Выбрать главу

— Może ja.

Gerius złożył ramiona. Stali w salonie oświetlonym zaledwie jedną, przyniesioną przez sługę świecą. Gerius miał na sobie szlafrok w stylu tureckim i haftowaną szlafmycę w kształcie rondelka z frędzlem. Gabriel niepokoił go już po jego oficjalnym débotter.

— Bardzo starannie wybiera swoich przeciwników — oznajmił Gerius. — Wie, że nie ma pan żadnych szans. Naprawdę musi pan uciekać.

— Nie zrobię tego. — Gabriel uśmiechnął się. — Pokażę mu to i owo. Może nawet postaram się go oszczędzić.

Gerius zamknął oczy i smutno potrząsnął głową.

— Będzie z pana bardzo dzielny trup, Wasza Wysokość. Chyba że pan ucieknie.

— Wszyscy mężczyźni byliby tchórzami, gdyby tylko śmieli. — Gabriel zacytował lorda Rochestera. Zestaw dowcipów w reno miał stale na wierzchu.

Gerius szarpnął podbródkiem.

— Nie mogę mieć z tym nic wspólnego — oznajmił. — Moja pozycja na dworze mi na to nie pozwala. Ale przedstawię pana mojemu bratankowi, wojskowemu. Doskonale się będzie nadawał.

— Dziękuję, panie hrabio.

Gerius wziął świecę i podszedł do biurka.

— Szkoda, że nie będę miał okazji lepiej pana poznać, Wasza Wysokość — rzekł.

Gabriel uśmiechnął się.

— Zwyciężę, może być pan pewny, panie hrabio.

Gerius nie odpowiedział.

Clancy czekała zamyślona w rogu powozu. Gabriel usadowił się obok. Ucałował ją w rękę. Wysłał oneirochroniczną wiadomość Białemu Niedźwiedziowi, by obrał drogę do położonej nad wodą dzielnicy, gdzie znajdowała się kwatera bratanka Geriusa.

— Ten kraj mnie fascynuje — rzekł Gabriel.

— Nie było cię całą noc — zauważyła. — Znalazłeś widocznie coś wartego fascynacji.

— Raczej kogoś.

— Obrzuciła go długim spojrzeniem.

— Tak przypuszczałam. Nie dostrzegłam tu jednak nikogo, kto mógłby przypaść ci do gustu. Ludzie są tacy nieatrakcyjni.

— Nie wszyscy.

Powóz zakołysał się gwałtownie, gdy cztery czarne fryzyjskie konie ruszyły jednocześnie. Obite żelazem koła turkotały na kocich łbach.

— Przejawiają fascynującą aktywność — rzekł Gabriel. — Co za ludzie! — Ich życie trwa tak krótko. Może muszą żyć intensywnie, by w ogóle żyć.

— A jednak swą egzystencję traktują beztrosko. Poświęcają życie z najbardziej błahych powodów.

Clancy zmarszczyła brwi.

— To dlatego, że są naprawdę szaleni. Zupełnie nie panują nad sobą. O swych umysłach wiedzą tyle co noworodek. Czy widziałeś tego daimōna, który wynurzył się w oczach Silvanusa?

— Tak. Jego osobowość jest podzielona, lecz nie tak jak nasza. Jest rozbita, a nie rozłożona i poukładana. On nie wie, jak władać swymi daimonami. — Zadrżał. — To dziwne wrażenie, gdy staje się do konfrontacji z tym czymś bezimiennym w jego oczach. Znalem to, ale ono nie mogło znać mnie. Ciekaw jestem, czy zastanawiało się, kim jestem… — Urwał. W jego myślach rozbrzmiewała melodia.

— Prawdopodobnie wynik złego traktowania we wczesnym dzieciństwie, lub schizofrenia paranoidalna.

— Albo kiła. A może wszystkie trzy rzeczy naraz. — Gabriel potrząsnął głową. — A jednak temu mężczyźnie udaje się przeżyć. Tak jak całej rasie, pokolenie za pokoleniem. Spójrz na Adriana: upośledzenie, bielmo, złe zęby, wątroba zrujnowana ołowianymi kosmetykami, prawdopodobnie kiła… A jednak facet funkcjonuje i dominuje nad ludźmi wokół siebie.

— Wśród ślepych jednooki jest królem.

— Albo człowiek z bielmem.

Powóz zakołysał się i Biały Niedźwiedź krzyknął na kogoś tarasującego wąską ulicę. Clancy kurczowo chwyciła się rzemieni, by nie upaść do przodu.

— Co zrobisz? — spytała.

