Выбрать главу

— Cóż — rzekł. — Jeśli mam spłonąć, mogę równie dobrze gruntownie na to zasłużyć.

Powóz Remmy’ego powrócił o wyznaczonej godzinie przed południem, dokładnie gdy rozległ się czwarty gong porannej straży. Gabriel określił Remmy’emu, gdzie mieszka w Santo Georgio. Dowiedział się, że Remmy też tam mieszka, w domu ojca, razem z resztą rodziny.

Gdy wjechali już na przedmieście, Gabriel udał, że zmylił drogę i skierował powóz na ulicę, z której pochodził przekaz. Wezwał daimony i obserwował wielki dom… ogromne szczyty okienne wiszące nad otoczonym murami dziedzińcem, żłobkowane kominy, wyrzeźbionego nad drzwiami potwora. Okna przysłonięto okiennicami, więc prawdopodobnie w domu nikogo nie było.

— To piękny dom — powiedział Gabriel. — Podziwiałem go wczoraj.

— Siedziba diuka Sergiusa — odrzekł Remmy bez zainteresowania.

Udając zakłopotanie, Gabriel wychylił głowę z okna powozu.

— Zdaje się, że wprowadziłem cię w błąd — rzekł, nadal obserwując budynek. — Może… — Podniósł głos, by słyszał go woźnica. Gdybyśmy skręcili w lewo, w następną przecznicę.

Znów zwrócił się do Remmy’ego.

— Opowiedz mi o tym Sergiusu — poprosił. — Słyszałem gdzieś to imię.

— Niewiele o nim wiem — odparł Remmy. — Choć zajmuje dość wysoką pozycję. Filozof, przyjaciel króla i Piscoposa Ignacia. Prawie go nie widuję, większość czasu spędza w swojej wiejskiej posiadłości.

Albo w innej części Ramienia Oriona, pomyślał Gabriel.

— Ma tam bajeczny dom — ciągnął Remmy — odmienny od wszystkiego, co budowano dotychczas.

— Być może go widziałem — rzekł Gabriel. — Jak on wygląda?

— Wielki, ciemnowłosy. Skośne oczy, takie jak twoje. Dość ponury.

Saigo, to całkiem jasne.

Remmy spojrzał z pewnym zaskoczeniem na Gabriela.

— Teraz, gdy o nim myślę, wydaje mi się, że w jakiś sposób jest do ciebie podobny. Jak sądzisz, skąd to wrażenie?

— Nie mam pojęcia. Zdaje się, że wcale nie wyglądamy podobnie.

— Czy sądzisz, że ty i on — Remmy starał się zrobić subtelną aluzję — możecie dzielić pewne upodobania?

Gabriel ukrył swe rozbawienie.

— Czemu tak sądzisz?

— Ponieważ… — Remmy przybrał zaintrygowany wyraz twarzy. — Naprawdę, nie mam pojęcia. Nie jest żonaty, nigdy jednak nie słyszałem, by ktoś wspominał… — Nachmurzył się. — Zawsze uderzało mnie, że stoi i porusza się w interesujący sposób. Stylizowany, prawie pozuje, jak tancerz. I ty też chodzisz podobnie.

Księga postaw, pomyślał Gabriel. Kolejne, zbyteczne już, potwierdzenie.

— I mówisz, że osobiście zna króla?

— O, tak. Powiadają, że jest jednym z najbliższych doradców królewskich. Jest bajecznie bogaty i rozgłosił, że nigdy nie przyjmie urzędu ani nie przystanie do żadnej partii, więc prawie nikt nie ostrzy sobie na niego noża.

Bajecznie bogaty. To dość łatwe, gdy ktoś potrafi produkować złoto z podstawowych pierwiastków.

Niczym bóg-zegarmistrz, Saigo zbudował ten kraj i wprawił wszystko w ruch. A potem musiał się wtrącać, nie mógł się powstrzymać.

Bogaty i cieszący się prestiżem. Doradca króla. Szara eminencja całej tej cholernej planety. A może nawet całej Sfery Gaal.

Gabriela ekscytowało to, że za wroga ma geniusza kalibru Saiga.

Nie można było sobie wyobrazić większego pochlebstwa.

Jeden z kilku nowych sług Gabriela otworzył przed nim drzwi. Gabriel nie zdawał sobie sprawy, że będzie musiał mieć w domu aż tylu służących: Clancy potrzebowała dwóch pokojówek do sznurowania gorsetów.

