Выбрать главу

Arivald miał mieszane uczucia co do całej tej sprawy. Z jednej strony nie mogło mu się podobać, że stał się więźniem, z drugiej rozumiał pobudki kierujące władcą Targentu. Silmeverd żądał bowiem ni mniej, ni więcej, tylko obalenia monopolu Tajemnego Bractwa i upowszechnienia magii. Pierwszym krokiem ku temu miało być wysłanie do Silmaniony skrybów i przekopiowanie ksiąg (swoją drogą praca na lata) oraz założenie na dworze w Targencie konkurencyjnej Akademii. Poza tym likwidacja ograniczeń w dostępie do czarodziejskiej wiedzy. Arivald zdawał sobie sprawę, że żądania króla padną na podatny grunt. Czy bibliotekarz Baalbos nie zechciałby zapoznać się z księgami, na których przeczytanie czekał już od lat?

Silmeverd postanowił wykorzystać wysłanych przez Wielkiego Mistrza magów jako zakładników. Ale czy Harbularer ulegnie, czy raczej zdecyduje się poświęcić przyjaciół? Arivald obawiał się, że raczej to drugie, choć niewątpliwie Silmeverdowi po cichu będą sprzyjać mniej znamienici magowie, dotąd pozostający w cieniu. I to nie ze względu na brak umiejętności, lecz z powodu niedopuszczania do tajemnic Bractwa.

Velvelvanel nagle zachichotał.

– Wreszcie ktoś wziął was za łeb – powiedział. – Daję słowo, że będę pierwszym, który zgodzi się wykładać na nowej Akademii. Czas na uczciwość i sprawiedliwość, a nie przywileje. Niech decydują umiejętności!

Arivald nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. Tok jego rozumowania okazał się słuszny. Szydło wyszło z worka nadspodziewanie prędko.

– Ty zdrajco! – warknął Bolgast. – Czego można się było spodziewać po nekromancie?

– To niegodne, co obaj mówicie – rzekł surowo Lineal – i nie życzę sobie na przyszłość podobnego zachowania. Niezależnie od tego, jaki mamy pogląd na wewnętrzne sprawy Bractwa, pewne jest jedno: to są sprawy wewnętrzne i żadnemu królowi nic do tego. Ty, Velvelvanelu, nie sądzisz chyba, że Silmeverd zamierza pomóc biednym czarodziejom wykorzystywanym przez Radę. Tu rzecz idzie o ogromne pieniądze i ogromne wpływy, o przesunięcie ośrodka magii z Silmaniony do Targentu, o niezależność Bractwa. Wybór jest prosty: albo Bractwo ustąpi i zdecyduje się na patronat króla, albo nie ustąpi, co będzie wyrokiem na nas, a prędzej czy później powodem wojny z Targentem. Targent zaś takiej wojny nie wygra, choćby zwerbował koboldy z całego świata.

– Racja – zgodził się Bolgast.

– Ale na wojnie nikt nie zyska – rzekł Arivald. – Zamiast jednak radzić nad losem świata, zajmijmy się lepiej własnym. Jak stąd się wydostać?

– Trzeba czekać – mruknął Lineal. – Nie przełamiemy szyfru.

– Przyjrzyjmy się więc kratom – zaproponował Arivald.

– Bardzo solidne – rzekł Firron. – Już próbowałem.

Arivald podszedł jednak do okna i pomacał kraty. Rzeczywiście były solidne. Grube na dwa palce i głęboko wpuszczone w mur. Nawet gdyby je wyłamać, droga ucieczki prowadziła po gładkiej ścianie wprost w przepaść. Ziemia była jakieś czterdzieści łokci poniżej krawędzi okna. Zresztą nie ziemia, raczej grzebień skalnych złomów.

– Pięknie – powiedział Arivald i odwrócił się od okna. Rektor Lineal wskazał Arivaldowi portret wiszący na ścianie.

– Patrz, co za wyrafinowane poczucie humoru. – Zauważył, że czarodziej nie rozumie jego słów, i dodał: – To Silmeverd.

– Ach tak – odparł Arivald i zamyślił się głęboko.

– Wrzuć to do kominka – rozkazał Lineal Firronowi, a potem z satysfakcją przyglądał się, jak rycerz łamie ramy i wrzuca w palenisko sponiewierany obraz.

Wieczorem przyniesiono im kolację, smaczną i obfitą, oraz sporo doskonałego korzennego wina. Bolgast i Velvelvanel kosztowali je zbyt namiętnie, po czym pokłócili się i o mało nie pobili.

– I to dopiero pierwszy dzień – stwierdził ponuro rektor, gdy skończył już rugać obu przeciwników. – Co za wstyd.

Kiedy wszyscy już spali (a Bolgast donośnie chrapał), Arivald cichutko podniósł się z łóżka i zbliżył do okna. Do pełni brakowało jeszcze dwóch dni, ale księżyc jasno świecił na czystym niebie i skały kąpały się w srebrnym blasku.

– Bardzo zła pora na ucieczkę – szepnął czarodziej i pomacał kraty. Cóż, były grube i mocne, ale nie aż tak grube i nie aż tak mocne dla kogoś, kto nawet w krasnoludzkiej armii słynął z niezwykłej siły.

