– A teraz zamknij oczy, kotku – usłyszeli zza drzwi głos księżniczki.
Dagolar tym razem uniósł brwi. Nie zdążył inaczej wyrazić swojego zdumienia, bo Arivald stuknął go pięścią w głowę. Nie za mocno, lecz skutecznie. Dagolar zwalił się nieprzytomny na ziemię. Do pokoju weszła księżniczka, holując za sobą Silmeverda, który miał posłusznie zamknięte oczy. Księżniczka starannie zamknęła drzwi.
– Czekaj grzecznie – szepnęła bardzo, bardzo uwodzicielsko. Z pokoju obok, cichutko, wyszedł Miłorząb. Z włosów zmył już czarną farbę, starł też paskudną sinoróżową bliznę, która przecinała mu do tej pory twarz od oka aż do brody. Księżniczka gestem pokazała mu, aby stanął naprzeciw króla.
– A kuku! Niespodzianka! – krzyknęła księżniczka, odsuwając się nieco na bok. – Otwórz oczy, panie!
Silmeverd uśmiechnięty od ucha do ucha otworzył oczy i wyciągnął już ramiona, aby zagarnąć w nie księżniczkę. Zatrzymał się w pół ruchu, bo przed nim stała nie naga księżniczka, ale całkowicie ubrany mężczyzna. Znajomy mężczyzna. Z pewnością znajomy. Silmeverd przysiągłby, że już gdzieś widział tę twarz. Ale w momencie, kiedy uzmysłowił sobie, kim jest ten człowiek, przestał myśleć. Twarda pięść Arivalda tym razem spadła na jego głowę.
– Przebieraj się – rozkazał czarodziej Miłorząbowi i obaj szybko zaczęli odzierać króla z ubrania.
Księżniczka, jako niewiasta dobrze wychowana, odwróciła się do okna.
– Całkiem nieźle – stwierdził potem Arivald. Wpakowali króla pod łóżko. – No to teraz krzycz.
– Ratunku! – krzyknął na próbę Miłorząb.
– Głośniej, człowieku!
– Ratunku!!! – wrzasnął potężnie Miłorząb i wrzeszczał tak długo, aż przybiegła straż. Żołnierze wpadli z obnażonymi mieczami w dłoniach.
– Ten człowiek – wrzasnął histerycznie Miłorząb, pokazując na nieprzytomnego Dagolara – chciał mnie zabić. Moja głowa! Co on zrobił z moją głową…
– Szybko! Biegnij po medyka, durniu – rozkazał Arivald jednemu z wartowników – a to ścierwo – wskazał Dagolara – do lochu. Ale przedtem zwiążcie go i zakneblujcie, bo inaczej zabije was czarami! – Arivald utopił w wartowniku wzrok. – Odpowiadasz za to życiem, żołnierzu.
– Moja głowa! – lamentował Miłorząb tym głośniej, im więcej ludzi się zbiegało. – Co zrobił z moją głową ten przeklęty czarownik? Dzięki ci, panie, uratowałeś mi życie – ściskał Arivalda. – Ale kto ty jesteś właściwie, panie? Och, moja głowa.
– To dostojny Arivald z Tajemnego Bractwa w Silmanionie, wasza dostojność – wyjaśniał medyk, już ostukując chorego.
– Ach, pomnę już, pomnę – jęczał Miłorząb.
– Co za aktor! – powiedział kilka godzin później Arivald. – Mój Boże, każdy teatr dałby za niego majątek.
– Ja też byłam niezła – przypomniała księżniczka.
– Kochanie – rzekł czarodziej uroczystym tonem – byłaś najwspanialsza na świecie.
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Ależ on miał głupią minę. A właśnie, co z nim?
– Już przytomny, ale dobrze ukryty i dobrze pilnowany.
– Trochę mi go żal – przyznała księżniczka, bo miała dobre serce.
– Miłorząb z pewnością będzie lepszym królem – stwierdził Arivald – nie wiem tylko, czy Silmeverd będzie dobrym rybakiem.
– No nie – wybuchnęła śmiechem księżniczka – nie zamierzasz chyba…?
– Czemu nie, żaden…
Ale księżniczka nie dowiedziała się już, co żaden, bo w tym momencie do drzwi zapukał, a potem wszedł Hogwar Srebrnyliść.
– Pani, Arivaldzie – skłonił się bardzo zdecydowanie.
– O, Hogwar. Siadaj, proszę.
– Pani – rzekł bardzo stanowczo rycerz, nadal stojąc.
– Tak?
– Pani.
– Tak?
– Pani.
– Długo jeszcze? – warknął zirytowany czarodziej.
– Kocham cię i chcę, abyś została moją żoną – bardzo twardym głosem powiedział Hogwar.
