Dowiedział się więc o rosnącej potędze króla Targentu Silmeverda Pięknego i wysłuchał peanów na cześć jego niezwyciężonej pancernej jazdy. Usłyszał o wielkiej bitwie na dalekich bagniskach Mardaru, gdzie padł kwiat esgravońskiego rycerstwa i gdzie teraz co noc straszą duchy poległych wojowników, a żaden wędrowiec nie śmie nawet zbliżyć się do tych terenów. Dowiedział się o najazdach okrutnych koczowników ze wschodu, przemierzających setki mil na wytrwałych włochatych konikach i pustoszących wszystko, co tylko się da spustoszyć. Opisano mu barwnie ślub córki Silmeverda z księciem ościennego państwa oraz turniej, który nastąpił po ślubie. Hogwar pokonał wówczas samego szczęśliwego oblubieńca i w efekcie musiał salwować się ucieczką przed nasłanymi przez urażonego Silmeverda skrytobójcami. Wreszcie jednak nadszedł czas, kiedy goście musieli wyjawić cel odwiedzin. Hogwar westchnął ciężko w duchu. Jego reputacja zależała od powodzenia misji i wiedział, że musi przekonać czarodzieja do swoich planów.
– Myślę, panie – zaczął – iż pragnąłbyś wiedzieć, dlaczego pozwoliliśmy sobie niepokoić cię naszą wizytą.
– Zamieniam się w słuch – odparł uprzejmie Arivald.
– Wielki Mistrz Harburaler – przy tych słowach obaj rycerze powstali – Pan Czarnej Różdżki i Władca Tysiąca Zaklęć zaprasza cię, panie, na spotkanie Tajemnego Bractwa. Odbędzie się ono w siedzibie Bractwa, w Silmanionie i zjawią się tam najznamienitsi magowie z całego świata.
O mój Boże, pomyślał Arivald. To straszne. Trzeba się jakoś wykpić od wyjazdu. Przecież ci wszyscy potężni czarnoksiężnicy w mig odgadną, że jestem samozwańcem, i zjedzą mnie na drugie śniadanie.
– Jestem zrozpaczony, panowie – rzekł głośno – ale tak daleka i ciężka podróż nie jest wskazana w moim wieku. Zresztą niespełna rok temu mieliśmy pewne kłopoty z danskarskimi piratami i dlatego muszę pozostać tutaj, by chronić Wybrzeże.
– Któż nie słyszał, o dostojny – odezwał się grzecznie Hogwar – o pogromie Hrenwiga Wilka i klęsce czarnoksiężnika! Świat został olśniony twym triumfem, panie, i pragnie poznać tego, co rozgromił danskarskich rozbójników i mistrza czarnej magii, podłego Vargalera.
– No, no, coś takiego, nie sądziłem, że ta wieść gdziekolwiek dotrze.
– Ależ panie! – Hogwar rozłożył ręce. – W każdym porcie, ba, nawet daleko w głębi lądu twoje imię jest doskonale znane, a Danskarczycy na jego dźwięk zgrzytają zębami.
– Ha! – Arivald podrapał się po głowie. – Zdumiewacie mnie. Ale jeszcze jeden to powód, bym został w domu.
Hogwar przygryzł dolną wargę.
– Bractwo spotyka się, aby rozpatrzyć sprawy ogromnej wagi – powiedział z naciskiem. – Wielki Mistrz Harbularer – obaj rycerze znów powstali – własnymi ustami raczył mi przykazać, abym nie zjawiał się w mieście bez ciebie.
– To nieco komplikuje sytuację – mruknął czarodziej.
– Dzieją się dziwne rzeczy. – Hogwar zniżył głos. – Wierz mi, panie, coś złego wisi w powietrzu. Rzadko kiedy Tajemne Bractwo zbiera się, by rozważyć sprawy tak wielkiej wagi.
– Nie mogę jechać – stwierdził stanowczo Arivald. Rycerze spojrzeli na siebie bezradnie. Po chwili milczenia odezwał się Hogwar:
– Jutro chcielibyśmy złożyć hołd księżniczce Wybrzeża. Czy sądzisz, że nas przyjmie, panie?
– Oczywiście. Księżniczka zawsze jest rada gościom, tym bardziej gdy są znamienici. A teraz, cóż – rozejrzał się po chatce – w drugiej izbie jest trochę świeżego siana i parę wełnianych koców. Musicie się, niestety, tym zadowolić.
Rycerze wstali od stołu i skłonili się.
– Błagam, panie, abyś raz jeszcze raczył przemyśleć swoją decyzję – poprosił Hogwar.
– Dobrze, dobrze – burknął niechętnie Arivald i zdmuchnął świece. – Dobranoc.
