Выбрать главу

— Jakiego rodzaju? — spytała Felka.

[Bardzo ostry]

Felka poważnie kiwnęła głową i odgarnęła z oczu pasmo prostych, czarnych włosów.

— A na czym polega rola Clavaina w tym wszystkim?

Ból Skade był niemal dotykalny. Jej myśli nadchodziły w przyciętych pakietach, jak gdyby między wypowiedziami czekała na wskazówki suflera.

[Potrzebujemy Clavaina, by nam pomógł. Kryzys… można… złagodzić… z pomocą Clavaina]

— Jaką pomoc masz dokładnie na myśli? — nalegała Felka.

Malutka żyła poruszyła się na czole Skade. Postrzępione barwne fale goniły jedna drugą po jej grzebieniu, niczym wzory na skrzydle ważki.

[Dawno temu straciliśmy pewne wartościowe obiekty. Teraz wiemy dokładnie, gdzie się znajdują. Chcemy, by Clavain pomógł nam je odzyskać]

— Czy te obiekty… to przypadkiem nie broń? — spytała Felka.

* * *

Inkwizytor pożegnała się z kierowcą. Podczas jazdy spała mocno przez pięć czy sześć godzin i szofer miał okazję złupić jej rzeczy albo zostawić ją samą pośrodku nicości. Ale wszystko pozostało nietknięte, włącznie z pistoletem. Kierowca zostawił jej nawet wycinek gazety, ten o Cierniu.

Samo Solnhofen było tak nędzne i zapuszczone, jak się spodziewała. Wystarczył krótki spacer po centrum, by znalazła to, co uchodziło za serce osiedla: spłacheć bruku otoczonego przez dwie brudne gospody, parę ponurych budowli administracyjnych i pstre zbiorowisko knajp. Za centrum wyłaniały się ogromne hangary naprawcze, które uzasadniały istnienie Solnhofen. Daleko na północy ogromne maszyny terraformujące pracowały nad przyśpieszeniem przemiany atmosfery Resurgamu w powietrze w pełni nadające się dla ludzi. Te rafinerie atmosferyczne, doskonale funkcjonujące przez kilka dziesięcioleci, teraz się psuły. Utrzymywanie ich w ruchu drenowało centralnie kierowaną gospodarkę planety. Wspólnotom w rodzaju Solnhofen udawało się nędznie żyć z remontów i obsługi machin terraformujących, ale praca była ciężka, rygorystyczna i wymagała robotników specjalnego typu.

Inkwizytor przypomniała sobie to wszystko, wchodząc do gospody. Oczekiwała, że o tej porze będzie tam cicho, ale gdy pchnęła drzwi, znalazła się jakby na przyjęciu, które właśnie rozkręciło się na dobre. Grała muzyka, rozbrzmiewały krzyki i śmiech, ostry, chóralny śmiech, przywodzący na myśl koszary na Krańcu Nieba. Kilku pijakom już urwał się film — siedzieli skuleni nad swymi kuflami jak uczniowie pilnujący pracy domowej. Od chemikaliów w powietrzu zapiekły ją oczy. Zagryzła wargi i zaklęła cicho. Można się było spodziewać, że Czwórka wybierze taką norę. Inkwizytor wspomniała ich pierwsze spotkanie w barze na karuzeli krążącej wokół Yellowstone, prawdopodobnie w najgorszej spelunie, jaką w życiu odwiedziła. Agent Cztery miał wiele talentów, ale nie należało do nich wybieranie porządnych miejsc na spotkania.

Na szczęście nikt nie zauważył przybycia inkwizytora. Przepchnęła się między na wpół letargicznymi ciałami do miejsca uchodzącego tu za bar: wybitej w ścianie dziury, obramowanej obtłuczonym ceglanym murem. Arogancka kobieta wydzielała drinki niczym racje więzienne, chwytając pieniądze i opróżnione szklanki z prawie nieprzyzwoitym pośpiechem.

— Proszę o kawę — powiedziała inkwizytor.

— Kawy nie ma.

— Więc daj mi, kurwa, coś najbardziej do niej zbliżonego.

— Nie powinna pani tak mówić.

— Będę mówiła, jak mi się kurewsko podoba. Zwłaszcza zanim dostanę kawę. — Oparła się o plastikową ramę okienka barowego. — Może mi pani zrobić kawę? Nie żądam przecież złotych gór.

— Ty rządowa?

— Nie, po prostu spragniona. I nieco zirytowana. To ranek, rozumie pani, a ja naprawdę nie cierpię poranków.

Na jej ramię opadła czyjaś dłoń. Inkwizytor obróciła się gwałtownie, sięgając instynktownie do uchwytu pistoletu bozerowego.

