Выбрать главу

Zrobotyzowany prom zabrał go z jednej z kadłubowych śluz. Prom był pionowym pudłem z dużymi oknami, przycupniętym na prostopadłościennej podstawie z mnóstwem rakiet i wirnikowych dmuchaw. Clavain wsiadł, obserwując, jak z sąsiedniej śluzy odlatuje większy prom. Zobaczył w nim Remontoire’a z dwoma innymi Hybrydowcami i więźniem z okrętu Demarchistów. Świnię, bezwładnego i nie stawiającego oporu, można było z daleka wziąć za więźnia — człowieka. Przez chwilę Clavain sądził, że świnia wykazuje chęć współpracy, ale nie rozpoznał błysku korony pacyfikacyjnej owiniętej wokół czaszki więźnia.

Świnię przetrałowali w drodze powrotnej do Matczynego Gniazda, ale nie dowiedzieli się nic szczególnego. Wspomnienia świni zostały silnie zablokowane — nie na modłę Hybrydowców, lecz prymitywnie, na czarnym rynku. Tę praktykę, powszechną wśród kryminalnego podziemia Chasm City, stosowano po to, by do obciążających wspomnień nie dotarli ferrisvillscy stróże prawa: syreny, kosy, drylerzy czy wywabiacze. Clavain nie wątpił, że blokady te można rozmontować przy użyciu technik śledczych, którymi dysponowało Matczyne Gniazdo. Jednak dotychczas dowiedział się tylko, że wpadł im w ręce drobny świni-przestępca ze skłonnościami do gwałtu, prawdopodobnie związany z większymi świńskimi gangami, operującymi w obszarze wokół Yellowstone i Pasa Złomu. Gdy złapali go Demarchiści, świnia nie robił nic godnego pochwały, ale świnie często łamały prawo.

Clavain nie miał do hiperświń jakiegoś szczególnego stosunku emocjonalnego. Spotkał ich wiele i wiedział, że mają równie złożoną moralność jak ludzie, którym w założeniu miały służyć, i że każdą świnię należy osądzać indywidualnie. Świnia z przemysłowego księżyca Ganeśa trzykrotnie ocaliła mu życie podczas kryzysu kordonowego Siva — Parwati w 2358 roku. Dwadzieścia lat później na księżycu Irravela, krążącym wokół Fand, grupa świń — zbójów pojmała jako zakładników ośmiu żołnierzy Clavaina, a kiedy ci odmówili ujawnienia sekretów Hybrydowców, porywacze zjedli ich żywcem. Tylko jeden z Hybrydowców uciekł, a Clavain przyswoił sobie jego bolesne wspomnienia. Nosił je teraz w sobie, ukryte w najbardziej zamkniętej partycji umysłu, by nie mogły zostać przypadkowo odblokowane. Ale nawet te wydarzenia nie wywołały u niego nienawiści do świń jako gatunku.

Nie był pewien, czy to samo dotyczyło Remontoire’a. Głęboko w przeszłości Remontoire’a tkwiły jeszcze straszliwsze i dłuższe epizody: został wzięty do niewoli przez świńskiego pirata Siódemkę. Siódemka był jednym z najwcześniejszych hiperświń i jego umysł pokrywały psychotyczne blizny wadliwych ulepszeń neurogenetycznych. Schwytał Remontoire’a i izolował go od umysłowej wspólnoty innych Hybrydowców. Już samo to było wystarczającą torturą, ale Siódemka nie omieszkał zastosować innych, starszych rodzajów tortur i robił to wprawnie.

W końcu Remontoire uciekł, a świnia umarł. Clavain wiedział jednak, że jego przyjaciel nadal nosi w umyśle głębokie rany, które od czasu do czasu dawały o sobie znać. Clavain obserwował bardzo uważnie Remontoire’a, gdy ten wstępnie trałował świnię. Miał pełną świadomość, że sama ta procedura może łatwo stać się rodzajem tortury. I choć Remontoire nie zrobił absolutnie nic niewłaściwego — w istocie swoje śledztwo prowadził niemal delikatnie — Clavain miał złe przeczucia.

Patrzył na oddalający się prom z przekonaniem, że jeszcze usłyszy coś o świni i że konsekwencje schwytania świni jeszcze go dosięgną. Potem zganił się za te głupstwa. Przecież to tylko świnia.

Wydał neuralne polecenie prostej podosobie promu: nastąpił wstrząs, oddzielili się od ciemnego, wielorybiego kadłuba „Nocnego Cienia”. Prom pośpiesznie zwoził go do wnętrza. Mknęli przez wielki pędzący mechanizm wirówkowych pierścieni ku zielonemu sercu bezgrawitacyjnego rdzenia.

