Выбрать главу

Nie mógł sobie tego odmówić. Planeta Saiga budziła wprawdzie odrazę, ale zarazem był to największy cud współczesności i Gabriel po prostu musiał go doświadczyć.

Wszystko jednak we właściwym czasie.

Robić kopie zapasowe. Zawsze. Dane przekazywane przez tachlinię docierały do nowej sieci komunikacyjnej Gabriela i magazynowane były w kilku bankach danych. Jedynie totalny atak mataglapa mógłby je zniszczyć. A to całkowicie zdekonspirowałoby spiskowców, sam Gabriel nie mógłby tego lepiej zrobić.

Tylko zakodowany sygnał wysyłany przez Gabriela do Flety, regularnie co siedemdziesiąt dwie godziny, zapobiegał podaniu danych do powszechnej wiadomości.

Sonda, po powrocie, dostarczyła na Cressidę nowe informacje. Potwierdzały one pierwsze spostrzeżenia. Według ocen, na planecie mieszkało od miliarda stu milionów do dwóch miliardów ludzi. Dalsze obserwacje powinny uściślić tę liczbę.

Gabriel przesłał pakiet danych oraz wstępne raporty swych zespołów, po czym wrócił do oneirochrononu i przez chwilę przysłuchiwał się niezwykle inteligentnemu gwarzeniu swej załogi.

— Gabriel Aristos? — dobiegł go głos Marcusa.

— Dzień dobry. Właśnie chciałem cię poprosić, abyś oszacował zasoby konstrukcyjne…

— Czy mogę się z tobą zobaczyć?

— Teraz? — Gabriel z olimpijskim spokojem dokonał ogólnego przeglądu powołanych przez siebie zespołów badawczych i stwierdził, że jego obecność nie jest już niezbędna. — Jeśli sobie życzysz — odparł.

Przywitał Czarnookiego Ducha w swej kwaterze, która miała teraz nowy wystrój: neoklasyczne kolumny i sztukaterie, wszystko w szesnastu odcieniach barwy morelowej. Całą pracę wykonały zaopatrzone w implant szympansy, drobiazgowo wdrażające projekt Gabriela. Marcus przyjął Postawę Formalnego Szacunku, potem pocałował Gabriela na przywitanie. Gabriel położył mu dłoń na brzuchu, gdzie w sieci rozwijał się płód.

— Dobrze się czujesz?

— Trochę wariuję od tych nowych dla mnie hormonów, ale poza tym wszystko w porządku. I jestem bardzo szczęśliwy.

— Cieszę się, Czarnooki Duchu. Czy moja matka nadal cię prześladuje?

— Prawie nieustannie. Vashti Geneteira coraz częściej powątpiewa w twoje zdrowie psychiczne. W moje też.

— Odnoszę wrażenie, że stało się to teraz modne w wielu kręgach.

Nadbiegł Manfred. Marcus przyklęknął, by go pogłaskać i dał się polizać po twarzy. Gabriel usiadł na miękkiej morelowo-srebrnej kanapie. Zaproponował Marcusowi herbatę, ten jednak poprosił o sok pomarańczowy, i usiadł również.

— Przyszedłem porozmawiać o Clancy — powiedział.

Manfred wskoczył na kanapę i usadowił się obok niego.

— Ach, jest niezadowolona?

— W pewnej chwili zorientowała się, co robisz. Jej poprzedni partner miał skłonności do takich praktyk i według niej softwarowy seks jest w złym guście.

Gabriel doznał olśnienia.

— Nic dziwnego, że jest niezadowolona! — stwierdził. — Zaprogramowany partner byłby rzeczywiście w złym guście. Jednak w moim przypadku partner był prawdziwy, połączony przez oneirochronon.

— Ach, tak.

— O ile się nie mylę, stanąłem na wysokości zadania. Jeśli obie osoby są zadowolone, to co w tym złego?

Marcus zastanawiał się przez chwilę.

— Chyba powinieneś zapytać Clancy. Żywi obawy, że może się już nią znudziłeś.

Gabriel był zaskoczony.

— Muszę to sprostować. Ona jest… — taktownie dobierał słowa — jednym z najbardziej interesujących i utalentowanych partnerów, jakich miałem w ostatnich czasach. Uwielbiam ją nadzwyczaj.

Marcus patrzył na niego przez chwilę.

— Ja również — powiedział, kiwając głową. — I przykro mi, gdy jest zdenerwowana.

