– Jutro. – Księżniczka miała rozkosznie obiecujący uśmiech. – Jestem dzisiaj już taka zmęczona…
Zamknęła za sobą drzwi komnaty, a Silmeverd odszedł pijany miłością, nadzieją i pożądaniem.
– No i co? – spytał Arivald, który bezceremonialnie rozłożył się na łóżku księżniczki.
Stanęła przy oknie i odetchnęła świeżym powietrzem. Przeciągnęła się, z ulgą zrzuciła ze stóp pantofelki.
– Trzy razy nadepnął mi na nogę – powiedziała – siedemnaście razy pytał, czy może przysłać swojego malarza, dwadzieścia trzy razy stwierdził, że moje włosy są jak ruda burza, z tym że pięć razy zmienił burzę na huragan, a raz na tajfun. Pięćdziesiąt siedem razy zachwycał się, jaką to mam aksamitną skórę, a trzydzieści trzy razy stwierdzał, że tańczę jak ptak. Szkoda, że nie mogłam odpowiedzieć mu podobnym komplementem.
– Masz doskonałą pamięć.
– I obolałe nogi. – Księżniczka rzuciła diadem w kąt pokoju, rozpuściła włosy. Zawirowały wokół jej głowy jak, hm, ruda burza. – I jestem śmiertelnie znudzona. On mi się z początku nawet podobał – dodała po chwili – ale mój Boże, jeśli sądzisz, że kobiecie potrzeba, aby ktoś ciągle gadał same oklepane dusery, to się grubo mylisz.
– A czego trzeba kobiecie? – zainteresował się Arivald.
– Gdybym wiedziała, napisałabym książkę. – Księżniczka ziewnęła. – A ty co – zmieniła temat – będziesz tu spał?
Czarodziej roześmiał się.
– Zastanawiałem się, czy nie będzie potrzebna ci pomoc – powiedział.
– To ładnie z twojej strony. – Usiadła na łóżku. – Mam dość imprez na rok.
– Obawiam się, że jutro czeka cię to samo. Tylko tym razem z gorącym finałem.
Księżniczka splotła palce i Arivald wiedział, że jest bardzo zdenerwowana. Choć próbuje tego nie okazywać.
– A jak się nie uda? – spytała cichutko. – Co wtedy się stanie?
– Wszystko, co najgorsze – pocieszył ją Arivald, ale potem objął jej drżące ramiona. – Nie martw się, dziecko. Vargaler i danskarscy piraci, to był prawdziwy przeciwnik. Pamiętasz?
Księżniczka uśmiechnęła się przez łzy.
– Nigdy tego nie zapomnę. Czy my zawsze musimy mieć kłopoty?
– Te kłopoty będą jeszcze większe, moja pani. Piękna, samotna dziewczyna, w dodatku władczyni, zawsze wzbudzi albo czyjąś niechęć, albo czyjeś pożądanie. Potrzeba ci opiekuna.
– Ty jesteś moim opiekunem – powiedziała księżniczka. Wiedziała już, w którą stronę zmierza rozmowa, i kierunek ten wcale jej się nie podobał.
– Nie o takim opiekunie myślałem. No, ale o tym porozmawiamy, jak wszystko się wyjaśni.
– Nie wyjdę za mąż – twardo stwierdziła księżniczka – a przynajmniej nieprędko.
– A ten piękny, odważny i bogaty książę z Goldenmarchii? Jak on cię kochał!
– Aha, i co drugie zdanie wtrącał: „i właśnie w tem problem”. Może zniosłabym to, gdyby mówił „w tym”, a nie „w tem”. Wyobrażasz sobie, jak ja mówię na przykład: „Tak bardzo chcę cię dziś kochać”, a on na to: „No i właśnie w tem problem” – księżniczka bardzo zręcznie udała głos księcia Goldenmarchii.
– Jak żyję nie widziałem kogoś tak złośliwego – powiedział Arivald zadowolony, że księżniczka nabiera animuszu. W końcu nie mogłoby być nic gorszego, niż gdyby martwiła się i płakała w rękaw. – A hrabia Roszczysław?
– Przecież on wyglądał jak kelner – powiedziała z oburzeniem księżniczka.
– To jakiego ty w końcu chcesz mężczyzny? – rozłożył ręce Arivald. – Przysięgam, że nie dam ci umrzeć w staropanieństwie.
– Fu, nie ma nic gorszego od starej panny, ale ja chciałabym, żeby on był silny, piękny i odważny. No, to jest oczywiste…
– Miałaś takich na pęczki – mruknął Arivald.
