Ta scena, oglądana bez wspomagania, wyglądała ponuro. Dzieci odziano w czarne skafandry i hełmy, chroniące ich skórę przed ostrymi gałęziami. Oczy miały ukryte za czarnymi okularami, co utrudniało odczytanie wyrazu twarzy. Staruszkowie byli ubrani podobnie, choć nie nosili hełmów. Ale ich odsłonięte oblicza nie zdradzały ani krzty radości. Clavainowi wydawali się grabarzami zajętymi poważną ceremonią pogrzebową, która zostałaby popsuta, gdyby ktoś wykazał choć odrobinę beztroski.
Clavain nakazał myślowo swemu implantowi odkryć prawdę. Gdy jaskrawe konstrukcje wykwitły z nicości, nastąpił bujny wzrost. Dzieci nosiły teraz lekkie ubrania, oznakowane klanowymi wirami i jaskrawoczerwonymi zygzakami. Miały gołe głowy, nieobciążone hełmami. Dwóch chłopców i trzy dziewczynki. Ocenił ich wiek na pięć do siedmiu lat. Nie miały bardzo radosnych min, ale nie były to miny nieszczęśliwe czy obojętne. Dzieci wyglądały na nieco przestraszone i podekscytowane. Bez wątpienia dochodziło między nimi do rywalizacji — każde dziecko ważyło korzyści i ryzyko zanurkowania w pustkę jako pierwsze.
Staruszkowie wyglądali mniej więcej tak samo jak poprzednio, lecz teraz Clavain dostroił się do wypromieniowanych przez nich myśli. Skąpani w aurze zachęty, miny mieli raczej radosne niż zgorzkniałe, gotowi cierpliwie godzinami czekać na dzieci.
Otoczenie również się zmieniło. W powietrzu skrzętnie uwijały się roziskrzone jak klejnoty ważki i motyle. Neonowe gąsienice przedzierały się przez zieleń. Kolibry wisiały w powietrzu lub przenosiły się od kwiatu do kwiatu, poruszając się niczym precyzyjne nakręcane zabawki. Małpki, lemury i latające wiewiórki ochoczo skakały w wolną przestrzeń, ich oczy pobłyskiwały niczym szklane kulki.
To był postrzegany przez maluchy świat, do którego dostroił się Clavain. Nie znały innego prócz tej bajkowej abstrakcji. Dane dochodzące do mózgów będą sukcesywnie subtelnie manipulowane i dzieci nie zauważą codziennych zmian, ale stworzenia zamieszkujące leśne obszary stopniowo staną się bardziej realistyczne, kolory zbledną do naturalistycznych zieleni, brązów, czerni i bieli. Stworzenia staną się mniejsze i bardziej płochliwe. W końcu zostaną tylko prawdziwe zwierzęta. Gdy dzieci osiągną wiek dziesięciu czy jedenastu lat, łagodnie objaśni im się działanie maszyn, które dotychczas cenzurowały ich ogląd świata. Dowiedzą się o swoich implantach, pozwalających udrapować na rzeczywistości następną warstwę, której można nadać dowolną wyobrażalną formę.
W przypadku Clavaina proces edukacyjny przebiegał trochę brutalniej. Wydarzyło się to podczas jego drugiej wizyty w gnieździe Galiany na Marsie. Pokazała mu żłobek, gdzie szkolono młodych Hybrydowców, ale w tamtym momencie Clavain nie posiadał żadnych własnych implantów. Potem został ranny, a Galiana napełniła mu głowę medmaszynami. Nadal pamiętał ten wstrząs, gdy pierwszy raz doświadczył, jak ktoś manipuluje jego subiektywną rzeczywistością, gdy do jego czaszki gwałtownie wtargnęły inne umysły. Jednak najbardziej szokującym elementem był przelotny widok świata, po którym spacerowali Hybrydowcy. Psycholodzy określali to wrażenie swoim własnym terminem — przełom poznawczy — lecz niewielu z nich doświadczyło go osobiście.
Nagle dzieci zwróciły na niego uwagę.
[Clavain!] — Jeden z chłopców pchnął ku niemu myśl.
Clavain kazał promowi zatrzymać się pośród pustki wykorzystywanej na lekcję latania. Ustawił prom tak, że znalazł się mniej więcej na jednym poziomie z dziećmi.
Cześć.
Clavain chwycił poręcz przed sobą jak kaznodzieja na ambonie.
Dziewczynka popatrzyła na niego przenikliwie.
[Gdzie byłeś, Clavainie?]
Na zewnątrz.
Uważnie obserwował opiekunów.
[Na zewnątrz? Poza Matczynym Gniazdem?] — dopytywała się dziewczynka.
