Выбрать главу

Wypił wódkę i wyszedł. Gdy schodził w dół, słyszał, jak wznoszą toast za jego dzielność oraz nieuniknioną śmierć.

Fechmistrzem Rycerza Geriusa był olbrzymi Turek o imieniu Brutus, profesjonalista przydzielony do pułku. Miał umięśniony tors, okrągłe ramiona i straszną bliznę biegnącą od oka do podbródka. Wygrał przeszło czterdzieści potyczek, niektóre z zawodowymi przeciwnikami tej samej klasy co on. Lekcji udzielał na długim strychu nad koszarami, do którego światło wpadało przez otwarte górne okna. Ocenił wzrokiem szczupłą sylwetkę Gabriela i powiedział, że… cóż, zrobi, co będzie mógł.

Koledzy Geriusa, którzy słyszeli już o pojedynku, zgromadzili się pod ścianami, komentując zdarzenie i wydając zachęcające okrzyki.

Strój pojedynkujących się określały zasady — Gabriel nigdy nie ujrzał ich na piśmie. Obie ręce oplatał żelazny łańcuch, a dłonie okrywały metalowe rękawice na skórzanym spodzie. Spodnica-kolczuga zasłaniała lędźwie i uda. Łydki i stopy chronione były przez ciężkie skórzane buty.

Jedynie tors, szyja i głowa pozostawały odsłonięte, wystawione na atak. Każdy udany cios przypuszczalnie kończył się śmiercią.

Na tym chyba polegało sedno sprawy.

Jak odkrył Gabriel, wyraźnie zakazano noszenia amuletów i talizmanów.

Podczas akcji walczący byli zwróceni do siebie pod kątem około czterdziestu pięciu stopni. Ramię z mieczem mieli niemal całkowicie wyciągnięte, dłoń skierowaną do dołu. Swobodną dłoń, okrytą żelazną rękawicą, trzymali przy twarzy, gotową do odparowania ciosu. Walczący ostrożnie obchodzili się wkoło, dopóki nie dostrzegli okazji zadania ciosu. Broń, dość niezgrabna, nie pozwalała na wiele manewrów, które polegały głównie na cięciu zadanym w wykroku — uderzeniu przydawał siły ciężar napierającego ciała. Skuteczny cios musiał angażować całe ramię. Pchnięciem dobijano przeciwnika, gdy zachwiał się po otrzymanym ciosie.

Brutus demonstrował pozycje obronne, uderzenia i kroki — reno Gabriela wszystko zapamiętywało. Gabriel sprawiał radość Brutusowi, precyzyjnie powtarzając ruchy z taką samą przesadą, z jaką mistrz pokazywał wszystko dla większego efektu.

Następnie Brutus i Gabriel walczyli tępymi mieczami. Gabriel dobrze się spisywał, dopóki nie zmęczyła mu się ręka dzierżąca oręż w pozycji obronnej — wtedy Brutus opuścił krawędź swego miecza na ramię Gabriela.

— Wasza Wysokość będzie musiał szybko skończyć — stwierdził. — Nie jesteś, panie, po prostu przyzwyczajony do trzymania wyciągniętego miecza przez dłuższy czas. Walkę przegrywa się przeważnie, gdy czubek miecza opada.

Gabriel roztarł obolałe ramię. Jego daimony pochłonięte były długą analizą stylu walki.

— Czy zezwala się na uderzenie dłońmi lub stopami? — zapytał. Brutus szarpnął podbródkiem.

— To nie jest dobry styl. Ludzie powiedzą, że cios był nieczysty, ale w prawdziwej walce jakie to ma znaczenie? Przecież twoja wolna pięść, panie, jest okryta zbroją. Możesz jej użyć, jeśli ci się uda. — Potrząsnął głową. — Zrobiłbym z ciebie, panie, prawdziwego szermierza, gdybym miał czas. Szkoda, panie, że twoja kariera będzie taka krótka.

Gabriel strzepnął dłońmi.

— Dlaczego wszyscy uważają, że przegram?

Brutus klepnął Gabriela w ramię.

— Oto siła ducha, mój byku! Nigdy nie błagać o łaskę! — W jego oku pojawił się błysk. — Gdybym miał czas, tobym pokazał panu więcej tajemnic.

— A mianowicie?

— Sztuczki za dobre dla tamtych. — Brutus szarpnął głową ku kadetom. — Sekrety mistrza. Przekazałem je tylko swym najlepszym klientom. — Szarpnięcie podbródka. — Mają swoją cenę.

— Naprawdę? Ile?