Napisał do księcia Adriana krótkie przeprosiny, a potem wysłał do niego jednego ze swych nowych lokajów, by odebrał konia. Wspiął się dwa piętra po szerokich skrzypiących schodach i wszedł do swego mieszkania. Znalazł Clancy w salonie. Siedziała w fotelu i patrzyła nieobecnym wzrokiem na rysujące się za oknem dachy domów. Miała na sobie miejscową bluzkę i własne luźne spodnie.

Nowych służących niewątpliwie gorszył ten zestaw.

Podniosła się, gdy wszedł, i ucałowała go na powitanie. Na jej twarzy malowało się radosne podniecenie, poruszała się rytmicznie, zrywami, inaczej niż Clancy znana Gabrielowi. Daimōn.

— Cześć, jestem Spadająca Woda. — Wyraźny głos, w oczach zalotna iskierka.

— Czy doktor Clancy jest zajęta?

— Tak, pracuje nad projektem badawczym. Mogę ją zawołać, jeśli sprawa nie cierpi zwłoki.

— Nie, poczekam.

— Czy chciałbyś zjeść śniadanie? Mogę zadzwonić.

— Sam to zrobię.

Zadzwonił.

— Jest dla ciebie wiadomość, zaproszenie na przyjęcie dziś wieczór w domu hrabiego Bertrama.

Zaproszenie leżało na tacy. Poznał Bertrama zeszłej nocy — małego wieprzkowatego drapieżnika pokrytego bielą ołowiową.

Pójdę, pomyślał. Może przedstawię Clancy niektórym z tych ludzi. Jeśli będzie nudno, po prostu wyjdziemy. Napisał bilecik o przyjęciu zaproszenia i przekazał go przez sługę, którego posyłał właśnie do Adriana.

— Czy chcesz, żebym zagrała na flecie? — spytała Spadająca Woda.

— Jeśli mogłabyś to zrobić, nie przeszkadzając Clancy, byłoby mi miło.

Spadająca Woda pochyliła głowę, uśmiechnęła się i zatrzepotała rzęsami.

— Z łatwością — odparła.

Gabriel zjadł gran merendas z jakichś pędzonych w cieplarni owoców i potrawę z jajek, która wydawała się dość przyzwoitą, choć za mało wyrazistą kombinacją naleśnika, omletu i kremu. Potem zamknął oczy i słuchał, jak Spadająca Woda gra sonatę Sher Bahadura. Jednocześnie skontaktował się z Cressidą i wykorzystał statek jako przekaźnik do swej domeny. Załatwił korespondencję i sprawy administracyjne, lecz odłożył (kolejny raz) nawiązanie łączności z matką.

Czekał go stos wiadomości od Zhenling — odpowiedź również odłożył na później.

Potem przesłał zakodowane hasło do swej nowej sieci komunikacyjnej i opóźnił o następne trzy dni wysłanie nowości o Sferze Gaal.

— Burzycielu? Chciałabym, żebyś coś obejrzał, jeśli masz chwilę czasu.

To był głos Clancy, lecz kontakt wydawał się raczej oneirochroniczny, nie zachodził w Świecie Zrealizowanym, gdzie flet Spadającej Wody brzmiał nadał, nie pomijając ani jednej nuty.

— Jeśli chwilkę poczekasz.

Dopełnił najważniejszej sprawy — poświadczenia wyników wyborów na Brightkinde — i kazał Horusowi dokończyć resztę.

Clancy czekała w wygodnym biurze oneirochronicznym: miękkie skórzane krzesła, regały z wydawnictwami encyklopedycznymi, projektory trójwymiarowe, drukarkokopiarka, pięknie wykaligrafowane dyplomy, półka z kolekcją starodawnych pieczęci.

— Chciałabym, żebyś mi powiedział, czy jestem na właściwym tropie — poprosiła.

Oneirochroniczny duch Gabriela ucałował Clancy, potem siadł. Słyszał pneumatyczny syk, gdy fotel się dostosowywał do jego kształtu. Miły szczegół.

— Nad czym pracujesz?

— Nad pojemnikiem dla nanomechanizmów z wbudowanymi artyfagami o wzmocnionym działaniu, w przypadku awarii nano.

— Jak pojemnik Kam Winga?

— I tak, i nie.

Uśmiechnął się.

— Opowiedz mi o tym coś więcej.

Budowa bezpiecznego kontenera dla nanomechanizmów od stuleci stanowiła cel projektantów. Narzucał się pomysł konstrukcji pojemnika zawierającego artyfagi kontrananowe, lecz występowały przy tym pewne ograniczenia. Same artyfagi były dość drapieżne pożerając mataglap, w tym samym czasie mogły pożreć również inne rzeczy. I żaden typ artyfaga nie nadawał się do wszystkich gatunków mataglapu.