Выбрать главу

Gabriel i Yaritomo, obaj posiadający fałdy oczne, dobrze wcielili się w cudzoziemców — Beukhomana utrzymywała stosunki handlowe z niektórymi krajami zamieszkanymi przez „azjatyckie” typy ludności.

Gabriel przekonał się, że na Terrinie, ubogiej w rasy i języki, wszelkie analogie stosunków między „Łacinnikami” i „Turkami” Terriny czy „Europejczykami” i „Azjatami”, wzięte z historii Ziemi1, byty w istocie przypadkowe. Biali zasiedlili obszar większy, nie tak wyraźnie zakreślony jak tak zwana „Europa”, i żyli na półkuli południowej. Mongoloidzi mieszkali na północ i zachód od nich i rozsiedli się na trzech kontynentach; Negroidzi mieli dla siebie dwa małe lądy, oba na równiku i zmonopolizowali ożywiony handel morski.

Jednak mimo tych wszystkich zmian Terrina była najbardziej rozpoznawalnym z zamieszkanych światów Saiga — może była pierwszym z nich, a przy tworzeniu następnych projektanci eksperymentowali z większą swobodą. Druga planeta stanowiła obszar jednej kultury neolitycznej. Ludzie żyli w piramidalnych blokach mieszkalnych z betonu i kamienia i porozumiewali się sztucznym językiem, niemającym żadnego odnośnika w ludzkiej historii. Reno na pokładzie Cressidy, wykorzystując znaczną część swej ogromnej pojemności, analizowało strukturę tego języka, jednak dotychczas bez większego powodzenia.

Trzeci ze światów Saiga zasiedlały zarówno wodne humanoidy ze skrzelami, jak ludy wysokogórskie o niezwykle wydajnych płucach. Kolejny świat zamieszkiwali ludzie z genetycznie wzmocnioną inteligencją. Wszystkie te stworzenia znajdowały się na niskim poziomie technicznym — od Epoki Szarej neolitu do Epoki Pomarańczowej dzikusów ze strzelbami. Pod tym względem rasy inteligentniejsze nie osiągnęły lepszych wyników od swoich mniej rozgarniętych braci.

Łącznie dziewięć planet — przynajmniej do tylu dotarły sondy Gabriela — ale tylko z jednej przechwycono sygnał. Stąd, z Terriny, ze stolicy Beukhomany, miasta zwanego Vila Real.

Stolicy.

Czy jest pan realistyczny? W taki sposób Gabriel zrozumiał pytanie agenta nieruchomości. Nie chciałbym niczego wynajmować komuś nierealistycznemu.

Naprawdę słowo to brzmiało realistico. Gabriel zdał sobie sprawę, że to od real, „królewski”. Tak jak w Vila Real, Królewskim Mieście. Agent nie pytał jednak, czy Gabriel jest rojalistą. Miał na myśli Iuso Rex, Chrystusa Króla.

Czy jesteś chrześcijaninem? To chciał wiedzieć.

Chrześcijaństwo, do którego nawiązywał, i jego podstawowe dokumenty były specyficzne dla Terriny — chrześcijaństwo bez żadnego odwołania się do Żydów. Saigo bądź ktoś, kto rozwijał tę kulturę, doszedł widocznie do wniosku, że judaizm jest zjawiskiem ściśle zależnym od pierwotnych warunków i nie da się go przeszczepić, jeśli nie poświęci się temu bardzo wiele wysiłku. Elektroniczni szpiedzy Gabriela dobrze się przyjrzeli Biblii Beukhomanańskiej i odkryli, że większość Starego Testamentu usunięto. Zostawiono tylko pewne, bardzo zmienione teksty zapowiadające nadejście Mesjasza. Podstawowy Nowy Testament pozostawał zasadniczo bez zmian, choć zmodyfikowano wzmianki o Żydach, Faryzeuszach i Rzymianach w taki sposób, by wszystko pasowało do fałszywej historii planety.

Fuszerka, myślał Gabriel. Gdyby sam miał okazję, zrobiłby to lepiej.

Na Terrinie żyli również muzułmanie, lecz ich świętej księdze w tłumaczeniu powiodło się lepiej — przeszła prawie bez zmian. Oto przewaga inspiracji nad historią.

Realisticosi nie mieli papieża, który ustalałby zasady doktryny, czy też raczej mieli ich zbyt wielu, w wielu narodach i żadne z ich eklezjastycznych pism nie krążyło w Beukhomanie, gdzie zamiast papieża funkcjonowała wyznaczona przez króla rada biskupów. Powstawały rozmaite religie i schizmy, niektóre legalne, inne nie. Herezję karano śmiercią, lecz w tym powszechnym zagubieniu trudno było orzec, kto jest heretykiem, a kto jedynie zagubionym.

