— Mów śmiało — zachęcił go Perotet.
— Matczyne Gniazdo zidentyfikowało zewnętrzne zagrożenie, które dotyczy nas wszystkich. Tam w kosmosie są obcy, maszynopodobne istoty, dławiące pojawianie się cywilizacji technicznych. Właśnie dlatego galaktyka jest taka pusta. Obawiam się, że jesteśmy następni na liście.
— To brzmi jak czysta spekulacja.
— To nie spekulacje. Niektóre z naszych wypraw w głęboki kosmos już napotkały owych obcych. Są tak realni jak wy czy ja i zaręczam, że się zbliżają.
— Dotychczas radziliśmy sobie doskonale — zauważył Perotet.
— Zrobiliśmy coś, co ich zaalarmowało. Możliwe, że nigdy się nie dowiemy, co to było. Ważne jest tylko to, że zagrożenie jest prawdziwe i że Hybrydowcy mają pełną świadomość niebezpieczeństwa. Nie sądzą, żeby mogli je zlikwidować.
Clavain opowiedział mniej więcej tę samą historię, co Xavierowi i Antoinette — o flocie ewakuacyjnej Matczynego Gniazda i o misji odzyskania zagubionej broni.
— A ta wyimaginowana broń? Mamy uważać, że odegra istotną rolę w starciu z wrogimi obcymi? — spytała Voi.
— Przypuszczam, że gdyby moi ludzie uważali ją za bezwartościowe, nie przejawialiby takiego zapału, by ją odzyskać.
— A jaka ma być w tym nasza rola?
— Chciałbym, żebyście odzyskali tę broń jako pierwsi. Po to potrzebny jest statek gwiezdny. Możecie zostawić kilka sztuk broni dla wychodźczej floty Skade, ale prócz tego… — Clavain wzruszył ramionami… — uważam, że lepiej, żeby broń dostała się w ręce ortodoksyjnego odłamu ludzkości.
— Kawał zdrajcy z ciebie — rzekła z podziwem Voi.
— Starałem się nie robić na tym kariery.
Statkiem szarpnęło. Bez żadnych ostrzeżeń. Clavain latał jednak wieloma statkami i rozpoznawał różnicę między manewrem zaplanowanym a niezaplanowanym.
Coś było nie tak. Zorientował się natychmiast na podstawie zachowania Voi i Peroteta: z ich twarzy znikła cała pewność siebie. Twarz Voi zmieniła się w maskę. Gardło kobiety drżało, kiedy nawiązała podgłosową łączność z szyprem promu. Perotet przeniósł się do jednego z okien; cały czas się starał, by po drodze mieć przynajmniej jedną kończynę przymocowaną do uchwytu.
Statkiem znowu zatrzęsło. Kabinę zalało ostre niebieskie światło. Perotet odwrócił wzrok, mrużąc oczy od blasku.
— Co się dzieje? — zapytał Clavain.
— Atakują nas. — Wydawał się jednocześnie zafascynowany i przerażony. — Ktoś właśnie zlikwidował jeden z eskortujących nas pojazdów Konwencji Ferrisvillskiej.
— Ten prom chyba nie jest ciężko opancerzony — zauważył Clavain. — Gdyby ktoś nas zaatakował, już bylibyśmy martwi.
Następny błysk. Prom szarpnął i zboczył z kursu. Obciążenie silników wzrosło, kadłub wibrował. Szyper zastosował wzorzec ucieczki.
— Dwa zlikwidowane — powiedziała Vol z drugiego końca kabiny.
— Czy moglibyście mnie uwolnić z tego fotela? — poprosił Clavain.
— Coś się do nas zbliża! — zawołał Perotet. — Wygląda na jeszcze jeden statek… lub dwa. Nie jest oznakowany. Wygląda na cywilny, ale to niemożliwe. Chyba że…
— Banshee? — zasugerował Clavain.
Wydawało się, że go nie usłyszeli.
— Z tej strony też coś jest — powiedziała Voi. — Szyper nie wie, co się dzieje. — Spojrzała na Clavaina. — Czy to możliwe, żeby twoi Hybrydowcy dotarli tak blisko Yellowstone?
— Bardzo im zależy na schwytaniu mnie — oznajmił Clavain. — Przypuszczam, że wszystko jest możliwe. Ale to złamałoby wszelkie reguły prowadzenia wojny.
— Jednak to mogą być pająki — oznajmiła Voi. — Jeśli Clavain się nie myli, to reguły prowadzenia wojny już się nie liczą.
— Możecie odpowiedzieć ogniem? — zapytał Clavain.
