— Od dziesięcioleci nie było tak wspaniałego i eleganckiego projektu — oznajmił Gabriel. — Reszta, to szczegóły.
Gabriel patrzył na błyszczący skiagénos Clancy i oceniał ją w świetle nowych faktów. Bez wątpienia osiągnie rangę Ariste: rozpoczął się proces scalania, utajony przez długi czas, głębokie zrozumienie wszelkich aspektów zjawiska. Syntetyczne myślenie Aristoi, podczas którego każda idea, umiejętność i pomysł rozszerzają się i wzajemnie wzmacniają.
Psyche śpiewała w jego sercu bezsłowny poemat radości.
— Obserwowanie cię przyniosło mi ogromne korzyści — rzekła Clancy. — Nigdy wcześniej nie byłam odpowiednio blisko jakiegoś Aristosa, by zobaczyć, jak te rzeczy naprawdę się robi.
— Wątpię, czy coś jeszcze nowego mógłbym ci pokazać — oświadczył Gabriel. — Myślę, że po tym wszystkim techniczna część egzaminów nie sprawi ci kłopotu. Jedynie sekcje kulturowe mogą stanowić pewną trudność — prawdopodobnie powinnaś spróbować wyhodować daimōna, by pomógł ci w komponowaniu, projektowaniu miast, czy w innych sztukach kreacyjnych.
Nachmurzyła się.
— Nie wiem, czy potrafię tworzyć w taki sposób.
— Zdolności twórcze to zasób, który można wykorzystać w każdej sztuce, kiedy się już dostatecznie zrozumie samą sztukę.
Spuściła rzęsy.
— Tak, Aristos, ale…
— Nie wiesz, czy chcesz zostać Ariste?
Clancy podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
— Właśnie.
— Zapłoniona Różo — rzekł — kiedy to nastąpi, nie będziesz już mogła się powstrzymać.
— Ach.
— Władamy ludzkością, gdyż nic na to nie możemy poradzić i ponieważ inni nie są w stanie przejąć władzy, nawet gdyby chcieli. Gdy w twym mózgu pojawił się kształt nowego pojemnika, czy potrafiłaś się powstrzymać przed realizacją projektu?
— Nie. Ale to trochę co innego.
— Przekonasz się, że nie.
Gabriel czuł, jak serce mu rośnie, szybuje z Psyche, z la réjouissance. Jego mózg już pracował nad wynalazkiem Clancy, daimony, tyrające na niskim priorytecie, zajęły nie wykorzystane porcje reno. Prowadziły symulacje i testowały nowe warianty.
Miał już nowe pomysły, nie związane z projektem Clancy, trzepotały na niższym poziomie. Ten gwałtowny przypływ inspiracji Clancy wyzwolił w mniej uporządkowanych, głębszych częściach umysłu Gabriela długi, złożony ciąg skojarzeń. Koncepcje kształtowane przez coś niżej zorganizowanego niż daimony, strzępki form myślowych, zakopane pod świadomym wnioskowaniem.
Musi odbyć głęboką medytację, by wszystkiemu nadać jakąś formę. Zapowiadał się niezwykle twórczy poranek.
Gabriel miał zamiar opracować swoje pomysły, gdyż nie chciał przeszkadzać Clancy. Niech ukończy pracę, niech ten wybuch zdolności syntezy wypali się, a wtedy on pomoże jej dopracować ostatnie szczegóły.
— To wszystko jest poprawne — powiedział. — Nie sądzę, by na tym etapie konieczna była moja pomoc.
— Potrzebowałam otuchy.
— Chętnie ci jej dodam, a wraz z nią przyjmij mą cześć i podziw. Zapewniłaś sobie również majątek. Gdy powrócimy, możesz dostać własne laboratorium na asteroidzie. Skończ pracę, Therápōn, a potem skontaktuj się ze mną.
Skłonił głowę w Postawie Pokory i zniknął z oneirochrononu. Spadająca Woda zaczęła następną sonatę na flet; jej czarne rzęsy trzepotały figlarnie.
Lewa ręka Gabriela rysowała coś końcem noża na stole nakrytym do śniadania. Spojrzał na nią zaskoczony. Dłoń nadal rysowała.
Nachylił się, by lepiej widzieć. Na języku czuł dziwny metaliczny smak. Tępy koniec noża wygniótł na obrusie znak — piktogram Bezpośredniej Ikonografii — Strzeż się.
Dłoń zadrżała, wypuściła nóż, który uderzył z brzękiem o porcelanę.