— Myślę, że go pokonam — odparł, a w głowie słyszał jakąś złowieszczą muzykę.

— To wiem. Chodziło mi o to, w jaki sposób?

— Chcesz spytać, jaką bronią? Przypuszczam, że będę musiał walczyć z nim fair. Nasza prawdziwa broń, spowodowałaby skutki, które miejscowi uznaliby za bardzo osobliwe.

— Potrafisz tego dokonać, nie robiąc mu krzywdy?

— Będę cię miał przy sobie, gdyby operacja okazała się konieczna. Ale jeśli uda mi się uszkodzić mu dłoń, którą wywija mieczem, nie będzie prowokował więcej pojedynków.

— Prawdopodobnie przerzuci się na mordowanie ludzi w ciemnych uliczkach.

Gabriel rozpoznał melodię rozbrzmiewającą mu w mózgu: temat „Rozpruwacza” z jego własnej sztuki Luise Brooks jako Lulu.

Tak, pomyślał.

Co do joty.

Bratanek hrabiego Geriusa, zwany Rycerz Gerius, był jednym z kilku w rodzinie noszących to miano. Dla odróżnienia od innych przybrał sobie imię Geriusa z Retorno. Gabriel zastał go w kwaterze na poddaszu. Był rozbudzony i niezupełnie trzeźwy. Towarzyszyła mu czwórka kadetów z Piechoty Eliry, niezbyt szykownego pułku zakwaterowanego na swoje szczęście w stolicy.

Armia nie posunęła się aż do takiego formalizmu, by ubrać swych żołnierzy w jednolite mundury, istniało jednak coś co można by nazwać pułkowym stylem. O ile Gabriel zdołał zauważyć, należało nosić ubranie złożone w równych proporcjach z elastycznej brązowej skóry i brudnego płótna. Do pułkowego stylu nie należały jednak trzeźwość ani zażywanie kąpieli.

Equito Gerius przebiegł wzrokiem list napisany przez wuja i smutno potrząsnął głową.

— Walka z Silvanusem? Ja bym zwiewał.

Jego towarzysze wydali zgodny pomruk. Gabriel miał ochotę zgnieść wszy na kołnierzu Geriusa.

— Nie wyjeżdżam — oświadczył Gabriel. — Będę się z nim bił.

Kadeci zareagowali radosnymi okrzykami i nalali mu wódki. Gerius spojrzał na miecz u boku Gabriela.

— Nie ma pan chyba zamiaru tym się posługiwać?

— Ależ przeciwnie.

Gerius potrząsnął głową.

— Nie, Wasza Wysokość. To wbrew zasadom. Musi pan wziąć jedną z naszych broni.

— Jestem cudzoziemcem, to mnie wyzwano. Czy nie do mnie należy wybór oręża?

— Wybór broni, Wasza Wysokość? To na pewno jakaś cudzoziemska koncepcja. Broń, a raczej jeden rodzaj broni, jest określona w opublikowanych zasadach. — Sięgnął po miecz, który zwisał z gwoździa w belce stropowej i wyciągnął go z poobijanej pochwy. — Dłuższy i cięższy niż pański. Zrobi pan nim przeciwnikowi większą krzywdę — stwierdził.

Był to obusieczny miecz, jedna strona klingi ostra na całej długości, druga ostra do połowy. Miał jajowatą głowicę, prostą krzyżową gardę i długą rękojeść, którą dało się trzymać obiema dłońmi. Wyostrzony był dość dobrze.

Gabriel uniósł go z powątpiewaniem. Miecz ciążył mu w ręce jak żelazna sztaba. Gerius obserwował go bystrymi oczkami.

— Będzie pan mógł sobie pozwolić na lepszy, Wasza Wysokość — rzekł. — Trochę lżejszy i lepiej zahartowany.

— Wydaje się bardzo nieporęczny.

— W porównaniu z ciężkim obusiecznym mieczem bitewnym, to zabawka. — Gerius uśmiechnął się i ujął broń w prawą rękę. Wykonał w powietrzu kilka niezgrabnych sztychów. Gruby przegub dłoni naprężał się pod ciężarem klingi. — Widzisz, panie? Jest do delikatnej roboty. Broń szlachcica.

— Bez wątpienia — odparł Gabriel.

Gerius cofnął ramię i broń opadła na podłogę z głuchym łoskotem.

— Jutro, gdy zobaczę się z kolegą Silvanusa, odwiedzę cię, panie, i umówię z moim fechmistrzem, by udzielił ci lekcji. Czy to ci, panie, odpowiada?

— Owszem — rzekł Gabriel.