Nie był pewien, co ma odpowiedzieć. Nie pamiętał, jaką wiedzą dysponują dzieci w tym wieku. Z pewnością nic nie wiedziały o wojnie. Ale skoro powiedział „a”, musi powiedzieć „b”.
Poza Matczynym Gniazdem, tak.
[W statku kosmicznym?]
Tak. W bardzo wielkim statku.
[Czy mogę go zobaczyć?] — zapytała dziewczynka.
Może pewnego dnia, ale nie dzisiaj. Poczuł niepokój opiekunów, choć żaden z nich nie umieścił mu w głowie konkretnej myśli. Teraz musisz się zająć innymi sprawami.
[Co robiłeś w statku kosmicznym, Clavainie?]
Clavain podrapał się po brodzie. Nie lubił wprowadzać w błąd dzieci i nie opanował sztuki niewinnych kłamstw. Łagodna filtracja prawdy zdawała się najlepszym podejściem.
Pomagałem komuś.
[Komu pomagałeś?]
Pewnej damie… kobiecie.
[Dlaczego potrzebowała pomocy?]
Jej statek — statek kosmiczny — wpadł w kłopoty. Potrzebowała drobnej pomocy i akurat znalazłem się w pobliżu.
[Jak nazywała się dama?]
Bax. Antoinette Bax. Szturchnąłem ją rakietą, żeby przestała spadać na gazowego giganta.
[Czemu spadała na gazowego giganta?]
Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia.
[Dlaczego miała dwa nazwiska, Clavainie?]
Ponieważ… — Zdał sobie sprawę, że coraz bardziej brnie. Posłuchajcie, naprawdę nie powinienem wam przeszkadzać. Czuł namacalne odprężenie w emocjonalnej aurze opiekunów. — Tak więc, hm… kto mi pokaże, jak wspaniale lata?
Dzieci tylko czekały na zachętę. Hałas wypełnił mu czaszkę, głosy rywalizowały o jego uwagę.
[Ja, Clavain, ja!]
Obserwował, jak z niepowstrzymaną energią wybijają się nogami i lecą w pustkę.
W jednej chwili zerkał w zieloną nieskończoność, a już prom wyrwał się przez błyski liści na polanę i przez następne trzy czy cztery minuty leciał przez las. Prom znał dokładnie miejsce pobytu Felki.
Polanę stanowiła przestrzeń zamknięta ze wszystkich stron gęstą roślinnością. Jeden z konarów konstrukcyjnych przecinających polanę zawierał wybrzuszone obszary mieszkalne. Prom z szumem zbliżył się do słupa, a następnie znieruchomiał na swych turbinach. Clavain wysiadł. Drabiny i liany dostarczały stopni i chwytów — korzystając z nich, Clavain dotarł po konarze do wejścia do próżnego wnętrza. Poczuł zawrót głowy, ale lekki. Część jego umysłu zawsze protestowała wobec perspektywy beztroskiej niezgrabnej wspinaczki przez coś przypominającego wysoką leśną kopułę, ale lata praktyki niemal całkowicie zredukowały ten instynktowny lęk naczelnej małpy.
— Felka! — zawołał. — Tu Clavain.
Nie otrzymał odpowiedzi. Zanurzył się głębiej, wchodząc — a może schodząc? — głową naprzód.
— Felka…
— Cześć, Clavainie. — Jej głos zabrzmiał z niewielkiej odległości, wzmocniony, ubarwiony pogłosami szczególnej akustyki konara.
Clavain poszedł tam, skąd dochodził głos; nie czuł jej myśli Felka na ogół nie uczestniczyła w hybrydowskim połączonym umyśle. Nie zawsze tak było. Lecz nawet gdyby uczestniczyła, Clavain zachowałby pewien dystans. Dawno temu ustalili wspólnie, że wyłączą się wzajemnie ze swych umysłów, zachowując najbardziej banalny poziom. Coś więcej byłoby niechcianą bliskością.
Szyb skończył się w macicokształtnym wnętrzu. Tu Felka spędzała obecnie większość czasu, w swym laboratorium i warsztacie. Ściany tworzył oszałamiający wir wzorów rosnącego drzewa. Clavainowi te wszystkie owale i węzły przypominały geodezyjne kontury bardzo naprężonej czasoprzestrzeni. Światło z kinkietów rzutowało sylwetkę Clavaina na drewno w groźnych kształtach potworów. Pomagał sobie w ruchu koniuszkami palców, ocierając się o zdobione, drewniane wytwory, które swobodnie unosiły się we wnętrzu konara. Rozpoznawał większość obiektów, ale parę z nich stanowiło dla niego nowość.