Czarodziejki Chaosu
– Szczerze? – zapytał Arivald.
Wielki Mistrz Harbularer westchnął tylko.
– Jak szczerze, to nie słyszałem – rzekł Arivald i lekko wzruszył ramionami.
– Nie ma się co dziwić. – Harbularer popatrzył gdzieś przed siebie. – Sam Baalbos nie wiedział, że mamy coś takiego w bibliotece. A rektor Lineal też nie znał nazwiska autora!
– Cóż, nie po każdym pozostanie pamięć u potomnych – skwitował sentencjonalnie Arivald tonem, który dawał do zrozumienia, że po nim ta pamięć pozostanie. – A gdzie jest pies pogrzebany?
– Musimy na nowo przeprowadzić inwentaryzację – westchnął ciężko Wielki Mistrz. – Ostatnia, pełna, była, o ile mnie pamięć nie myli, jakieś czterdzieści lat temu.
– A co to ma ze mną wspólnego? – zaniepokoił się nagle Arivald. – Nie masz chyba na myśli…
– Ach nie! – Harbularer uśmiechnął się blado. – Nie zamierzam ci wcale powierzać tego zadania.
– Ja myślę. A kogo w to wpakowałeś?
– Skatalogowanie dzieł silmaniońskiej biblioteki jest zaszczytem i dowodem uznania – rzekł poważnie Wielki Mistrz.
– No więc dobrze. Kto w takim razie został tym zaszczytem i dowodem uznania obdarzony?
– Velvelvanel.
– A to się ucieszy – powiedział złośliwie Arivald.
– Dostanie trzydziestu uczniów do pomocy. Nie powinno im to zająć więcej jak pięć do siedmiu lat. Nie możemy sobie pozwolić na bałagan. To skandal, żebyśmy nie wiedzieli, co mamy we własnych zbiorach.
Arivald upił łyk wina z kielicha. Było bardzo kwaśne i niesmaczne. Za to miało prawie dwieście lat. Herdońskie wytrawne, ze zbiorów z 1057 roku. Wzgórze Gardonu, południowo-wschodnie zbocze. Butelka po sto trzydzieści denarów. Paskudztwo. Ale Harburalerowi smakowało.
– Pozwól, że zapytam jeszcze raz. Co ja mam z tym wspólnego?
– Och, nic. Chciałbym tylko, żebyś przeczytał tę księgę. Jest w bardzo interesujący sposób zaklęta.
– Tak? – Arivald wcale nie był zachwycony perspektywą przedzierania się przez szyfrujące zaklęcia jakiegoś antycznego i zapoznanego czarodzieja.
– Tak. Pierwsza wersja to zupełny bełkot, rozważania filozoficzne na poziomie egzaminu wstępnego. Drugi poziom to bardzo poważna rozprawa naukowa o wpływie Czterech Urnigijskich na zawirowania Aury. Ale dopiero trzeci poziom to prawdziwa rewelacja. Znalazłem tam dwa zaklęcia do tej pory nikomu nieznane!
– A co to za rewelacja? – zdziwił się Arivald. – Przyrodnicy co roku odkrywają nikomu do tej pory nieznane gatunki owadów, a my odkrywamy takież zaklęcia.
– Ale nie zaklęcia tej mocy – rzekł z naciskiem Harbularer. – Przesiedziałem nad nimi trzy noce, lecz nie odważyłem się ich zastosować, bo wydaje mi się, że mogą być dodatkowo strzeżone. Nie mówiąc już o nieznanych skutkach ubocznych. Zanalizowałem ich strukturę i przyznam, że dawno nie widziałem czegoś tak perfekcyjnie zbudowanego.
– Ja widziałem wczoraj coś perfekcyjnie zbudowanego u madame Jekilli – wtrącił Arivald, aby ożywić rozmowę.
Harbularer przez chwilę patrzył na niego, nie rozumiejąc. W końcu zrozumiał i po raz kolejny westchnął.
– Te twoje plebejskie upodobania – rzekł wreszcie.
– Wybacz, ale ja nie mam pałacu z gronem urodziwych służebnic.
– One są dodatkiem estetycznym, a nie narzędziem seksualnej rozrywki – warknął Wielki Mistrz.
– I szkoda – podsumował Arivald. – No dobrze, co dalej z tą książką, bo jestem na dziś wieczór umówiony w celu hołdowania plebejskim rozrywkom.