– I żeby siedząc przy mnie nie zachowywał się, jakby go coś trafiło w głowę ani jak zgłodniały osioł przed kępą ostu, i żeby umiał mi się sprzeciwić, a nie tylko: tak, księżniczko, oczywiście, księżniczko, zawsze masz rację, księżniczko, już biegnę, księżniczko. Co za nuda.
– Potrzebujesz po prostu, żeby ktoś trafił do twojego serca za pomocą pasa – prychnął Arivald.
– Wiesz, kim jest jedyny normalny mężczyzna, którego znam?
– Wiem – powiedział Arivald.
– Tak? – zdumiała się księżniczka.
– Tak. I gdybym miał trzydzieści lat mniej, z pewnością nie mogłabyś mnie gościć o tej porze w swoim pokoju. W dodatku prawie rozebrana.
– Czy nie mogłabym znaleźć kogoś podobnego do ciebie? – spytała księżniczka, nie reagując na zaczepkę.
– To się nazywa kompleks Elektry – powiedział Arivald i pogłaskał ją po włosach. – Śpij dobrze. Musisz jutro wyglądać co najmniej tak ładnie jak dziś. Dobranoc.
– Aha, Arivaldzie – zatrzymała go przy drzwiach – i nie bajdurz o swoim wieku. Teria Delane wszystko mi opowiedziała.
– Kobiety mają zdecydowanie za długie języki – mruknął Arivald i wyszedł.
Dla niego wieczór jeszcze się nie skończył. Teraz musiał odwiedzić zacnego rybaka Miłorząba i wtajemniczyć go w całą sprawę. Miłorząb spał w dużej hali, wraz z żołnierzami. Arivald obudził go i wyszli do ogrodu.
– Przygoda się zaczyna – rzekł Arivald, a Miłorząb w odpowiedzi uśmiechnął się zuchwale. W miarę jak czarodziej wyjaśniał mu swój plan, uśmiech rybaka powoli gasł, aż wreszcie skonał w bólach.
– I to już wszystko – skończył czarodziej i ziewnął. – No, czas spać.
Zostawił Miłorząba na środku ogrodu, zdumionego i przerażonego. A kiedy obejrzał się przez ramię, za nic w świecie nie mógł go odróżnić od reszty posągów.
Bal był wspaniały. Muzykanci grali, jakby mieli po cztery ręce (za opieszalstwo Silmeverd obiecał im wizytę u mistrza Nadiciusa, o którego komplecie narzędzi opowiadano już legendy), wino lało się strumieniami, a księżniczka była jeszcze bardziej zachwycająca niż poprzedniego wieczoru.
Arivald przysiadł się do targenckiego maga.
– Panie Dagolarze, chciałbym ci coś pokazać. Czy znajdziesz dla mnie chwilę?
Dagolar miał już nieco zmętniały wzrok.
– Tak. Czemu nie? – starał się mówić wyraźnie i nawet mu to wychodziło.
– Więc chodźmy.
Wyszli z sali, a księżniczka zauważyła to i odważnie przytuliła się do Silmeverda. Nie na tyle odważnie, aby uznano to za skandal, ale dość, aby król odczuł różnicę.
– Cudownie ci w tej sukni, pani – szepnął Silmeverd.
– Siedemnaście – szepnęła księżniczka.
– Słucham? – szepnął uprzejmie Silmeverd.
– Jeszcze mi piękniej bez niej – szepnęła odważnie księżniczka i serce skoczyło jej do gardła.
Silmeverd nic nie szepnął, bo stracił mowę.
– Czy słyszałeś, co powiedziałam? – spytała księżniczka.
– Ja… nie jestem pewien – król przez moment zadawał sobie pytanie, czy nie wypił zbyt dużo.
– Powiedziałam, że jestem o wiele piękniejsza bez sukni. Czy chcesz się o tym przekonać?
– Ja?
Księżniczka z irytacją wzięła go za rękę.
– Chodźmy, panie. Czeka cię wielka niespodzianka.
Silmeverd wreszcie doszedł do siebie i próbował ją całować i obściskiwać jeszcze na korytarzach, ale księżniczka powstrzymała jego zapędy.
– Poczekaj – zaśmiała się, choć ten śmiech przyszedł jej z niebywałym trudem – zaraz dojdziemy do pokoju.
– Nie wytrzymam, kochana. Słońce moje, nie wytrzymam! – zarzekał się król, ale posłuchał.
– Komnata księżniczki? – zmarszczył brwi Dagolar.
– Siadaj, proszę. – Arivald wskazał mu krzesło.
– Czy na coś czekamy? – spytał mag.
– Cierpliwości – uśmiechnął się Arivald.