– Dziękuję – powiedział Arivald, starając się zapamiętać.
Przeszedł z małego pokoiku Baalbosa do głównej sali bibliotecznej i aż wstrzymał oddech. Nigdy nie widział czegoś bardziej, hm… monumentalnego. Kiedy spojrzał w górę, nie zobaczył sufitu; kiedy spojrzał w głąb korytarza, nie zobaczył jego końca. Nic, tylko rzędy półek i jednakowe, oprawione w brązową skórę woluminy.
– A gdzie są schody? – spytał sam siebie na głos.
– Proponuję użyć trzeciego czaru Gaussa – odezwał się głos z powietrza i Arivald drgnął przestraszony. – Gdzie pragniesz się znaleźć?
Arivald powiedział, gdzie pragnie się znaleźć. Chciał zacząć od traktatu Gundusa.
– Podaję parametry: dwa, super jedenaście, minus igrek cztery jeden. Życzę miłej lektury.
Na szczęście wszystkie teleportacyjne zaklęcia Gaussa Arivald znał. Największy problem tkwił w wyznaczaniu parametrów, ale skoro zostały podane, to reszta była jak bułka z masłem. Tak więc Arivald po chwili doznał znajomego i wcale przyjemnego uczucia rozpłynięcia się w powietrzu oraz nieco mniej przyjemnego zawrotu głowy, po czym zmaterializował się dokładnie tam, gdzie powinien. Sięgnął po właściwą książkę. Na brązowej skórze okładki złote litery głosiły: Gundus z Silmaniony, zwany Gundusem Gdaczem, „Traktat o obrotach”. Arivald chciał otworzyć książkę, ale okładka stawiła niespodziewany opór.
– Proszę uaktywnić polisę – zażyczył sobie ten sam głos z powietrza.
– I oto ślepy zaułek – mruknął Arivald, który spodziewał się czegoś w tym rodzaju.
– Polisa nadal nieaktywna – obwieścił głos – do uaktywnienia polisy proponuję użyć szesnastego czwartopoziomowego zaklęcia z Seszeni.
– Czy możesz mi przypomnieć jego treść? – spytał w pustkę Arivald.
– Szesnaste czwartopoziomowe zaklęcie z Seszeni jest do odnalezienia w „Traktacie o obrotach” mistrza Gundusa.
Arivald podrapał się po głowie.
– Wolałbym, abyś mi je przypomniał – powiedział, zastanawiając się, czy ze ślepego zaułka jest jednak wyjście.
– Oczywiście. Otwieram kredyt. Proszę uaktywnić polisę.
– No i koniec. Podaj parametry miejsca aktualnego pobytu mistrza Baalbosa.
Arivald bał się przez chwilę, że i z tym będą kłopoty, a wtedy chyba umarłby w tej bibliotece, nim zdołałby odnaleźć wyjście.
Ale głos teraz nie stwarzał problemów i po chwili Arivald był już przed Baalbosem.
– Mam kłopoty z uaktywnieniem polisy – poskarżył się.
– No tak, zawsze ta kancelaria – mruknął Baalbos. – Pozwolisz? Szybko wypowiedział zaklęcie.
– Polisa aktywna – oznajmił głos.
– Działa – zdziwił się Baalbos.
– Czy to możliwe, żebym źle wypowiedział zaklęcie? – udatnie zdumiał się Arivald. – Chyba się starzeję. Najprostsze formuły czasami wypadają mi z pamięci. No nic, dziękuję ci bardzo.
– Ależ nie ma za co. Żaden z nas nie staje się młodszy – powiedział uprzejmie Baalbos, lecz myślami był już przy dzisiejszym wieczorze.
Arivald spędził bardzo zajmujący dzień, rozgryzając „Traktat o obrotach” i wgłębiając się w tezy Drestrina. Zrozumiał też, dlaczego były tak mało popularne. Drestrin twierdził bowiem, że magowie powinni być poddani jurysdykcji cywilnej, a nie, jak dotąd, tylko władzom Bractwa. Ale dzieło było niezwykle interesujące, bo napisane zrozumiałym językiem i pozbawione czarów. Był to po prostu traktat historyczno-prawniczy, ubarwiony licznymi anegdotami. Drestrin może i był nielubiany, za to nieźle pisał.
– Czy mogę? – spytał dużo później Arivald, stojąc nad zaczytanym Velvelvanelem.
– Tak, tak… – mag z trudem oderwał się od lektury. – Cóż za niezwykła kompilacja – wskazał palcem tekst zaklęcia, którego Arivald nigdy nie potrafił zrozumieć, a tym bardziej zastosować. – Ale zauważyłem brak wielu tez, zwłaszcza dotyczy to ostatnich kilkunastu lat. Widać, że spędziłeś wiele czasu z dala od Silmaniony.