— Znów się awanturujesz, Ana? — spytała kobieta stojąca za nią.

Inkwizytor zamrugała. Wielokrotnie ćwiczyła tę scenę od chwili, gdy wyjechała z Cuvier, ale nadal miała ona posmak nierzeczywistego melodramatu. Triumwir Ilia Volyova kiwnęła kobiecie w okienku.

— To moja przyjaciółka. Potrzebuje kawy. Zrób jej kawę.

Kobieta zerknęła na nią, potem coś mruknęła i zniknęła. Pojawiła się kilka chwil później z czymś, co wyglądało na ciecz spuszczoną z łożyska głównej osi naziemnego ciągnika towarowego.

— Weź to, Ana — powiedziała Volyova. — Lepszej tu nie mają.

Inkwizytor sięgnęła lekko drżącą dłonią po kawę.

— Nie powinnaś mnie tak nazywać — szepnęła.

Volyova skierowała ją do stolika.

— Nazywać jak?

— Ana.

— Ale to twoje imię.

— Już nie. Nie tutaj. Nie teraz.

Stół wybrany przez Volyovą, wciśnięty w róg, był ukryty częściowo za kilkoma ustawionymi w stos skrzynkami piwa. Volyova zamiotła rękawem blat, zrzucając śmiecie na podłogę. Potem usiadła z łokciami na brzegu stołu i palcami splecionymi pod brodą.

— Nie sądzę, byśmy musiały się martwić, że ktoś cię rozpozna, Ana. Nikt mi się nie przyglądał, a przecież jestem najbardziej poszukiwaną osobą na planecie, być może z wyjątkiem Ciernia.

Inkwizytor, którą kiedyś zwali Ana Khouri, ostrożnie pociągnęła łyk melasowatej mieszaniny, uchodzącej tu za kawę.

— Korzystałaś z pewnej fachowej usługi zacierania śladów, Ilia… — Przerwała i rozejrzała się, uświadomiwszy sobie, jaki musi mieć w tej chwili podejrzany i teatralny wygląd.

— Mogę nazywać cię Ilia?

— Tak właśnie się nazwałam. Choć jak na razie lepiej opuszczać „Volyova”. Nie ma sensu kusić losu.

— Absolutnie nie. Chyba powinnam powiedzieć… — Znowu się rozejrzała. Nie mogła się powstrzymać. — Dobrze znowu cię widzieć, Ilio. Taka jest prawda.

— Mnie też brakowało twojego towarzystwa. Dziwne, kiedy się myśli, że kiedyś omal się wzajemnie nie pozabijałyśmy. Teraz oczywiście to wszystko spłynęło…

— Zaczynałam się niepokoić. Tak długo się nie odzywałaś.

— Miałam ważkie przyczyny, żeby siedzieć cicho, prawda?

— Tak przypuszczam.

Przez kilka minut obie milczały. Khouri — tak teraz znowu ośmieliła nazywać siebie w myślach — przypominała sobie początki tej zuchwałej gry, którą obie prowadziły. Zaprojektowały ją same, zaskoczone wzajemnie swą śmiałością i pomysłowością. Razem tworzyły naprawdę bardzo zaradny zespół. Ale przekonały się, że chcąc zwiększyć korzyści, muszą działać w pojedynkę.

Khouri, nie mogąc już dłużej czekać, przerwała milczenie.

— O co chodzi, Ilio? Dobre nowiny czy złe?

— Znając moją historię, jak ci się wydaje?

— Wszystko się sprawdziło? Złe wieści. Naprawdę bardzo złe wieści.

— Trafiłaś w dziesiątkę.

— To Inhibitorzy, prawda?

— Przykro mi, że jestem taka przewidywalna, ale rzeczywiście.

— Są tutaj?

— Tak sądzę. — Volyova ściszyła głos. — W każdym razie coś się dzieje. Sama to widziałam.

— Opowiedz mi o tym.

Głos Volyovej ścichł jeszcze bardziej. Khouri musiała natężać słuch, by śledzić jej słowa.

— Maszyny, Ana, ogromne, czarne maszyny. Weszły do układu. Nigdy nie zauważyłam, jak wlatywały. Po prostu… pojawiły się tutaj.

Khouri kiedyś przez krótką chwilę posmakowała umysłu takich maszyn. Czuła wściekły, drapieżny chłód starożytnych zapisów. Były to jakby umysły stadnych drapieżników, stare, cierpliwe, czyhające w ciemnościach. Labirynty instynktu i wygłodzonej inteligencji, nieskrępowane współczuciem czy emocjami. Wyły do siebie przez milczące stepy galaktyki, wzywając się do tworzenia wielkich grup, kiedy krwawy zaduch życia znowu zakłócił ich zimowy sen.