Popluł w dłonie i przymierzył się do prętów. Wziął głęboki oddech, szarpnął. Kraty wyraźnie drgnęły. Czarodziej uśmiechnął się z satysfakcją, podniósł leżący na podłodze płaszcz Bolgasta i bezceremonialnie go rozdarł. Dwoma pasami ściśle owinął dłonie i tym razem wziął się już do roboty na poważnie. Krew uderzyła mu do głowy, mięśnie, jak rozrywane rozpalonymi kleszczami, zawyły z bólu, lecz Arivald nie zważając na nic parł z całej mocy. Zagryzł zęby tak mocno, że wydawało mu się przez chwilę, iż szczęka rozpadnie się na połowy. Kraty jęknęły i w końcu się poddały. Czarodziej usiadł na ziemi i długo masował obolałe dłonie, a potem wziął kilka długich wdechów.

– I otom jest u celu – rzekł, kiedy wstał i przyjrzał się wygiętym prętom.

Teraz rzecz była już bajecznie prosta. Starczyło przecisnąć się przez otwór, zawisnąć na parapecie i rzucić teleportacyjny czar Gaussa lub Łabędzi Puch Passhovera. Ale Arivald miał zawsze kłopoty z prawidłowym wyznaczaniem współrzędnych do czarów Gaussa, natomiast Łabędzi Puch czasami mu wychodził, a czasami nie. A tu niestety nie byłoby już okazji do naprawienia błędu. Dlatego też postanowił użyć metody równie starej, jak skutecznej i wypróbowanej. Podarł na pasy prześcieradło i poszwę, skręcił materiał, pieczołowicie zasupłał i jeden z końców tak powstałej liny przywiązał do kraty, a drugi rzucił w dół. Potem przełazi przez okno i modląc się tylko o to, aby żadnemu z koboldów nie przyszło do głowy patrzeć w tę stronę, zaczął powolną podróż na dół.

Nie czas i miejsce tu, aby opisywać wędrówkę Arivalda przez góry. Możemy tylko powiedzieć, że w najbliższych dniach zrozumiał, jak ciężkie jest życie kozicy. Kto chciałby wiedzieć więcej, zawsze może sięgnąć do poematu Hyrkwista Białorękiego „O pomocnym trollu” czy cyklu sonetów Biruna Petrary „W Górach Iglicowych”. Ba, ślady peregrynacji Arivalda odnajdujemy nawet w ludowej przyśpiewce „Góry, moje góry” czy we wstrząsającym magithrillerze Ali ben Barcera (na Południu znanym jako Barcerius Grafomanius), zatytułowanym „Dagolarrr”. Ale najwybitniejszym dziełem opisującym dokonania Arivalda pozostaje apokryficzny epos Andreasa Puffera (zwanego Konfabulą) „O magii, magach i magnetyzmie”.

Nie wchodząc w zbędne szczegóły dodajmy tylko, że po miesiącu czarodziej dotarł do Battlomarchii, gdzie panował Winifred Ponury, wuj księżniczki Wybrzeża. Stamtąd jeszcze dziesięć dni drogi i oto Arivald znalazł się na swym ukochanym Wybrzeżu. Nim jednak przekroczył progi zamku, wpierw odwiedził pewnego rybaka, który znany był ze swego miłego wyglądu i równie miłego charakteru. Człowiek ten łatwo dał się namówić, aby wziąć udział w przygodzie (gwoli prawdy, to właściwie wcale go nie trzeba było namawiać), gdyż od dziecka marzył o smokach oraz uwięzionych dziewicach (jako człek dobry i poczciwy wierzył w jedno i drugie). Dlatego też z radością przyjął propozycję czarodzieja, a jego zapał dorównywał tylko niewiedzy o czyhających po drodze niebezpieczeństwach. Arivalda denerwowały też jego ciągłe pytania o magiczne miecze, magiczne pierścienie i magiczne zbroje, ale cierpiał dla dobra sprawy, mając nadzieję, że Miłorząb (tak zwał się rybak) szybko wydorośleje.

Na zamku tymczasem trwała nieustająca uczta, gdyż dwunastu wesołych rycerzy z Silmaniony (na czele z Hogwarem Srebrnymliściem) i grono ich równie wesołych sług gorliwie zajmowało się opróżnianiem bogatych (choć w tej chwili już nie aż tak bogatych) piwnic księżniczki oraz flirtowaniem z dworkami. Słynny Tremens z Lancaster co dzień popisywał się swą koronną sztuczką i opróżniał jednym tchem pięciolitrową beczułkę wina, a Bombor Borsuk zawstydził silmaniońskich rycerzy podczas turnieju, zręcznie zrzucając wszystkich z konia. Grubas Bombor uchodził bowiem za niezrównanego mistrza kopii, pod warunkiem iż miał czas i chęć, aby wdrapać się na grzbiet wierzchowca (i pod warunkiem że wierzchowiec przetrzymał to doświadczenie). Arivald musiał zniszczyć ten radosny nastrój, a potem długo przekonywać Srebrnegoliścia, że zbrojna wyprawa na Iliten-osleth nie jest najlepszym pomysłem.