— Aristos, tu Therápōn Rubens. Próbnik wysłany do Gaal 97 pokonał połowę swej planowanej drogi wewnątrz układu. Monitorowałem napływ danych. Są jednoznaczne. Wybacz mi BŁYSK, ale sprawa nie cierpi zwłoki.
Gabriel uspokoił się, to nie był kolejny atak mataglapa.
— Melduj, Therápōnie Rubens.
— Czwarta planeta wokół Gaal 97 została sterraformowana. Wstępne dane wskazują, że zamieszkują ją dziesiątki milionów ludzi. Jednak poziom ich techniki nie jest zbyt wysoki. Epoka Pomarańczowa albo jeszcze gorzej. Na planecie spalają mnóstwo biomasy.
Gabriel bardzo się zdziwił.
Skąd on ich wziął? — zastanawiał się. Skąd Saigo wziął tych wszystkich ludzi? Nie mógł ich po prostu przewieźć z Logarchii. Byłby to ogromnie trudny problem logistyczny. A ponadto inni Aristoi by to odkryli.
On ich zrobił! Odpowiedź pojawiła się w mózgu Gabriela z przerażającą mocą. Aż zakręciło mu się w głowie.
Saigo stworzył tych ludzi, tak jak stworzył ekosystem, w którym żyli. Stworzył atmosferę, drzewa, życie w morzu i na lądzie. Stworzył całą populację — dziesiątki milionów! A potem zostawił ich, by wegetowali na tym cofniętym do barbarzyństwa poziomie techniki.
W całkowitej sprzeczności z humanistycznymi ideałami Aristoi. Gabriel nigdy nie słyszał o czymś tak obrzydliwym. Największa zbrodnia w całej historii.
— Zapuść nano do budowy kolejnych sond — polecił Rubensowi. — Również takich, które mogą działać w atmosferach planet. Będziemy ich potrzebować bardzo wiele.
— Do usług, Aristosie.
— Teraz obejrzę dane.
— Do usług.
Musi ruszyć na ratunek. I to szybko.
9
POGROMCA ZWIERZĄT:
Sonda leciała przez system Gaal 97 z prędkością jednej piątej prędkości światła. Generatory grawitacyjne wyłączono, by uniknąć zdemaskowania. Gabriel postanowił nie zmieniać kursu w tak bliskiej odległości od zamieszkanych obszarów. Ktoś mógłby namierzyć fale grawitacyjne.
Przekazywane przez próbnik dane porażały. Planeta znajdowała się w półcieniu, gdy próbnik przeleciał w jej pobliżu. Na oświetlonej części kuli widać było jasne wiry niebieskiego oceanu i srebrnych chmur, białe łańcuchy gór i zieloną roślinność. Zupełnie nie pasowało to do wyników badań pierwszych sond Saiga, które jakoby wykryły gęstą, przesyconą oparami siarki atmosferę.
Do oneirochrononu włączali się coraz to nowi członkowie załogi, zawzięcie dyskutując. Gabriel poprosił o listę osób przebywających aktualnie w oneirochrononie. Była wśród nich Clancy.
— Doktor Clancy, czy mógłbym uzyskać ocenę stanu zdrowia mieszkańców i warunków sanitarnych na planecie?
— Zrobię, co będę mogła, Aristosie. Jednak na podstawie dostępnych danych trudno oszacować stan szpitali i system ścieków.
— Pytałem tylko o informacje możliwe do uzyskania.
— Tak, Aristosie, zrobię, co będę mogła.
Gabriel podzielił załogę na zespoły, każdemu z nich przydzielił zadanie. Czekając na pierwsze meldunki, sam zaczął analizować sytuację.
Na zacienionej części planety widniały jasne plamy, świadczące o istnieniu siedzib ludzkich. Analiza spektrograficzna wykazała, że spalana jest biomasa lub nafta, nie stosowano gazu ani elektryczności. Mimo tych ograniczeń, niektóre miejsca świeciły dość silnie. Oznaczało to miasta zamieszkane przez setki tysięcy mieszkańców, dostatecznie rozwinięte i bogate, by sobie pozwolić na oświetlanie ulic.
