Выбрать главу

— Tam jest tyle przerażającego cierpienia. Czy czegoś nie da się zrobić?

— To prawdopodobnie trwa już setki lat. Pół roku nie stanowi dla tych ludzi specjalnej różnicy.

— Tylko że wielu z nich może umrzeć.

Gabriel przypomniał sobie scenkę: nagie, bawiące się dzieci wrzeszczą, przebiegając ulice i nurkując między końskimi kopytami.

Nigdy nie widział dzieci bawiących się z takim zapamiętaniem i w tak niebezpieczny sposób.

To daimony, pomyślał. To nie są kompletne osobowości. Dlatego wszyscy na planecie sprawiają wrażenie podekscytowanych, jakby mieli w sobie tylko Płonącego Tygrysa, Kourosa, Mataglapa i żadnej spinającej je osobowości. Po prostu bez kontroli, spontanicznie reagując na bodźce, przeskakiwali od jednego daimōna do drugiego.

Pozbawieni samoświadomości. Ekstrakty. Silne perfumy: gorzkie, słodkie, uderzające do głowy.

— Burzycielu? — W głosie Clancy brzmiało napięcie.

Gabriel ocknął się z zamyślenia.

— Przepraszam, przypomniało mi się coś, co widziałem na planecie.

— Mnie również. Cmentarze.

— Chyba nie jesteśmy już tu potrzebni — powiedział Gabriel. — Zebraliśmy dane, w Logarchii rozwija się nasz system łączności. Jeśli Cressida wraz z załogą teraz zniknie, informacje zostaną udostępnione. Nie całkowicie i nie wszystkim, ale jednak niektórzy Aristoi zapoznają się z nimi i podejmą skuteczne działanie przeciw temu, co się tu dzieje. Teraz musimy zebrać jak najwięcej faktów i wybrać odpowiedni moment, aby je rozpowszechnić.

Clancy uśmiechnęła się słabiutko.

— I jednocześnie nie dać się zabić.

— Owszem — zgodził się Gabriel.

Znów był w oneirochrononie, tańczyli w sali balowej: mediacorte, demiluna, cruzado.

— Przepraszam, zaniedbywałem cię — powiedział Gabriel.

Roztargniona, sunęła w jego ramionach. Stos wiadomości od Zhenling urósł ostatnio do niepokojących rozmiarów. Gabriel chciał skonstruować dla niej oneirochroniczną fantazję, coś w rodzaju tamtej jazdy trojką, ale nie miał czasu. Mógł najwyżej zrobić powtórkę i ponownie zaprosić Zhenling do tej sali.

— Cały czas wypełniała mi praca — starał się usprawiedliwić. — Dokonałem przełomu.

— Gratulacje. — Patrzyła na jakiś punkt ponad jego prawym ramieniem.

— A ty?

— Jestem w obozie bazowym, w połowie drogi na Mount Trasker.

— Dobrze ci idzie?

— Przeszłam z powodzeniem kilka moren, ale najtrudniejszą część mam przed sobą. Wiesz, tam gdzie góra staje się pionowa.

Gabriel pomyślał o górach, które widział na planecie Saiga. Zbudowane z dość miękkiego tufu wulkanicznego, by ludzie swymi prymitywnymi kamiennymi narzędziami mogli go kopać i wygrzebywać sobie jamy w zboczu. Człowiek potrafił przystosować się do każdego ekosystemu, nawet nie dysponując techniką dostępną w Logarchii.

— To był dowcip — powiedziała Zhenling. — Mógłbyś docenić mój wysiłek, choćby nawet cię nie rozbawił.

— Przepraszam, Madame Soból — rzekł Gabriel. — Chyba bardzo kiepski ze mnie kompan.

BŁYSK. Zawyło mu w głowie. BŁYSK. ‹Priorytet 1› Gabrielu Aristosie, wykryliśmy przekaz tachliniowy z planety Saiga.

— Kiepski, ale za chwilę stanę się jeszcze gorszym.

Spojrzała na niego swymi skośnymi oczami.

— Sądzę, że w ogóle nie nadajesz się na kompana.

— Madame, jest pani najwspanialszym i najmądrzejszym sędzią. I błagam panią o wybaczenie.

Zhenling uśmiechnęła się chłodno.

— Wyrok wydam później — powiedziała.

Jeden z satelitów Gabriela, już poza układem, przechwycił zakodowany impuls tachliniowy. Zupełnie przypadkowo przelatywał on między nadajnikiem a odbiornikiem. Przekaz skierowany był prawdopodobnie na Ziemię2, prosto na Księżyc — magazyn danych.

Saigo wykorzystywał Hiperlogos bez wiedzy innych. Potwierdzały się podejrzenia Cressidy.

Gabriel polecił, by jeden z satelitów krążył stale na drodze między planetą a Księżycem i przechwytywał ewentualne następne przekazy.

