Dagolar miał uczciwy proces, po którym Harbularer wypowiedział słowa, jakich nie wypowiadano od dawien dawna.
– Dagolarze – rzekł – twoja różdżka jest złamana.
Potem Harbularer długo jeszcze rozmawiał z Arivaldem w cztery oczy.
– Twoje zasługi dla Bractwa są wyjątkowe – powiedział na koniec. – Czy jest coś, co mogę dla ciebie uczynić?
– Jest coś takiego. – Arivald zmrużył oczy. – Filia silmaniońskiej Akademii na Wybrzeżu.
Pan Tysiąca Zaklęć roześmiał się.
– Wiedziałem, naprawdę wiedziałem, że o to poprosisz. Dobrze. Już dzisiaj każę, aby skrybowie zajęli się kopiowaniem ksiąg. Wyślę też na Wybrzeże mojego osobistego architekta. Przecież nie wypada, aby filia Akademii Magii mieściła się w byle budzie. Jesteś zdziwiony? No cóż, przychodzi nowe. Skostnieliśmy tutaj, w Silmanionie. Czas na świeży powiew. Ale jeszcze nieprędko pozwolę na powszechny dostęp do ksiąg. Wszystko w swoim czasie. Może kiedyś ty zostaniesz po mnie Wielkim Mistrzem i może właśnie ty wprowadzisz jakieś rewolucyjne zmiany. I szczerze mówiąc, święcie wierzę, że wszystko, co uczynisz, obróci się Bractwu na dobre. I oczywiście Wybrzeżu. – Harbularer mrugnął porozumiewawczo.
Cudak z Cudakowego Lasu
– Zawróć, zawróć! – szepnęło drzewo. Lea od wróciła się gwałtownie.
– Kto to mówi? – spytała drżącym głosem. Drzewo roześmiało się złośliwym, suchym śmiechem.
– Umrzesz, umrzesz, umrzesz…
Lea pobiegła przed siebie, jedną dłoń opierając na rękojeści noża, a drugą rozgarniając malinowe krzewy, które bujnie zarastały ścieżkę. Całe ręce miała już pokłute, czuła, że krwawi jej policzek draśnięty ostrym kolcem. Serce łomotało jak oszalałe, jakby chciało wyrwać się z piersi, trzepotało gdzieś w gardle, dławiło i dusiło.
– Boże, Boże, pomóż! – szeptała, chłostana malinowymi cierniami. – Ja muszę dojść.
Potknęła się na korzeniu skręconym jak odrąbane ludzkie ramię. Upadła, a przenikliwy ból w lewym nadgarstku wyrwał z jej ust jęk. Drzewa stały nad nią pochylone, jak brunatnozielone olbrzymy o zeschłych, zastygłych w gniewnym grymasie twarzach. Dziewczynie zdawało się, że wyciągają w jej stronę konary niczym starcze, zniszczone reumatyzmem ramiona.
– Umrzesz! – pisnęła czarno-pomarańczowa jaszczurka i przemknęła obok jej policzka.
Lea rozpłakała się i wtuliła twarz w ziemię, aby nie widzieć i nie słyszeć już nic. I nagle kątem oka zobaczyła but. Duży męski but z krawędziami podkutymi metalem. Ale nie miała siły, by krzyczeć, nie miała nawet siły, by przestraszyć się jeszcze bardziej.
– Moje dziecko – usłyszała czyjś głos – a cóż to za pomysły, aby zapuszczać się do Cudakowego Lasu?
Jakaś silna dłoń ujęła ją pod ramię i bez wysiłku uniosła. Lea podniosła oczy. Zobaczyła siwego, barczystego mężczyznę o skołtunionej brodzie i wielkim jak kartofel nosie. Mężczyzna był ubrany w skórzany kaftan oraz wełniany płaszcz, w ręku trzymał gruby kij podbity żelazem.
– Co tu robisz, dziecko? – spytał, a jego przenikliwe niebieskie oczy spoglądały bardzo, bardzo uważnie.
– Szukam Cudaka, panie – szepnęła i otarła krew z ust. – I tak się boję!
Rozejrzała się szybciutko wokół i zdumiona dostrzegła, jak daleko są najbliższe pnie. Teraz wyglądały zwyczajnie, nie było w nich nic podobnego ani do olbrzymów, ani do sękatych ramion. Ale strach ucichł tylko na moment. W każdej chwili był gotowy pojawić się znowu.
– Szukasz Cudaka – zdziwił się mężczyzna. – Mój Boże, a czyż nie masz nic lepszego do roboty? Chodź, moje dziecko, odprowadzę cię na skraj lasu. To niedobre miejsce dla młodej panienki. Młoda panienka nie powinna słuchać tego, co mówią drzewa i jaszczurki. Zwłaszcza że czasem przestają mówić, a zaczynają brzydkie zabawy.