— Nie tutaj. Nasza broń jest wewnątrz strefy Konwencji elektronicznie uspokojona. — Perotet wypiął się z jednego uchwytu i przemknął do innego na przeciwległej ścianie. — Druga łódź eskortująca jest uszkodzona, musiała przyjąć na siebie częściowe trafienie. Traci powietrze i zdolność manewrową. Zostaje za nami. Voi, kiedy wejdziemy z powrotem w strefę wojenną?
Jej oczy znów się zaszkliły. Wyglądała przez chwilę jak ogłuszona.
— Cztery minuty do granicy, a potem nasza broń znowu się włączy.
— Cztery minuty to za długo — stwierdził Clavain. — Czy przypadkiem tu na pokładzie nie macie jakiegoś skafandra?
Voi spojrzała na niego dziwnie.
— Oczywiście. Dlaczego pytasz?
— Ponieważ to jasne, że chodzi im o mnie. Przecież nie ma sensu, byśmy wszyscy umierali.
Poprowadzili go do szafki ze skafandrami. Skafandry projektowali Demarchiści. Całe ze żłobkowanego srebrzystoczerwonego metalu, były na takim samym poziomie technicznym jak skafandry Hybrydowców, ale wszystko w nich działało inaczej. Clavain nie potrafił włożyć skafandra bez pomocy Voi i Peroteta. Kiedy hełm się zatrzasnął, w otoczeniu przedniej szyby pojawiło się kilkanaście nieznajomych wskaźników statusu, pełznących cieni i sunących histogramów ze skrótowymi etykietami — Clavainowi nic to nie mówiło. Od czasu do czasu cichy i grzeczny żeński głos szeptał mu coś do ucha. Większość oznaczeń miała kolor zielony, a nie czerwony, co przyjął za pomyślną wróżbę.
— Nadal myślę, że to pułapka — powiedziała Voi. — Coś, co zawsze planowałeś. Że od początku chciałeś dostać się na pokład naszego statku, a potem zostać uratowany. Może coś nam zrobiłeś, coś umieściłeś…
— Mówiłem wam prawdę — odparł Clavain. — Nie wiem, kim są ci ludzie na zewnątrz ani czego ode mnie chcą. To mogą być Hybrydowcy, ale jeśli tak jest, nie planowałem ich przybycia.
— Chciałabym ci wierzyć.
— Podziwiałem Sandrę Voi. Miałem nadzieję, że moja z nią znajomość pomoże sprawie, którą mam do was. Byłem z wami całkowicie szczery.
— Jeśli to Hybrydowcy… zabiją cię?
— Nie wiem. Myślę, że mogliby już to zrobić, gdyby tego właśnie chcieli. Nie sądzę, by Skade was oszczędziła, ale może źle ją oceniam. Jeśli to rzeczywiście Skade… — Clavain powlókł się do śluzy. — Lepiej, żebym już poszedł. Mam nadzieję, że zostawią was w spokoju, kiedy zobaczą, że jestem na zewnątrz.
— Boisz się, prawda?
Clavain się uśmiechnął.
— Czy to aż tak widać?
— Jestem skłonna sądzić, że nie kłamiesz. Informacje, które nam przekazałeś…
— Naprawdę powinniście się nimi kierować.
Wszedł do śluzy. Voi wykonała resztę czynności. Wskaźniki na przedniej szybie hełmu zarejestrowały przejście do próżni. Clavain słyszał, jak jego skafander poskrzypuje i pstryka w nieznajomy sposób, przystosowując się do kosmosu. Zewnętrzne drzwi statku uniosły się na ciężkich tłokach. Clavain nie widział nic prócz ciemnego prostokąta. Żadnych gwiazd; żadnych światów; żadnego Pasa Rdzy. Nie było nawet statków — maruderów.
Wychodzenie z pojazdu kosmicznego zawsze wymagało odwagi, zwłaszcza gdy nie było żadnych środków umożliwiających powrót. Clavain uważał, że wykonanie tego kroku i odepchniecie się to jedna z dwóch czy trzech najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobił w życiu.
Ale musiał to zrobić.
Był na zewnątrz. Powoli się obrócił. Szponiasty prom Demarchistów pojawił się w polu widzenia i minął Clavaina. Prom był nieuszkodzony, wyjąwszy jedno czy dwa nadpalone miejsca na kadłubie, gdzie uderzyły go parzące fragmenty statków eskortujących. Po szóstym czy siódmym obrocie silniki zapulsowały i prom zaczął się oddalać od Clavaina. To dobrze. Nie miałoby sensu jego poświęcenie, gdyby Voi go nie wykorzystała.