Brutus wyszczerzył w uśmiechu połamane zęby.
— Jasne. Nie widziałem w życiu ani jednego demona.
Zdziwiłbyś się, pomyślał Gabriel.
Gdy jechał do domu, w głowie rozbrzmiała mu muzyka. Jego opera nabierała kształtów.
Sny Gabriela wypełniała muzyka.
Obudził się wcześnie, lecz pozostał w łóżku. Muzyka i mikrofagi zbierały się w jego myślach. Świadomość przepływała między kolejnymi grupami daimonów.
Wściekłe akordy grzmiały w tej części mózgu, gdzie Cyrus i Wiosenna Śliwa nadzorowały finał trzeciego aktu opery Lulu: gdzie Lulu i Louise ogłosiły swą niezależność i gotowość samozniszczenia, mordując Pogromcę Zwierząt, który próbował zmienić je w eksponaty w swojej menażerii ludzkiego szaleństwa. Potem przepijają do siebie szampanem i śpiewają makabryczny duet głosami i głosami-widmami, triumfalnie i beztrosko. Ta aria złej woli ujarzmiała duchowo Gabriela. Wciąż do niej powracał, zmieniał aranżację, dodawał majestatu, udziwniał.
Muzyką próbował opisać daimōna, którego zobaczył w oczach Silvanusa.
W tym samym czasie Reno i Horus zajmowali się pojemnikiem Clancy. Skończyła pracę późną nocą; Gabriel musiał przeprowadzić znane mu testy, by sprawdzić, czy wszystko działa zgodnie z planem. Dotychczas działało. Do konstrukcji dodał kilka ulepszeń i teraz musiał również je przetestować.
Sprawa z Silvanusem była trzecia na liście jego priorytetów. Niechętnie do niej powrócił. Na wszelki wypadek, gdyby coś źle poszło, zapisał wyniki swej pracy do pliku i przesłał na Cressidę. Clancy mogła znaleźć innego Aristosa, który pobłogosławiłby jej projekt. A, przy odrobinie szczęścia, ktoś — choćby Clancy — może zechciałby dokończyć operę…
Gabriel wstał, ubrał się i zjadł na śniadanie parę śliwek. Dostarczyło dosyć kalorii, by nakarmić mięśnie, lecz nie osiadło w żołądku. Gdy przed świtem wybił właściwy gong, Gabriel obudził domowników i kazał przygotować powóz. Clancy wzięła piękne spinki w kształcie lwów stojących na tylnych łapach i upięła włosy z tyłu, by jej nie przeszkadzały. Biały Niedźwiedź i miejscowi służący przygotowywali konie, a Gabriel poszedł na dziedziniec, by rozgrzać i rozciągnąć mięśnie. Rycerz Gerius przyjechał wierzchem. Spokojny, z upiętymi z tyłu włosami, wyglądał po wojskowemu. Jego spódnice pojedynkowicza podzwaniały. Obserwował zaskoczony, jak Clancy — rozpoznał, że to kobieta, choć okrywała ją ciężka peleryna — i Manfred w obroży nabijanej ćwiekami wsiadali razem z Gabrielem do powozu.
— Na Boga, czy to rozsądne? — spytał. — Wolałbym oszczędzić damie…
— Clansai jest nanchańskim lekarzem — oświadczył Gabriel. — Życzę sobie, by udzieliła pomocy każdemu, kto odniesie ranę.
— Zorganizowałem pomoc lokalnego doktora — przypomniał Gerius. Owinął się szczelniej peleryną.
— Wolę mieć pod ręką własnego — rzekł Gabriel. — Odnoszę wrażenie, że jest ci zimno, panie. Czy zechciałbyś napić się czegoś ciepłego, zanim wyruszymy?
Gerius podniósł srebrną butelkę.
— Wziąłem ze sobą wódkę, gdybyś jej, panie, potrzebował.
— Dziękuję ci, panie, lecz nie będzie to konieczne.
Gerius znowu zerknął na Clancy małymi oczkami. Przez chwilę w jego twarzy widać było irytację. Odwrócił konia powoli i pokłusował. Konie fryzyjskie ruszyły za nim swoim wysokim chodem, przypominającym ruch maszyny. Gabriel przykrył rozgrzane członki kocem. Spojrzał na niebo: tuż przed świtem, gwiazdy, macica perłowa, sadze z komina. Poczuł gwałtowną tęsknotę do swego Illyricum, do Świata Czystego Światła.
— To wszystko jest bezcelowe — rzekł, nie wiedząc do końca, czemu to powiedział.
— Mylisz się, Aristosie — odrzekła Clancy. — Jest ceclass="underline" pokonanie Saiga. A również milion innych.
