— Tak. Mam pytanie: czy Stara Partia Dworska to to samo co Frakcja Starej Kobyły?
Remmy uśmiechnął się blado.
— Tak. Tak nazywają nas nasi rywale. — Wyprostował się, zaczerpnął powietrza. — Są również inne powody. Mam się wkrótce ożenić, tak powiada ojciec, i nie chcę być źródłem udręki dla mej żony, tak jak, z zupełnie innych przyczyn, mój ojciec był dla mojej matki. Jestem zdolny do czerpania pełnej przyjemności w obcowaniu z kobietami. Jeśli mi się uda, pokocham tę dziewczynę i postaram się nie zawlec do ślubnego łoża jakiejś straszliwej choroby czy… — Odwrócił się i dotknął krucyfiksu na ścianie: Chrystus umierający, półnagi, podobny do łabędzia. — Przyzwyczajeń zbyt mocno wpojonych, nie dających się złamać.
— Pozwól, że ja to załatwię — zasugerował Deszcz po Suszy. — Dostosowanie go zajmie mi zaledwie chwilkę.
Gabriel zastanawiał się przez moment. Przerwał grę, stłumił drgania strun, odłożył instrument. Powoli wstał z sofy, podszedł do Remmy’ego, splótł dłonie na jego karku i kazał zniknąć Deszczowi.
— Twe obowiązki względem rodziny, partii, Boga i żony są jasne — stwierdził. — Ale jakie masz obowiązki względem siebie? Jakaż satysfakcja ma ci przypaść w udziale?
Remmy wyglądał na kompletnie zgnębionego.
— Weź to pod rozwagę — rzekł Gabriel. — Powinieneś czuć się szczęśliwy, nie zgnębiony. Swojej przyszłej rodzinie winien jesteś ostrożność i dyskrecję, ale oni również są ci coś winni, mianowicie zrozumienie.
Gabriel opuścił ręce, powrócił na sofę i znowu zaczął grać. Remmy wyglądał na nieszczęśliwego. Westchnął, podszedł do sofy, usiadł i wpatrzył się w sufit.
— Gdzie się nauczyłeś tak mówić po beukhomanańsku? — spytał. — Masz lekki akcent, ale jesteś zbyt elokwentny, nawet jak na zdolniachę.
— Na pokładzie okrętu żeglującego na ten kontynent.
— Żeglarze nie mówią tak jak ty.
— Potrafię dobrze naśladować. Podchwyciłem tę umiejętność, tak jak umiejętność gry na tym instrumencie.
— Nazywa się larozzo.
— Opowiedz mi o Starej Partii Dworskiej. I o Ortodoksach. I o Velitosach.
Remmy strzepnął dłońmi — gest wyrażający stylizowane zakłopotanie, jak silne wzruszenie ramionami.
— Kiedyś te etykietki coś znaczyły. Stara Partia Dworska to była szlachta, Ortodoksi — kościół, Velitosi… trudno powiedzieć. To byli ci pozostali. Ale wszystko to już nic nie znaczy — po prostu odróżnia się tych, którzy mają władzę, od tych, którzy jej nie mają. Ortodoksi są teraz u steru, lecz jeśli sięgną po zbyt wiele lub jeśli wplączemy się w następną wojnę, król będzie mógł się zwrócić jedynie do nas.
— Zatem Stary Dwór prze do wojny?
— My zawsze przemy do wojny. Oznacza dla nas zatrudnienie i łupy. — Remmy uśmiechnął się nieznacznie. — I dla mnie pracę w charakterze dowódcy szwadronu kawalerii, a może nawet pułku.
— A Piscopos Ignacio?
— Ach. — Uśmiechnął się niewyraźnie. — Ojciec Ignacio jest Piscoposem Kaplicy Królewskiej. Lubię go, przy różnych okazjach udzielał mi rad. Wielki umysł, ale jego rad nikt nie słucha. Uważa, że chrześcijanie powinni dowodzić swej lojalności, idąc za naukami Chrystusa, zamiast zarzynać tych, których uznają za mniej doskonałych. Cieszy się powszechnym szacunkiem, ale nikt u władzy nie może sobie pozwolić na kierowanie się jego radami.
Frakcja erazmijska pomyślał Gabriel. Ignacio jest prawdopodobnie tą osobą, z którą Aristoi mogliby się porozumieć, kiedy już ludzie odpowiedzialni zaczną zajmować się ludobójstwem w Sferze Gaal.