– Pani. Kocham cię i chcę, abyś została moją żoną, pani – poprawiła go księżniczka.
– Kocham cię, Leilanno – powiedział Hogwar – kocham twoje włosy jak…
– Hm – chrząknął groźnie Arivald.
– Po prostu kocham cię – powiedział rycerz – i wiem, że ty mnie też kochasz. A jeśli nawet nie – roześmiał się i jeden tylko Arivald wiedział, ile go to kosztowało – to z pewnością szybko pokochasz. Nauczę cię, jak się daje i bierze szczęście, Leilanno.
– Lubię mężczyzn pewnych siebie – zwierzyła się księżniczka Arivaldowi. – Dobrze, mój panie. Ale łatwo się mówi o miłości. Nieco trudniej jednak udowodnić, że się naprawdę kocha. Chcę sprawdzić twoją stałość. W Górach Szmaragdowych mieszka…
Hogwar nie chciał się dowiedzieć, kto mieszka w Górach Szmaragdowych.
– Masz minutę na odpowiedź – powiedział chłodno – tak albo nie. Księżniczka milczała przez chwilę.
– Tak to się zdobywa twierdze – powiedziała trochę niejasno – a nie kobiety. Czy nikt nie nauczył cię uprzejmości, Hogwarze?
– Dwadzieścia sekund – stwierdził Hogwar i tylko surowy wzrok Arivalda powstrzymywał go, by nie rzucić się księżniczce do stóp, nie błagać na kolanach i nie mówić, jak bardzo kocha jej włosy, co są jak ruda burza.
– No cóż. Więc odpowiedź brzmi… brzmi… ona brzmi…
– Brzmi: tak – dokończył Arivald.
– Z całym szacunkiem – wtrącił Hogwar – ale nie żenię się z tobą, panie Arivaldzie. Księżniczko?
Czarodziej bał się przez moment, że rycerz przeholował.
– Arivald jest moim opiekunem – księżniczka opuściła wzrok – i skoro on uważa to za słuszne, zgadzam się.
– Wspaniale! – Hogwar skłonił się sztywno. – Dzisiaj każę ogłosić nasze zaręczyny.
I wymaszerował z pokoju. Księżniczka na moment osłupiała, a potem tak strzeliła pięścią w stół, że przewróciła kielichy z winem. Spojrzała dzikim wzrokiem najpierw na Arivalda, potem na drzwi, potem znowu na Arivalda, aż w końcu wybiegła.
– Może byś mnie chociaż, cholera, pocałował?! – krzyknęła na cały korytarz.
Czarodziej westchnął i nabił sobie spokojnie fajkę. Słyszał już plotki o jakimś niezwykłym, nowym zielu pochodzącym z Nowego Świata, którego palenie oczyszczało oddech i budziło jasność umysłu, ale sam jeszcze nigdy go nie próbował.
– Tak bardzo cię kocham – dobiegł go zza drzwi głos Hogwara – kocham twoje oczy jak jadeitowe jeziora, i włosy, co są jak ruda burza. Tak bardzo cię kocham!
– Och, kocham, jak tak mówisz – szepnęła księżniczka. Arivald pokręcił głową, uśmiechnął się i zaczął się zabawiać puszczaniem kółek z dymu. Kiedy skończył fajkę, wyszedł na korytarz.
– Może was zdziwię – powiedział – ale ten zamek ma oprócz korytarzy również komnaty.
Oni jednak stali przytuleni do siebie przy ścianie, a księżniczka z błogim uśmiechem słuchała, jak Hogwar szepce jej coś na ucho. Nie wydaje się, aby którekolwiek z nich zauważyło Arivalda.
Całą prawdę Arivald powiedział tylko Harbularerowi. Pomijając, rzecz jasna, kwestie dotyczące jego znajomości magii. Nie było to wszak istotne dla sprawy. Ale tylko Wielki Mistrz dowiedział się o nowym królu Targentu. Reszta myślała, że to nadzwyczajne zdolności perswazji Arivalda i zdrada Dagolara odmieniły serce Silmeverda. Na Wybrzeżu nieco boczono się na Arivalda. Wyciągnął w świat takiego zacnego człowieka jak Miłorząb, a ten wrócił jakby odmieniony. Za dużo pił, gadał coś do siebie, sieci mu się plątały i nie umiał nawet postawić żagla. Ale w końcu wprowadziła się do niego pewna bardzo zdecydowana kobieta i wybiła mu z głowy wszelkie głupoty. Bardzo szybko spodziewali się dziecka i tylko czasem ktoś widział rybaka, jak wychodzi w nocy i patrzy gdzieś w stronę północy. Niektórzy mówili, że płacze. W każdym razie nigdy nie był tak wesoły jak przed wyprawą.