Księżniczka od rana była w doskonałym humorze, a teraz, widząc niespodziewanych gości, wręcz promieniała. Rycerze poddali się bez walki jej urokowi i siedzieli na ławie, wodząc wzrokiem za piękną panią zamku. Mardil był bardziej milczący niż zwykle (choć może się to wydać niemożliwe), a i Hogwarowi język często się plątał, zwłaszcza kiedy spojrzał we fiołkowe oczy księżniczki. Ale rycerz mimo to nadal pamiętał o swej misji, a teraz zdobył dodatkowy atut. Wiedział, że księżniczce nie sposób się oprzeć. A więc wystarczało ją tylko przekonać, by skłoniła Arivalda do wyjazdu. Czarodziej może się będzie opierał, lecz w końcu ustąpi. Tego Srebrnyliść był absolutnie pewien. Poza tym dojrzał szansę upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu i był zachwycony własną przemyślnością.
– Jaka szkoda – zauważył, kiedy księżniczka się żaliła, że mało kto odwiedza Wybrzeże – iż mistrz Arivald nie chce udać się z nami. Wielu na pewno zapragnęłoby odwiedzić kraj, któremu służy tak znamienity mag, uczestniczący w spotkaniach Tajemnego Bractwa.
– Nie ma o czym gadać – przerwał szorstko czarodziej, wietrząc już podstęp – najpierw obowiązki, potem przyjemności. A moim obowiązkiem jest strzec Wybrzeża. Kto wie, czy Danskar nie zechce pomścić klęski.
– Jestem pewien, panie – rzekł wolno Hogwar – że Wielki Mistrz zgodziłby się wysłać tu oddział zbrojnych, który strzegłby Wybrzeża i jego władczyni – tu skłonił się księżniczce – przed najazdem. Gotów byłbym sam stanąć na czele tych rycerzy i poczytałbym sobie to za zaszczyt.
– A, tuś mi, bratku! – mruknął cichutko Arivald, przejrzawszy grę Srebrnegoliścia. – Nie – powiedział stanowczym tonem – pomijając wszystko inne, podróż byłaby zbyt ciężka. Jestem już stary i słaby.
Siedzący obok maga gruby Bombor parsknął śmiechem. Właśnie w zeszłym tygodniu Arivald wygrał beczkę wina, kładąc go trzykrotnie na rękę. A warto dodać, iż Bombor nie był słabeuszem, potrafił przedrzeć w palcach grubą talię kart, a za łamanie podków uwielbiał go miejscowy kowal, bo te popisy Bombora zwiększały mu obroty. Czarodziej surowo spojrzał na rycerza, któremu uśmiech zamarł na ustach.
Księżniczka głęboko zamyślona szeptała coś cichutko do samej siebie. Mag przełknął ślinę. Ten namysł nie wróżył nic dobrego.
– Pojedziesz, Arivaldzie – zadecydowała w końcu.
– Nie pojadę – odparł czarodziej i stuknął pięścią w stół.
Byli w podróży już od tygodnia. Hogwar nudził się potężnie, gdyż Mardil nigdy nie był rozmowny, a mag też nie odzywał się do nikogo. Jechał skwaszony i pochmurny, każdym gestem czy słowem wyrażając swoją dezaprobatę i oburzenie z powodu wyrwania go z domowych pieleszy. Już drugiego dnia wędrówki Srebrnyliść dostał czyraków w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, i ciężko było mu usiedzieć w siodle. Podejrzewał w tym złośliwość czarodzieja, w związku z czym jego sympatia do Arivalda słabła z każdym kilometrem i z każdym podskokiem konia. Ale był zbyt dumny, by prosić o zdjęcie uroku.
Siódmego dnia podróży stanęli po drugiej stronie Gór Iglicowych i zaledwie tydzień drogi dzielił ich od portu w Ravenie, a stamtąd już tylko półtora dnia statkiem do Silmaniony. Od tej pory mieli podróżować dobrą, bitą drogą i noce wreszcie spędzać w gościńcach i zajazdach, a nie przy ognisku. Srebrnyliść miał też nadzieję, że spotka kogoś, kto poradzi coś na ten uporczywy ból poniżej pleców. Zresztą wiedział, że na drodze do Raveny i w samej Ravenie są takie domy, gdzie pewne cudotwórczynie łagodzą wszelkie bóle, jakie cierpieć może mężczyzna. Nawet Mardil odzywał się nieco częściej niż zwykle, bo i on cieszył się na myśl o powrocie do Silmaniony. Obaj rycerze wiedzieli wprawdzie, że ich pobyt w mieście nie potrwa długo, gdyż mistrz Harbularer nie uznawał wakacji, za to sformułowanie „misja szczególnej wagi” aż nazbyt często gościło w jego słowniku. Hogwar miał nadzieję, że uda mu się powrócić na Wybrzeże. Wiedział, że dobrze byłoby mieć sojusznika w Arivaldzie, który przecież z czystej złośliwości mógł sobie zażyczyć, aby oddział mający strzec księżniczki i jej poddanych powiódł inny rycerz.