Harbularer znów chciał westchnąć, ale się powstrzymał. Arivald widział, że ostatnia lektura musiała na nim wywrzeć naprawdę duże wrażenie, i wcale nie był tym zachwycony. A nie był zachwycony dlatego, że skończy się to tym, iż sam Arivald również będzie musiał prześlęczeć kilka czy kilkanaście dni nad jakimś pożółkłym ze starości manuskryptem. No, pożółkłym to oczywiście przenośnia, bo wszystkie woluminy były strzeżone zaklęciami ochronnymi.
– Nie mam nic więcej do powiedzenia – stwierdził Harbularer – po prostu ją przeczytaj. A jak już przeczytasz, przyjdź do mnie i powiedz, co o tym wszystkim myślisz.
– Dobrze. – Arivald uniósł się z krzesła. – Gdzie ją znajdę? Harbularer wyciągnął z szuflady grube tomiszcze.
– Proszę – rzekł.
– Nie kazałeś zrobić kopii? – zdumiał się Arivald.
– Na razie nie – odparł Wielki Mistrz po pewnym namyśle – zrobiłem tylko na wszelki wypadek odpis w Aurze.
Arivald nic już nie powiedział i wziął książkę z rąk Harbularera. Wielki Mistrz najwyraźniej nie życzył sobie, aby ktokolwiek, nawet kopista, zapoznał się z tym dziełem. Odpis w Aurze był, po pierwsze, bardzo nietrwały, a po drugie, Aura pełna była informacji, najczęściej zresztą bezużytecznych. Tak więc przypadkowe znalezienie tego odpisu w Aurze przez kogoś niepowołanego byłoby bardziej zdumiewające niż znalezienie igły w stogu siana.
– W środku jest kartka z kodami rozszyfrowującymi – powiedział Harbularer, kiedy Arivald był już w progu – żebyś nie musiał się tak męczyć jak ja.
– O, to miło z twojej strony – ucieszył się Arivald i pomyślał, że w takim wypadku z pewnością znajdzie czas, aby odwiedzić dziś wieczór dom madame Jekilli.
Kiedy czekała na niego praca, do której wcale się nie palił, Arivald potrafił znaleźć sobie mnóstwo zajęć. Nagle dochodził do wniosku, że posegregowanie książek i przejrzenie ich jest wręcz nieodzowne. To samo dotyczyło wytarcia kurzu czy zrobienia innych porządków. Niestety, wcześniej czy później przychodził czas, kiedy należało usiąść i zabrać się do pracy. Tak więc Arivald usiadł i nieszczęśliwym wzrokiem wpatrzył się w księgę otrzymaną od Harbularera. Nawet nie miał ochoty jej otwierać, a co dopiero mówić o czytaniu i wyciąganiu wniosków.
– Diabli! – warknął. – Źle mi było na Wybrzeżu? W końcu jednak westchnął i otworzył księgę. Stronice zapisane były wściekle czerwonym atramentem, a zapomniany czarodziej miał też wyjątkowo paskudny charakter pisma. Arivald wolno wyrecytował Kaligrafię Tubelkusa i litery przybrały kształt druku. Nadal były, co prawda, nieco kulfoniaste, lecz wynikało to nie z błędu Tubelkusa, tylko z nieprecyzyjnego wypowiedzenia zaklęcia przez Arivalda. Ale przynajmniej teraz dało się coś odczytać.
– Co za brednie – rzekł po chwili Arivald, kiedy przeczytał już pierwszą stronę – to nawet gorzej niż na egzamin wstępny.
Sięgnął po notatki Harbularera i zaczął powoli, aby nie popełnić błędu, rozszyfrowywać tekst. Minęła godzina, potem druga i trzecia, a Arivald z zaciśniętymi zębami kontynuował pracę. Wizyta u madame Jekilli powoli zmieniała się tylko w pobożne życzenie. Ale wreszcie, kiedy zaczynało już świtać, Arivald skończył pracę. Zobaczył od razu te dwa zaklęcia, o których wspominał Wielki Mistrz, i coś zaniepokoiło go w ich strukturze. Wydawały się obce. Nie nieznane, do tego w końcu Arivald był przyzwyczajony, ale po prostu obce. Jakby rządziły nimi inne reguły. Jakby ułożył je ktoś, dla kogo nie istniała normalnie obowiązująca logika. Arivald potrząsnął głową, aby wyzwolić się od tego dziwnego uczucia. Nalał sobie kielich wina, przyzwoitego wina z pomarańczy, które leżakowało nie dłużej niż rok. Ale było w tych zaklęciach coś hipnotyzującego i przykuwającego uwagę. Nagle kredowobiała stronica rozpłynęła się przed oczami czarodzieja.
WYPOWIEDZ MNIE – pojawił się ciemnozłoty napis, a był w nim tak nieprawdopodobny ładunek nadziei, że Arivaldem aż zatrzęsło.