristoi. Gdy podoba ci się równy tobie — przyjmijmy to robocze określenie — wybierasz jedynie kobiety. Wśród osób stojących niżej od ciebie — zarówno mężczyzn, jak i kobiety.
Wiadomo do czego to prowadziło.
— Podejrzewam, że twoja baza danych jest zbyt uboga. Ponadto zaczynałem wskakiwać do łóżek chłopców, jeszcze zanim zostałem Aristosem.
— Ale ilu z tych chłopców zostało Aristoi? Bez względu na swoją klasę społeczną, stali niżej od ciebie, a w takiej sytuacji płeć nie ma dla ciebie znaczenia. Nie robisz różnicy miedzy kobietą a mężczyzną, ponieważ to, co cię pociąga, to podległość.
— Powiedziałbym, że jest w tym coś więcej.
— Pewnie tak. Nigdy nie twierdziłam, że nie ma. — Oparła mu policzek na ramieniu.
— Nie wiem, czy to komplement, czy nie.
Rozglądała się przez chwilę po horyzoncie, nim sformułowała odpowiedź.
— Sama nie wiem.
Godzinę później przejażdżka się skończyła i Gabriel dumał w swej łazience o minionym poranku. „Nasza miłość biała jak śnieg na szczycie góry”, przypomniał sobie słowa Clancy, gdy skończyli się kochać. Fragment starego wiersza Jo Wenjuna z okresu dynastii Han. „Przebłyskuje jak księżyc wśród chmur”.
„Mówią mi, że masz inną kochankę”.
To następny wers. Gabriel dopiero teraz go sobie przypomniał.
Poczuł zimno na karku. Poemat Jo mówił o kobiecie żegnającej swego niewiernego partnera.
Przez chwilę zastanawiał się, o co tu chodziło. Czy Clancy miała na myśli pożegnanie, czy tylko był to sygnał, że wie o jego drugim romansie. Małe przypomnienie, przywołujące go z powrotem do Świata Zrealizowanego.
BŁYSK ‹Priorytet 1›.
Gabriela ogarnęło przerażenie. Ktoś znowu został zabity, pomyślał. Miał nadzieję, że to nie Zhenling.