Tę twierdzę — Matczyne Gniazdo — zbudowano dopiero niedawno. Zawsze istniał pewien rodzaj Matczynego Gniazda, lecz we wczesnych fazach wojny było to tylko największe z wielu zakamuflowanych obozowisk. Dwie trzecie Hybrydowców mieszkały w mniejszych bazach rozsianych po całym układzie. Wiązały się z tym specyficzne problemy. Godziny świetlne rozdzielały poszczególne grupy i linie komunikacyjne między nimi były narażone na podsłuch. Nie można było rozwinąć strategii w czasie rzeczywistym, stan umysłu grupowego też nie dał się rozciągnąć na parę gniazd. Hybrydowcy, rozczłonkowani i nerwowi, podjęli decyzję wchłonięcia mniejszych gniazd w jedno wielkie Matczyne Gniazdo, mając nadzieję, że korzyść z centralizacji przeważy niebezpieczeństwa z nią związane.

Z perspektywy czasu decyzję należało ocenić jako ogromny sukces.

Prom zwolnił, zbliżając się do membrany rdzenia zerowego ciążenia. Zielona kula przytłaczała Clavaina. Świeciła własną łagodną poświatą jak zielonkawa miniaturowa planeta. Prom z beknięciem przedostał się przez membranę z próżni w gaz.

Clavain opuścił okno, by atmosfera rdzenia zmieszała się z powietrzem promu. Zapachy roślinne drażniły mu nos. Chłodne, świeże i wilgotne powietrze pachniało jak las po gwałtownej porannej burzy. Choć odwiedzał rdzeń przy niezliczonych okazjach, zapach przypominał Clavainowi nie te poprzednie wizyty, lecz dzieciństwo. Nie miał pewności, kiedy to było i gdzie, lecz bez wątpienia spacerował po tak pachnącym lesie. Gdzieś na Ziemi — może w Szkocji.

W rdzeniu nie było ciążenia, jednak roślinność wypełniająca przestrzeń nie unosiła się swobodnie. Od jednego do drugiego krańca kuli ciągnęły się dębowe konary długie na trzy kilometry. Losowo rozgałęziały się i łączyły, tworząc drewniany, przyjemnie skomplikowany cytoszkielet. Tu i ówdzie wybrzuszały się, obejmując zamknięte puste przestrzenie, które jarzyły się pastelowym światłem latarni. Gdzieniegdzie pajęczyna mniejszych lin tworzyła sieć konstrukcyjną, na której kotwiczyła zieleń. Rury nawadniające i przewody z substancjami odżywczymi ciągnęły się do skrytej w samym sercu rdzenia maszynerii wspomagającej. Lampy słoneczne rozmieszczono nieregularnie na membranie oraz w samej zielonej gęstwie. Teraz dawały ostre niebieskie światło południa, ale w miarę upływu dnia — lampy pracowały w cyklu dwudziestogodzinnej doby Yellowstone — światło ześlizgnie się po widmie ku brązom i rdzawym czerwieniom wieczoru.

W końcu zapadnie noc. Kulisty las ożywi się świergotaniem i nawoływaniami tysiąca nocnych stworzeń poddanych dziwacznej ewolucji. Gdy się przysiadło nocą na konarze, w pobliżu serca rdzenia, łatwo było uwierzyć, że las rozciąga się we wszystkich kierunkach na tysiące kilometrów. Tylko z ostatnich stu metrów tego lasu — tuż spod membrany — można było dostrzec odległe współbieżne koła, a one, oczywiście, poruszały się w całkowitej ciszy.

Prom sunął zygzakiem przez zieloną gęstwinę. Wiedział dokładnie, dokąd wieźć Clavaina. Clavain widział gdzieniegdzie innych Hybrydowców, głównie jednak dzieci i staruszków. Dzieci rodziły się i wychowywały na trójcy jednego g, ale po ukończeniu sześciu miesięcy regularnie je tutaj przywożono. Pod okiem staruszków ćwiczyły odpowiednio mięśnie i orientację w nieważkości. Większość traktowała to jako zabawę, ale najzdolniejsze przejdą do służby na arenie działań wojennych. Nieliczne wykażą tak wysokie zdolności przestrzenne, że wykieruje się je na planistów taktycznych.

Staruszkowie, już zbyt delikatni, by spędzać wiele czasu na pierścieniach o wyższym ciążeniu, często po przybyciu do rdzenia już nigdy go nie opuszczali. Clavain właśnie minął parę starców. Obydwoje nosili struktury wspierające, uprzęże medyczne, spełniające również rolę pakietów napędowych. Nogi wlokły się za nimi jak jakieś dodatki. Namawiali piątkę dzieci, by odbiły się od ściany drewnianej dziury i wleciały w otwartą przestrzeń.