Brutus uśmiechnął się — z przodu nie miał kilku zębów, ktoś mu je chyba wybił pięścią w pancernej rękawicy — i potarł podbródek smagłą dłonią.

— Takie sekrety sprzedawano nawet za dziesięć tysięcy koron.

Gabriel uśmiechnął się i zawezwał Augenblicka i Deszcz po Suszy.

— Rozważ jednak — powiedział — że tu wchodzi w grę twa reputacja.

— Tak. Jeśli przegrasz, panie, moja reputacja się obniży.

— Wcale nie. Będę uważany za jakiegoś cudzoziemskiego ignoranta, który przegrał z fechmistrzem, mimo że w ciągu kilku lekcji czynił pan wszystko, by mnie nauczyć. Ale jeśli wygram, całe uznanie przypadnie panu i pańskie sztuczki znacznie zyskają na wartości.

Brutus udał, że się zastanawia. Augenblick analizował rozszerzanie źrenic, tętno, oddech.

— Naciśnij jeszcze trochę — radził Deszcz po Suszy.

— Niech pan to obliczy, senatorze — rzekł Gabriel. — Pańska cena sięgnie niebios, jeśli okazałoby się, że jeden z pańskich uczniów pokonał Silvanusa zaledwie po dniu nauki.

Brutus zgodził się na sto pięćdziesiąt złotych koron — nieprzycinanych monet — za każde z trzech sekretnych pchnięć. Gabriel wysłał prośbę do Clancy o pieniądze, a kiedy nadeszły, Brutus wypędził kadetów ze strychu i przystąpił do dzieła.

Pierwszy sekret — opaść na kolano i oburącz pchnąć do góry. Drugi był to osławiony, nieelegancki, lecz użyteczny botte du paysan: broń chwycona wolną ręką w połowie klingi zamieniała się w bagnet; zamachem należało zmieść obronę przeciwnika i jak dzidę wbić szpic w jego brzuch.

Gabriel znał doskonale te sposoby ataku. Chciał się tylko przekonać, czy są one stosowane na Ter’Madronie.

Trzecia technika była śmieszna: skomplikowane kroczki miały odzwierciedlać Sześć Królestw Nieba, zawezwać siły anielskie, by wsparły następujące potem rąbnięcie z góry.

Gabriel żywił nadzieję, że Silvanus zastosuje tę technikę.

— Powiedz mi, mistrzu, czy taka obrona jest znana? — spytał.

Koniec jego klingi naszkicował w powietrzu dwa półokręgi. Francuska parada półkolista.

— Znana, owszem, ale kiepsko. Szybkie uderzenie silną strefą jest lepsze. A z twoimi małymi przegubami, panie, nawet bym o tym nie myślał.

— Może to?

Narysował dwie skośne linie — „niszczącą” obronę szkoły węgierskiej.

— Nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Nie wiem też, po co miałbyś, panie, stosować taką technikę. Choć przypuszczam, że to silniejsze ciosy od poprzednich.

— Dziękuję, mistrzu. — Gabriel machnął klingą w pozdrowieniu.

Brutus podszedł do stołu, gdzie złote korony Gabriela czekały w równych stosach. Zgarnął je do worka.

— Skąd, panie, bierzesz takie pieniądze? — zapytał. — W życiu nie widziałem tylu nieprzycinanych koron.

— Mój sekretarz powinien to wiedzieć — rzekł Gabriel niedbale. — Chyba z królewskiego skarbca.

— To właśnie skarbiec królewski tnie pieniądze — odparł Brutus. — Tak właśnie Jego Królewska Wysokość wyobraża sobie kierowanie finansami.

— Cóż — Gabriel strzepnął dłońmi. — W takim razie nie mam pojęcia, skąd są te pieniądze.

Jak wytłumaczyć, że dysponował kamieniem filozoficznym, przenośną nanomaszyną, która tka złote monety na poziomie atomowym? Może — żeby się nie wychylać — powinien poinstruować machinę, by robiła od razu zepsutą monetę.

Brutus odprowadził go po schodach na dziedziniec. Gabriel włożył do juków swój nowy strój do pojedynku.

— Czemu twój lud umieszcza te stworzenia nad drzwiami? — zapytał, spoglądając na zwiniętego nad ościeżnicą syczącego węża.

— To? — Brutus zerknął przez ramię na rzeźbę złowrogiego gada. — To ochrona przeciw demonom, Wasza Wysokość.

— Skuteczna? — spytał Gabriel. W głowie chichotał mu Deszcz po Suszy.