Gabriel szarpnął podbródkiem na znak zgody — tutejszy gest wygrał ze zwykłym, znajomym odruchem. Zamknął oczy, oddał sterowanie systemami autonomicznymi Wiosennej Śliwie, która pilnowała przepływu krwi przez rozgrzane mięśnie, utrzymywała jego ciało w stanie napięcia i gotowości. Złożył palce w Mudry Skupienia, pogłębił i wyregulował oddech, którego rytm wprawił go w łagodny trans hipnotyczny. Przywołał w umyśle kolejno wszystkie sposoby ataku i parady Brutusa, ruchy stóp, sztuczki i gesty. W myślach wszystkie je przećwiczył, czuł w dłoni ciężką broń, miał też świadomość siły przeciwnika przekazaną przez źle oczyszczoną, niskowęglową stal. W koło, o promieniu określonym ramieniem i klingą, rzutował swą moc. Potem wolniej powtórzył wszystkie znane mu z wushu układy stosowane na pojedynczy miecz. Wydobył istotę techniki walki ukrywaną przez tysiąclecia, kiedy nadawano jej znaczenie symboliczne.
Powóz zwolnił; Gabriel otworzył oczy. Na wschodnim horyzoncie czerwone słońce zmagało się z chmurą. W dali rozlegały się dzwonki krów. Po drugiej stronie drogi, jak dzidy, stały wysokie jesiony.
Gerius zbliżył się do powozu i przez drzwiczki zajrzał do wnętrza.
— Tuż przy brzegu tego zagajnika jest polana — rzekł. — Często odbywają się tam pojedynki. Czy Wasza Wysokość zechce wysiąść? Pani… doktor — użył tego określenia z powątpiewaniem — może pozostać, dopóki jej nie zawołamy.
— Nie zamierzam tu zostać — oświadczyła Clancy.
— Jak doktor sobie życzy — rzekł Gabriel.
Gerius skrzywił się. Gabriel odrzucił koc i wyszedł na mokry żwir. Gęstą trawę na poboczach pokrywała rosa. Z gęstwiny niepewnie odzywały się ptaki.
— Teraz powinieneś założyć zbroję, panie — rzekł Gerius. — Czasami w takich miejscach urządza się zasadzki. Przypuszczam, że Silvanus nie posunie się do tego, ale na wszelki wypadek lepiej się przygotować.
— Bardzo dobrze.
Gabriel zdjął pelerynę. Gerius pomógł mu założyć ciężkie rękawy zbroi, przywiązał je do piersi i ramion, potem zapiął mu wokół talii pas z kolczugą. Clancy podała Gabrielowi opancerzone rękawice.
Gerius sięgnął pod pelerynę.
— Pozwoliłem sobie odwiedzić czarownicę — rzekł. — Nabyłem dla ciebie amulet, panie.
Gabriel spojrzał na niego uważnie.
— Myślałem, że to sprzeczne z zasadami.
Żołnierz podniósł wielką dłoń, w której trzymał matową buteleczkę.
— Nie można mieć przy sobie amuletu, ale to jest olej, którym cię natrę, panie. Pozwolisz?
Gabriel już miał ochotę wzruszyć ramionami, ale zamiast tego strzepnął dłońmi.
— Jak sobie życzysz, panie. To bardzo uprzejme z twojej strony, że o tym pomyślałeś.
Clancy obserwowała podejrzliwie Geriusa, który wylał trochę oleju na palec i maznął Gabriela po czole, powiekach, uszach i, sięgnąwszy mu pod koszulę, po mostku. Gabriel poczuł podobny do cynamonu korzenny zapach.
— Niech cię święci błogosławią — rzekł Gerius.
Gabriel otworzył oczy.
— Czuję się niezwyciężony — oznajmił. — Załatwmy to czym prędzej.
Ruszył w las za Geriusem. Stąpał ciężko, w żelaznej pobrzękującej zbroi z mieczem w pochwie u boku. Clancy poszła za nimi, a na samym końcu Manfred.
— Mam swój pistolet — zameldowała Clancy. — Na wszelki wypadek.
W jednej ręce niosła torbę lekarską, drugą skrywała pod peleryną.
— To bardzo roztropne — odpowiedział Gabriel. — Przejmij zwierzchnictwo nad Manfredem, dobrze?
— Jak sobie życzysz, Aristosie.
Stąpał po młodej trawie, na czubkach jego butów pobłyskiwała rosa. Rozpoczął serię coraz głębszych medytacji. Ręce znowu ułożył w Mudry Skupienia. Wszystko to miało zmusić system gruczołów do zwiększenia w przysadce produkcji kortykotropiny, co z kolei włączyło wytwarzanie kortyzonu i adrenaliny. Krew wypompowana ze ściśniętego układu trawiennego zasiliła główne mięśnie. Zwęził naczynka włosowate skóry; w ten sposób zarezerwował krew dla mięśni oraz w przypadku zranienia zapobiegał większemu krwawieniu. Skóra będzie sprawiała wrażenie bladej, pokrytej zimnym potem — może inni pomyślą, że się boi — jednak mięśnie naładują się energią.