— Oczywiście, jestem realistyczny. — Gabriel wyprostował się, udając lekką urazę. — Ewangelia już dawno temu dotarła do naszych wybrzeży. Jestem wyjątkowo gorliwym chrześcijaninem.

Agent miał sztywny kark i głowę stale pochyloną. Co rusz robił dziwną minę, odnosiło się wrażenie, że na twarzy nosi maskę.

— Proszę Waszą Ekscelencję o wybaczenie — rzekł agent. — Wasale Argosy są w mieście bardzo aktywni. Dobrze by było, gdyby Ekscelencja przetrawił to wszystko w kościele.

— Zrobię to — oświadczył Gabriel.

Jego reno nie dostarczyło mu żadnych wyraźnych danych o Wasalach Argosy, lecz sprawa przetrawienia wydawała się jasna.

— Niech Ekscelencja się postara, by go widziano.

To było Ostrzeżenie.

Agent zerknął na Clancy, która z drugiej strony pokoju oglądała sztukaterię, i przysunął się bliżej Gabriela. Ściszył głos.

— Gdyby życzył pan sobie wynająć dyskretny gabinecik w dzielnicy Santa Leofra, jestem do pańskiej dyspozycji.

Gabriel znieczulił się na woń oddechu mężczyzny. Spotkanie tutaj kogoś ze zdrowymi zębami ciągle jeszcze było pieśnią przyszłości.

— Nie sądzę, bym chciał mieć takie miejsce — odpowiedział — lecz jeśli okaże się potrzebne, zawiadomię pana.

— Będzie pan potrzebował służby. Mogę to załatwić.

— Jutro. — Gabriel ujął mężczyznę za rękę i skierował go ku drzwiom. — Dziękuję, senatorze. Mój człowiek, Quil Lhur, panu zapłaci.

W pięknych monetach z solidnego, wytworzonego przez nano złota, a nie tym zdeprecjonowanym śmieciem, które uchodziło za beukhomanańską monetę państwową.

— Trzecie stadium kiły — rzekła Clancy, gdy mężczyzna odszedł. — Sztywna szyja? Parkinsonowska maska migająca na twarzy? Zauważyłeś?

Jeszcze na Cressidzie wypełniła swe reno danymi wytępionych chorób.

— Widziałem i myślałem o tym.

— To już czwarty przypadek, jaki dzisiaj spotykam. Saigo pobłogosławił Terrinę tyloma dobrodziejstwami… — Głos jej zanikł. Podeszła do okna, skrzyżowała ramiona, wyjrzała na zewnątrz. — Saigo musiał chyba kiłę odtworzyć — oryginalny krętek zginął razem z Ziemią1. W szpitalach widzieliśmy ospę, cholerę i dur brzuszny. Wszystko wynalezione od nowa, by mógł nimi dręczyć tutejszych ludzi. — Zaczerpnęła powietrza i z trudnością odetchnęła. — Taka pełna oddania praca.

Gabriel podszedł do niej z tyłu i objął ją ramionami. Czuł jej napięcie.

— Za kilka miesięcy wypędzimy stąd te choroby — rzekł.

— Może byśmy go zaprosili razem ze służącymi, których nam przyśle — rzekła Clancy. — Mogłabym mu wrzucić antybiotyk do piwa.

— Przynajmniej my jesteśmy chronieni.

Ich przebudowany system odpornościowy był około dwa tysiące procent bardziej skuteczny niż jego tutejsza odmiana, a takich rzeczy można by wskazać znacznie więcej.

— Wszystkim do piwa. Do kadzi w browarze. We wszystkich browarach… — Głos jej się załamał, fantazja również.

Gabriel kołysał Clancy w ramionach, patrząc na brukowaną ulicę. Ich mieszkanie znajdowało się w bogatej dzielnicy o nazwie Santo Georgio, w połowie drogi między pałacem królewskim a śródmieściem stolicy. Ulica była dość szeroka i stosunkowo pusta. Kilku służących pchało taczki, śpiesząc na rynek po zakupy dla swych panów. Żebracy tkwili dyskretnie w bramach domów, każdy na swym miejscu, wyznaczonym — jak poinformował ich agent — przez żebromistrza, ich syndyka, który często zmieniał ich wygląd, stosując prymitywne zabiegi chirurgiczne, by byli bardziej godni litości i wsparcia.