— Peregrino?
Remmy zadrżał, przeżegnał się i wyprostował.
— On właśnie spaliłby nas obydwu, gdyby nas złapał. Piscopos Katedry Męczenników, szef Wasali Argosy.
— To znaczy… — Gabriel zawahał się chwilę. Chciał posłużyć się zwrotem „policja kościelna”, lecz uświadomił sobie, że w jego zasobie słów nie ma wyrazu oznaczającego „policję”. Jego reno cofnęło się do łacińskiej politia i Gabriel zbudował próbną konstrukcję. Polizia dominica? — zakończył.
— Masz na myśli politicia. — Remmy uśmiechnął się. — Wiesz, po raz pierwszy usłyszałem, jak robisz błąd językowy. A jednak… Zaśmiał się. — „Policja”. Jakie dziwne pojęcie. Tu nie ma żadnej policji, jedynie gangi, które pracują dla ważnych osób. Wasale Argosy to mordercy i łotry na usługach kościoła i króla. Likwidują wywrotowców i heretyków — według Peregrina nie ma między nimi różnicy — ich kwatera główna i więzienie znajdują się przy Starej Świątyni. Tej, przed którą wypatroszyli kanclerza… Ortodoksi posłużyli się Peregrinem do swej brudnej roboty.
— Widziałem Katedrę Męczenników Peregrina. Jest nie dokończona.
— Jeśli ktoś chce zachować względy Peregrina, ofiarowuje relikwiarz lub witraż. — Nikły uśmieszek znowu pojawił się na wargach Remmy’ego. — Znane są przypadki, że taka ofiara wstrzymywała toczące się śledztwo. Większość ludzi uważa, że to dobra inwestycja.
Z ulicy dobiegły piski. Gabriel wstał z kanapy i wyjrzał przez okno. Na wpół ubrana kobieta, wrzeszcząc obelgi, szła za udręczonym szermierzem. Ten próbował ją ignorować. Przechodnie dorzucali do tej sprzeczki swe własne komentarze. Szermierz nadal milczał, lecz przyśpieszył kroku.
Scena jak z opery komicznej. Gabriel chwilę obserwował rozbawiony, potem odwrócił się od okna.
— Opowiedz mi o dzielnicy Santa Leofra. Ktoś zaproponował mi wynajęcie tu mieszkania.
— Wielu ludzi, pragnących zachować dyskrecję, ma tutaj mieszkania. Dzielnica Santa Leofra jest częścią Księstwa Pontanus, domeny królewskiej, leżącej w zasadzie na północnym wschodzie, z nielicznymi małymi enklawami gdzie indziej. Jurysdykcja władz cywilnych tu się nie rozciąga, chyba że posłużą się one Żółtym Nakazem z Węzłem i Pieczęcią, a takie dokumenty wydaje tylko król. W tym miejscu roi się więc od cudzoziemców, kryminalistów, kurew, uciekinierów, dłużników, heretyków… — Znowu strzepnął dłońmi. — I ludzi dobrze sytuowanych, takich jak ja, którzy prawdopodobnie powinni być mądrzejsi.
— Zdaje się, że to najbardziej fascynująca z dzielnic, jakie dotąd widziałem.
Gabriel znów wyjrzał przez okno w nadziei, że zobaczy coś interesującego. Nigdy dotychczas nie widział, by ktoś zachowywał się jak tamta kobieta i szermierz. Cała scenka miała teatralny smaczek, który Gabrielowi zdał się rozkoszny. A przecież, przyznał bezstronnie w myślach, mogła ona wyniknąć z jakieś okropnej tragedii.
Ulice w szarówce przed świtem wyglądały zwyczajnie. Gabriel, rozczarowany, usiadł na kanapie obok Remmy’ego.
— Podoba mi się twój kraj — stwierdził.
Remmy znów uśmiechnął się zaciśniętymi wargami.
— Dlatego, że nie znasz go dobrze.
Gabriel położył dłoń na złotą rękę Remmy’ego.
— Pewne jego części znam bardzo dobrze, lecz nadal je lubię i chciałbym poznać lepiej.
Remmy wyprostował się na kanapie i spojrzał na dłoń leżącą na jego ręce. Kąciki ust uniósł w uśmieszku.