Obrazy z jasnej części półkuli potwierdzały te wnioski. Gabriel prześledził połyskujące wstążki rzek, poczynając od ich ujścia do oceanu, i natknął się na kilka miast, zaznaczonych najczęściej ciemnoszarą warstwą dymu z kominów. Tam gdzie widoczności nie ograniczały zanieczyszczenia lub chmury, na ulicach dostrzec można było ludzi. Rubens szybko napisał program szacujący wielkość miast na podstawie liczby ulic i próbek gęstości zaludnienia otrzymanych przez liczenie osób na danej ulicy.
Największe z miast miało w przybliżeniu około miliona ludności. Widocznie przynajmniej niektóre elementy systemu społecznego musiały nieźle funkcjonować.
Inne obszary planety — pustynie i gęste lasy — pozostawały prawie w ogóle bezludne, choć teoretycznie można było wyobrazić sobie całe cywilizacje skryte pod koronami drzew.
Zespoły analizujące dane dostarczyły kolejnych szczegółów: po wodach pływały żaglowce i łodzie wiosłowe, osiągające długość nawet osiemdziesięciu metrów; na polach pracowały zwierzęta pociągowe; po prymitywnych drogach poruszały się wozy, karety i jeźdźcy. Nad rzekami stały zamki, fortece w kształcie gwiazd broniły miast i niewidzialnych granic, oddziały wojska ćwiczyły musztrę na poligonach.
Saigo urządził swój świat niczym gladiatorską arenę: pozwolił swym istotom wyrzynać się nawzajem. Mogło przy tym zginąć tysiące ludzi, zastrzelonych lub porąbanych prymitywną bronią. Równocześnie na pewno wiele ofiar padało wśród ludności cywilnej. Gabriela odrazą napawał tak bezlitosny i bezczelny brak skrupułów przy organizowaniu społeczeństwa.
Obrazy z planety nie przekazywały żadnego urządzenia bardziej skomplikowanego niż młyn z wiatrakiem. Biedni, stworzeni przez nano mieszkańcy zostali celowo wyposażeni w barbarzyńską cywilizację.
Załoga Cressidy analizowała dane, a tymczasem sonda minęła Gaal 97 i obecnie znajdowała się po przeciwnej stronie słońca w stosunku do planety. Żadne nowe informacje nie wskazywały na to, by w układzie mieszkał ktoś jeszcze. Gabriel kazał próbnikowi zawrócić po długim łuku. Korekta kursu miała nastąpić dokładnie w momencie, gdy sonda przysłaniała kwazigwiezdne źródło promieniowania radiowego w odległej galaktyce. Jeśli Saigo umieścił na swej planecie detektory, może przypiszą one impuls grawitacyjny tamtemu kwazarowi.
Na Cressidzie nano budowały kolejne próbniki, atom po atomie.
Gabriel zostawił w oneirochrononie Deszcz po Suszy, by śledził rozwój wypadków, a sam się stamtąd wycofał. Nagle stwierdził, że w Świecie Zrealizowanym panuje nieprzyjemna wilgoć: zajęty obserwowaniem Gaal 97, wyszedł z łazienki i cały mokry rzucił się na swoje łóżko. Odnosił wrażenie, że jest nadmiernie pobudzony. Umysł galopował szybciej niż Cressida, puls i oddech przyśpieszyły. Czuł, że jest odwodniony i głodny.
Wstał, wytarł się ręcznikiem, nałożył szlafrok, nalał sobie soku owocowego i polecił Kem-Kemowi przygotować coś do jedzenia.
— TERAZ SIĘ ZACZYNA.
Głos o nieznanym pochodzeniu odezwał się w jego mózgu. Gabriel zdumiał się, że go to nie dziwi.
Na języku czuł metaliczny posmak.
Poczekał chwilę na następne oświadczenie, ale nic do niego nie dotarło. To Głos przemówił — Gabriel, nazywając go w myślach, użył dużej litery.
Głupi Głos.
Gabriel musiał wiele przemyśleć i miał nadzieję, że w tym czasie Głos będzie trzymał gębę na kłódkę.
Wiedział jednak, że bez względu na to, co podpowie mu rozum, postawi stopę na tej planecie. Odetchnie jej powietrzem, napije się wody, poobserwuje mieszkańców zmagających się ze swym przerażającym życiem.