Ich źródło dało się precyzyjnie namierzyć: duży dom w dużym mieście, na jednym z dwóch południowych kontynentów strefy umiarkowanej. Miasto, zamieszkane przez około siedemset pięćdziesiąt tysięcy ludzi, było stolicą dużego, kwitnącego, ekspansywnego królestwa, rządzonego przez chełpliwego despotę, który akurat tutaj rządził niezwykle skutecznie.

Było to również jedyne na planecie miejsce, gdzie wykryto jakąkolwiek oznakę stosowania nowoczesnej techniki.

— Skierować tam następną generację próbników — polecił Gabriel. — Potrzebujemy danych na temat języka, ubiorów, zwyczajów i organizacji społecznej.

Wywołał plany lotnicze tamtego miasta.

— Właśnie tam się udamy — oznajmił.

10

PABST:

Wystawię aktorów do walki przeciw sobie Doprowadzę do szaleństwa różnymi żądaniami Co zrobi to półdzikie zwierzątko domowe, Gdy wysmagam ją biczem i swymi rozkazami?

Przepyszne nowe zapachy zaatakowały zmysły Gabriela: skóra, mokra ziemia, koński pot, roślinność wybujała po niedawnym deszczu i wszędzie nawóz. Za oknami przemykały czerwone dzikie kwiaty, odbijając się przelotnie w srebrnych wypukłościach pistoletów skałkowych, które miały odstraszać bandytów; długie jak ludzkie ramiona, nieporęczne, tkwiły w haftowanych, przyozdobionych frędzlami przyokiennych futerałach. Gdy z łoskotem gnali przez gościniec, rozbryzgi wybijanej kołami wody mieniły się tęczowo. Wrażenia zmysłowe cechowała taka głębia i wszechstronność, że jedynie najstaranniejsze programowanie oneirochroniczne mogłoby odtworzyć coś takiego. Nawet dacza Zhenling nie miała w sobie tyle autentyzmu.

Serce Gabriela rosło. Nareszcie wydostał się z Cressidy i poruszał się po powierzchni planety Saiga — Terriny, jak zwali ją miejscowi. Ściskał dłoń Clancy, śmiał się, rozpierała go radość życia.

Liczył na wspaniałą przygodę.

Wszystko zaczęło się dość awanturniczo. Z łoskotem przemknęli przez atmosferę w rozżarzonej aerodynamicznej kapsule. Z jej krawędzi spływu, podczas zmagań z gęstniejącym powietrzem, lały się płomienie… Nowy spiek ceramiczny Rubensa sprawował się tak, jak przypuszczano. Gabriel postanowił nie wprowadzać Cressidy zbyt głęboko w układ planetarny. Razem z towarzyszami przeniósł się na Pyrrho i wysłał mniejszy jacht na zapętloną trajektorię przechodzącą obok planety Saiga. Statek nie musiał podczas pobytu w układzie używać generatorów grawitacyjnych, by zbliżyć się do planety.

Po oddzieleniu się od Pyrrho kapsuła wyhamowała w atmosferze do prędkości poddźwiękowej, przybrała kształt umożliwiający powolne szybowanie do celu — pastwiska graniczącego z drogą uważaną przez miejscowych za ważny gościniec. Na wypadek gdyby akcję należało przerwać, kapsułę wyposażono w rakiety o napędzie chemicznym, nie użyto ich jednak. W kapsule nie było generatorów grawitacji, które wysyłałyby wykrywalne fale. Gdy szybowiec wyrzucił pasażerów i ładunek, nano rozpuściły całą konstrukcję, zmieniły ją w ciągu kilku minut w rozsypujące się grudki rozwiewanego wiatrem pyłu.

Kareta stanowiła staranną kopię najnowocześniejszych powozów poruszających się po drogach Terriny. Nie resorowana, ze środkiem ciężkości umieszczonym niebezpiecznie wysoko, tył i boki miała jednak przepysznie zdobione malowidłami krajobrazów — kopiami Canaletta z jego londyńskiego okresu. Przystrajały ją również przemyślne rzeźby w drewnie: promienne nimfy i baśniowe bestie, wszystko obite złotą folią. W zaprzęgu szła czwórka dobranych karych „nowoczesnych” koni fryzyjskich — cała populacja koni zniknęła wraz z Ziemią1, więc nowoczesne odtworzono, twórczo interpretując stare dane. W tym przypadku czwórka została dobrana idealnie pod każdym względem — identyczne czworaczki wyhodowano według tego samego projektu genetycznego i wyposażono w reno, by Biały Niedźwiedź, jako niedoświadczony woźnica, mógł nimi sprawniej sterować przez oneirochronon. Imponujące konie, unoszące wysoko kopyta w synchronicznym biegu, wspaniale harmonizowały ze złotą karetą.