Gabriel rozkazał dłoni, by zacisnęła się w pięść i odsunęła stół: rozkazy wykonano.
Przy pomocy reno sporządził szybki przegląd swych daimonów. Jego zasadnicza osobowość była praworęczna, większość jego daimonów również, z wyjątkiem Cyrusa i Augenblicka. Obydwaj wyparli się odpowiedzialności za piktogram.
Sterująca ciałem Wiosenna Śliwa słuchała fletu Spadającej Wody. Była także praworęczna. Gdy odwróciła uwagę, jakaś Ograniczona Osobowość zawładnęła lewą stroną ciała.
Strzeż się. Złowieszcza, krótka wiadomość. Ten styl wydawał się znajomy. Głupi Głos.
Zaradny Głos. Na tyle pomysłowy, by przejąć sterowanie nad ciałem, gdy Gabriel zajmował się czym innym. Należało to przemyśleć.
Ale nie w tej chwili. Gabriel wstał z krzesła, założył ręce z tyłu i chodził po pokoju.
W głowie mu wrzało i nie życzył sobie, by go w dalszym ciągu coś rozpraszało.
— Witaj, książę Ghibreelu. Jaką śliczną towarzyszkę przyprowadziłeś ze sobą. Z twego rodzinnego kraju?
— To mój osobisty lekarz — wyjaśnił Gabriel. — Doktor Okhlanu-Sai. W nanchańskim był to niestety najbliższy fonetyczny odpowiednik słowa Clancy.
Brwi hrabiego Bertrama — gdyby nie wymalowano ich wysoko na czole — z całą pewnością uniosłyby się do góry.
— Lekarz? W Nanchanie mają kobiety-lekarzy?
— Przynajmniej jednego, jaśnie panie — rzekła Clancy, schylając się wdzięcznie w długim, formalnym ukłonie. Dłonie skrzyżowała na piersiach.
Bertrama bawiła ta niezwykła — jak uważał — mistyfikacja. Uśmiechnął się, ukazując drobne zęby drapieżnika: jeszcze jedno rozrywkowe zwierzątko w jego zwierzyńcu.
— Wspaniale! Fenomenalnie! Witam panią w moim domu, doktor…
— Może Clansai bardziej pasuje do tutejszego języka — odparła gładko Clancy.
— Nie ma pani nic przeciw temu, żebym skracał nazwisko? Niech cię błogosławi Santa Marcia, dziecino. — Zwrócił się do Gabriela. — Jesteście oczywiście kochankami?
— Oczywiście.
Bertramowi to oświadczenie starczyło za wszelkie wyjaśnienia.
Gabriel ofiarował swemu gospodarzowi prezent — buteleczkę z emaliowanego złota, zawierającą wspaniałe perfumy — po czym razem z Clancy weszli do salonu Bertrama. Ludzie gromadzący się przed starymi obrazami, przedstawiającymi mroczne krajobrazy, spojrzeli na nowo przybyłych z uprzejmą ciekawością. W drugim końcu sali młoda dziewczyna śpiewała ładnym mezzosopranem przy akompaniamencie klawikordu. Cicho rozmawiano. Sala iskrzyła się w blasku świec.
Przyjęcie zeszłego wieczoru u hrabiego Rhomberta miało oficjalny charakter, tu natomiast zgromadzili się znajomi i ludzie, o których przypuszczano, że okażą się interesujący.
Może więc, mimo wszystko, nie będzie tu nudno.
Gabriel nie miał ochoty iść na to przyjęcie. Podekscytowany mnóstwem nowych pomysłów, nie chciał ich porzucić. Przyrzekł jednak, że zbada, jak stoją tu sprawy i już wcześniej powiadomił Bertrama, że przyjdzie.
Horus z Cyrusem nadal trudzili się nad nowymi projektami, korzystając z wysokiego priorytetu dostępu do reno. Daimony Clancy były równie zajęte — olśniewający pomysł zmienił się w masę kłopotliwych detali, których opanowanie wymagało ciężkiej harówki.
Jeśli brać pod uwagę tylko wyniki minionego dnia, podróż Cressidy opłacała się, bez względu na to, czego jeszcze dokonają w Sferze Gaal.
Głos sopranistki dawał interesujące efekty w wyłożonej boazerią sali. Gabriel przedstawił Clancy ludziom, których spotkał u Rhomberta. Wśród gości był bratanek księcia Adriana, młody człowiek, który wtedy stał przy boku stryja i szeptem przedstawiał mu podchodzących.
Gabriel spojrzał na młodzieńca, ale bratanek księcia go zignorował.