– Czy mógłbyś mi je zapisać, mistrzu Velvelvanelu?
– Zapisać w twojej Księdze? – zdumienie Velvelvanela sięgnęło zenitu. – Taki zaszczyt! Nie jestem godzien! A ty naprawdę będziesz potrafił je odczytać?
– Oczywiście – powiedział Arivald, który nie miał kłopotów z odczytywaniem zaklęć zapisanych piórem Artaanela i nie wiedział nawet, że każdy mag, zapisując zaklęcia w Księdze, tworzy jakby własny język. Umiejętność odczytywania tego języka była więcej niż wyjątkowa. – Spotkamy się jutro, dobrze? – uciął Arivald, bo był już bardzo zmęczony. – Do widzenia.
Rada zebrała się tak, jak powinna się zebrać Rada Tajemnego Bractwa. W ciemnym, przestronnym pokoju, przy palisandrowym stole, na którym stały nigdy nie gasnące trzynastoramienne świeczniki. Magowie siedzieli na wysokich, niewygodnych krzesłach ubrani w błękitne szaty i równie błękitne spiczaste czapy ze złotymi gwiazdami.
– Witajcie, o dostojni – zagaił Harbularer. – Gościmy dziś w swym gronie znamienitego gościa z dalekiego Wybrzeża, mistrza Arivalda, ucznia czcigodnego Artaanela, oraz potężnego Dagolara z Targentu, zaufanego króla Silmeverda Pięknego.
Arivald spojrzał w stronę Dagolara, gdyż pamiętał imię Silmeverda z opowieści Hogwara Srebrnegoliścia. Jak z niej wynikało, król Targentu postępował nie najpiękniej. Dagolar był rosłym, młodym jeszcze, a w każdym razie młodo wyglądającym mężczyzną o jasnych, prawie białych włosach i lodowatych błękitnych oczach. Przy pasie nosił długi na stopę sztylet z inkrustowaną złotem rękojeścią. Pierwszy raz Arivald zobaczył maga noszącego broń. Widocznie obyczaje dworu w Targencie były inne niż w Silmanionie.
– Mów, mistrzu Dagolarze.
Mag z Targentu wstał i skłonił się zebranym.
– Zło się przebudziło, dostojni – rzekł, nie bawiąc się w ogólniki. – Konkweror Hadżdżistanu rusza na Zachód. Jego armia jest bezkresna jak morze i niepoliczalna jak gwiazdy na niebie.
Arivald chrząknął, bo nie przepadał za poezją.
– W wojskach konkwerora służą zaciężne oddziały goblinów z Tihkageth i gnolle z Bardagalaru. Wzięto na służbę wiedźmiarzy z Gór Słonych. Ale nie to jest najstraszniejsze. Nasi szpiedzy mówią, a mamy powody, aby im wierzyć, iż konkweror pragnie przebudzić Najstarszego. Ołtarze Bahrostu znów spłynęły krwią.
– To bajki – przerwał ostro Lineal, wiekowy rektor Akademii. – Prace Lemuela Ballizeta dawno wykazały, że Najstarszy jest tworem legendy.
– Cenię niezwykle wagę teoretycznych prac – rzekł Dagolar, a brzmienie jego głosu wyraźnie zaprzeczało słowom – ale powtarzam: nie mamy powodów, aby nie wierzyć raportom naszych agentów. Konkweror zajął Świątynię Bahrostu.
– To, że konkweror wierzy w Najstarszego, nie sprawi, iż Najstarszy ożyje – zadrwił Bolgast Szczwacz. – Hadżdżistan jest daleko stąd. Czy muszę wymieniać, przez ile krain musiałby przejść konkweror, aby dojść do Silmaniony? Rozumiem, że króla Targentu niepokoi wzrastająca potęga konkwerora. W końcu od kiedy sięgam pamięcią, władcy Targentu walczą z Hadżdżistanem o dostęp do morza, ale nie rozumiem, co z tym wszystkim wspólnego ma Tajemne Bractwo. Nasza potęga jest niezmienna i niezmierzona. Wszelkie zawirowania władzy nie dotyczą Bractwa i zawsze pilnowaliśmy, aby nie mieszać się w spory królów. Tak być powinno.
Szmer głosów potwierdził słowa Bolgasta.
– Tak być powinno – przytaknął Dagolar – ale czy nie powinniśmy stanąć przeciw naszym odwiecznym wrogom, wiedźmiarzom?
– Jeśli używa się pewnych sformułowań, powinno się używać ich poprawnie – mentorskim tonem odezwał się rektor Lineal. – Wiedźmiarze żyją tylko w Ker-Paraveh, ci nieszczęśnicy z Gór Słonych to tylko magicy i iluzjoniści, niewiele mający wspólnego zarówno z wiedźmiarzami, jak i z nami.