– Nie wrócę – szarpnęła się Lea, ale dłoń nieznajomego była bardzo mocna. – Muszę znaleźć Cudaka.
– A po cóż to? – spytał siwobrody.
– Mój ojciec i brat zaginęli w lesie. Wszyscy mówią, że Cudak ich porwał. Czy wiesz, co Cudak robi z ludźmi, panie?
– Przemienia w drzewa albo kamienie – odparł siwobrody – albo w różne inne rzeczy. Jak chcesz nakłonić Cudaka, aby ci ich oddał?
– Nie wiem. – Lea się rozpłakała. – Och, mój Boże, nie wiem. Ale zrobię wszystko, czego zażąda. Czy ty znasz Cudaka, panie?
– Znam bardzo dobrze.
Nagle Lea przeraziła się jak jeszcze nigdy w życiu. Domyśliła się, że oto ma przed sobą tego, do którego zmierzała. Cudaka z Cudakowego Lasu. Ale mężczyzna roześmiał się szczerze.
– Nie, moje dziecko. Nazywam się Arivald i jestem magiem z Wybrzeża. Słyszałaś kiedyś o Wybrzeżu?
Lea skinęła głową.
– To bardzo daleko stąd – powiedziała.
– Przybyłem tu, aby odwiedzić Cudaka, gdyż znamy się z dawnych lat.
– Naprawdę jesteś prawdziwym magiem, panie? Prawdziwym czarodziejem z Tajemnego Bractwa w Silmanionie? Dlaczego nie masz więc szaty haftowanej w srebrne gwiazdy, spiczastego kapelusza, różdżki, Księgi Czarów i kryształowej kuli?
– Cóż, na maga nie wyglądam, prawda? – zaśmiał się Arivald.
– Mam w torbie Księgę Czarów i kryształową kulę, a tu różdżkę – poklepał się po pasie i Lea dopiero teraz zauważyła, iż z niewielkiego futerału wystaje kościana rączka. – A co do haftowanej szaty i kapelusza… Myślisz, dziecko, że to wygodny strój na leśne wycieczki?
Lea przez chwilę zastanawiała się nad jego słowami.
– Czy przybyłeś, aby zabić Cudaka? – zapytała w końcu i leciutko zadrżała.
– Skąd ten pomysł? – obruszył się Arivald. – Chcę mu wytłumaczyć, że nie postępuje zbyt ładnie i jeżeli nie obieca poprawy, zmuszę go, aby pojechał ze mną do Silmaniony wytłumaczyć się przed Radą Czarodziei. Nie można ludzi zamieniać w drzewa czy kamienie.
– Zmusisz go? – nadzieja wypełniła serce Lei. Oto ktoś, kto nie boi się Cudaka i mówi o nim jak o niegrzecznym dziecku.
– Zapewne nie będzie to łatwe, bo choć był moim uczniem, jest zdolnym czarodziejem. Może i zdolniejszym niż ja – dodał w zadumie.
Leę znowu ogarnęła czarna rozpacz.
– No dobrze, moja droga. Chodźmy więc. Chata Cudaka jest już całkiem niedaleko. Wytrzymasz?
– Tak, panie.
– Możesz zobaczyć tam rzeczy, które niezbyt ci się spodobają – rzekł Arivald dobrze znający poczucie humoru tego, który kazał się nazywać Cudakiem z Cudakowego Lasu.
– Pójdę! – wykrzyknęła Lea. – Choćbym miała trupem paść na miejscu!
– No cóż – uśmiechnął się Arivald – nie ma potrzeby tragizować. Chodź.
Mag szedł pierwszy i Lea była zdumiona, iż malinowe krzewy zdawały się usuwać z jego drogi. W każdym razie nie zauważyła, aby musnęła go choć jedna gałązka. Kiedy wyszli zza zakrętu, zobaczyli przed sobą tabliczkę.
„Tu mieszka Cudak z Cudakowego Lasu” – przeczytała Lea z pewnym trudem i rozejrzała się na boki.
Zaraz potem pojawił się następny znak.
„Pamiętaj, NIE byłeś zaproszony” – głosił napis.
– No, jesteśmy naprawdę blisko – obwieścił Arivald, a Lea poczuła się jak przed wizytą u kowala, który miał zaradzić na bolący ząb.
„Kto pójdzie dalej, zostanie zjedzony!” – ostrzegał kolejny napis wymalowany czerwonymi błyszczącymi literami.
Arivald objął Leę i poczuł, że jej ramiona drżą jak w febrze.
– Nie bój się, dziecko. To takie żarty.
„To BYŁO ostatnie ostrzeżenie” – przeczytała Lea i w tej samej chwili na ścieżce przed nimi stanął smok.