— Przez wiele lat miała tylko jednego partnera. Może dają o sobie znać dawne odruchy.

Na twarzy Marcusa przelotnie pojawiła się surowość.

— W tych sprawach panują różne gusta. Nic dziwnego, że gdy to wszystko sobie uświadomiła, doznała nieprzyjemnego wrażenia. Tym bardziej, że wywołało to przykre wspomnienia z poprzedniego związku, który niedobrze się zakończył.

Czasami muszę uwzględniać to, że choć Marcus wybrał sobie wygląd osoby osiemnastoletniej, w rzeczywistości jest ponad trzydzieści lat starszy, pomyślał Gabriel.

— To prawda — przyznał.

— Powinieneś ją zapytać, Gabrielu.

— Powinienem. Zaproszę ją na śniadanie i będę błagał o przebaczenie.

— Mam nadzieję, że o tym nie zapomnisz. — Marcus poklepał bulteriera i wstał z kanapy. — Chciałeś, żebym coś zanalizował?

— Ich moce produkcyjne i projektowanie przemysłowe.

— Jak sobie życzysz, Aristosie.

Marcus przyjął Postawę Formalnego Szacunku i wyszedł. Gabriel poszybował do oneirochrononu. Sprawdził postępy w pracach zespołów. Czekały na niego rozmaite wiadomości, między innymi notka od Clancy, że jej wstępny raport jest gotowy.

— Czy jadłaś już śniadanie? — zapytał.

— Kawę i śliwkę.

— To nadaje się na pierwszą linijkę wiersza, ale nie wystarcza na posiłek. Wpadniesz do mnie coś zjeść?

Milczała chwilkę, potem się zgodziła.

— Kiedy wyschnie rzeka? — zacytował Li Jiyi. Ten wiersz zaczynał się strofą:

„Ja mieszkam u źródła, ty przy ujściu.

Wodę pijemy tę samą, lecz oddzielnie”.

Zamówił miłą dla ucha muzykę. Asystent Kem-Kema przyniósł pod ciężkimi srebrnymi pokrywami wystawne, jak zwykle, jedzenie. Wkrótce potem przybyła Clancy. Gabriel nakarmił Manfreda kiełbaskami z dzika, sam nałożył sobie zapiekanego w cieście bekasa i jajko sadzone przyprawione tymiankiem i słodką bazylią. Clancy wzięła owoce, łososia w galarecie, kawę. Gabriel podziwiał, jak zręcznie obierała kiwi ostrym nożem.

— Czy nie za często cytujemy wiersze? — spytał.

— W takim razie przerzućmy się na prozę. — Uważnie obserwowała owoc kiwi. Uniosła brwi. — Jesteś znudzony?

— Nie.

— A trzy godziny temu?

— Jestem niespokojny, sfrustrowany. Ale nie znudzony.

— Nie chciałabym, abyśmy spotykali się tylko dlatego, że doskwiera ci nuda i nie masz akurat innej rozrywki.

— Nie o to chodzi.

Gabriel czuł, jak Deszcz po Suszy ponagla go, chcąc sprytnie manipulować sytuacją na swój nieludzki sposób. Zawsze starał się odsuwać Deszcz po Suszy od ludzi, na których mu zależało, ale stanowił on nieodłączny składnik jego osobowości i nie można go było całkowicie przegnać.

Gabriel rzucił się na kolana i obiema dłońmi objął stopy Clancy. Spojrzała na niego z uprzejmym zdziwieniem.

— Nie jesteś dla mnie rozrywką — powiedział. — Nie jesteś kimś, kto ma wypełniać puste chwile w mym życiu. Potrzebuję cię.

— A ta inna? Ta rzecz?

— To nie rzecz. To Zhenling Ariste.

Nóż obierający kiwi zawisł na moment w powietrzu.

— Jestem pod wrażeniem — rzekła wreszcie Clancy.

— To osoba, która robi wrażenie.

— Życie Aristoi jest takie pogmatwane — stwierdziła. — Obserwuję cię od paru miesięcy, ale nawet nie zaczęłam tego wszystkiego rozumieć. Poznałam tylko część ciebie.

— Ważną część.

— Czy ma z tobą coś więcej wspólnego niż ja?

— Prawdopodobnie nie. Aristoi mają zbyt silny instynkt terytorialny, by być dla siebie dobrymi partnerami.