— Wielki Boże.
— Nie możemy powiedzieć, że ich nie oczekiwaliśmy. Gdy Sylveste zaczął majstrować przy rzeczach, których nie rozumiał, było to tylko kwestią czasu i miejsca.
Khouri patrzyła na przyjaciółkę, zastanawiając się, dlaczego temperatura w pomieszczeniu nagle wydaje się niższa o dziesięć czy piętnaście stopni. Budząca przestrach i nienawiść triumwir, wyglądała teraz na małą i nieco zaniedbaną osobę, jak kobieta bezdomna. Jej włosy tworzyły krótką siwiejącą strzechę nad okrągłą twarzą z przenikliwym spojrzeniem oczu, zdradzających dalekich mongolskich przodków. Nie wyglądała na przekonującego głosiciela zagłady.
— Jestem przerażona, Ilio.
— Mamy doskonałe powody do przerażenia. Ale postaraj się tego nie okazywać, dobrze? Jeszcze nie chcemy straszyć miejscowych.
— Co możemy zrobić?
— Przeciwko Inhibitorom? — Volyova zmrużyła oczy za szklanką, chmurząc się nieco, jak gdyby właśnie po raz pierwszy poważniej rozważała ten problem. — Nie wiem. Amarantini nie zanotowali w tej dziedzinie poważnych sukcesów.
— Nie jesteśmy ptakami nielotami.
— Nie, jesteśmy ludźmi — biczem galaktyki… czy coś takiego. Nie wiem, Ana. Naprawdę nie wiem. Gdyby chodziło tylko o ciebie i mnie, i gdybyśmy zdołały przekonać statek, kapitana, by wylazł ze swojej skorupy, mogłybyśmy przynajmniej zastanawiać się nad ucieczką. Nawet pospekulować o użyciu broni, jeśli to by coś pomogło.
Khouri zadrżała.
— Ale nawet gdyby to wyszło i nasza ucieczka się udała, nie pomogłoby to Resurgamowi, prawda?
— Nie, nie pomogłoby. I nie wiem, jak jest z tobą, Ana, ale mojego sumienia w tej chwili nie można nazwać bielszym od bieli.
— Ile mamy czasu?
— To właśnie jest dziwne. Inhibitorzy, gdyby chcieli, mogliby już zniszczyć Resurgam — nawet dysponując naszą techniką, można to zrobić. Wobec tego wątpię, czy właśnie to sprawiało im szczególny kłopot.
— Więc może jednak nie przybyli tutaj, by nas zabić.
Volyova odchyliła swą szklankę.
— Lub też możliwe… tylko możliwe… że przybyli właśnie po to.
W zatłoczonym sercu czarnych machin procesory, które same nie były rozumne, uznały, że umysł nadzorcy powinien zostać rozbudzony do świadomości.
Nie podjęły lekko tej decyzji. Większość oczyszczeń mogło być wykonanych bez rozbudzania widma akurat tego, co machiny miały dławić. Ten układ stwarzał jednak problemy. Zapisy wskazywały, że dokonano tutaj wcześniejszego czyszczenia, zaledwie czterdzieści pięć dziesięciotysięcznych obrotu Galaktyki temu. To, że maszyny zostały przywołane ponownie, znaczyło, że najwyraźniej są potrzebne dodatkowe środki.
Zadanie nadzorcy polegało na rozprawieniu się z tym właśnie szczególnym zakażeniem. Żadne dwa czyszczenia nigdy nie były jednakowe, a godne pożałowania zjawisko polegało na tym, że inteligencję najlepiej się unicestwiało, stosując również dawkę inteligencji. Ale kiedy już czyszczenie się skończy, bezpośredni jej przejaw zostanie prześledzony wstecz do samego źródła, a zarodki unicestwione — co może zająć następne dwie tysięczne obrotu Galaktyki, czyli pół miliona lat — nadzorca zostanie uśpiony, a jego samoświadomość spakowana, dopóki znowu nie będzie jej potrzebował.
A to może już nigdy nie nastąpić.
Nadzorca nigdy nie podawał w wątpliwość sensu swojej pracy. Wiedział tylko tyle, że działa dla ostatecznego dobra życia rozumnego. Nie miało znaczenia, że kryzys, którego chciał uniknąć, kryzys, który stałby się nieprzezwyciężoną kosmiczną katastrofą, jeśli dano by się rozprzestrzenić inteligentnemu życiu, miał nadejść za trzynaście obrotów — trzy miliardy lat.
To się nie liczyło.
Dla Inhibitorów czas nie znaczył nic.
SIEDEM
[Skade? Obawiam się, że zdarzył się następny wypadek]
Wypadek jakiego rodzaju?
[Wycieczka do stanu dwa]
Ile czasu trwała?
[Tylko kilka milisekund. Ale to wystarczyło]
Obydwoje — Skade i jej starszy technik napędu — przykucnęli w komórce. Pomieszczenie miało czarne ściany, znajdowało się blisko rufy „Nocnego Cienia”, który z kolei spoczywał w doku w Matczynym Gnieździe. Aby się pomieścić, musieli wygiąć plecy i przyciskać kolana do piersi. Pozycja nieprzyjemna, ale po kilku pierwszych wizytach Skade wymazała uczucie niewygody związanej z postawą i zastąpiła je chłodnym spokojem w stylu zen. Wciśnięta w nieludzko małe kryjówki mogła wytrzymywać całe dnie — już miała podobne doświadczenia. Za ścianami, odseparowane od siebie w licznych upakowanych otworach, tkwiły skomplikowane i zdumiewające elementy maszynerii. Bezpośrednie sterowanie i dostrajanie całego urządzenia było możliwe jedynie z tego miejsca. Pomieszczenie łączyło się z siecią sterującą statku tylko nielicznymi, najbardziej niezbędnymi kanałami.
Czy ciało nadal jest tutaj?
[Tak]
Chciałabym je obejrzeć.
[Nie zostało wiele do oglądania]
Jednak mężczyzna odłączył swój kompnotes i poprowadził, rozstawiając nogi na boki i powłócząc nimi jak krab. Skade szła za nim. Przechodzili z jednej kryjówki do drugiej, od czasu do czasu przeciskając się między wystającymi częściami maszynerii. Urządzenie znajdowało się wszędzie wokół nich, wywierając swój subtelny, lecz niezaprzeczalny wpływ na samą strukturę otaczającej ich czasoprzestrzeni.
Nikt — również Skade — dokładnie nie rozumiał, jak działa ta maszyneria. Wysuwano hipotezy, niektóre bardzo naukowe i chyba do przyjęcia, ale w sercu wszystkich koncepcji ziała otchłań konceptualnej ignorancji. Wiedza Skade na temat tej maszynerii to był tylko raport o przyczynach i skutkach, bez głębszego wyjaśnienia mechanizmów fizycznych. Wiedziała, że kiedy maszyna działa, ma tendencję do stabilizowania się w jednym z kilku dyskretnych stanów, z których każdy dał się skojarzyć z mierzalnymi zmianami metryki lokalnej… ale stany te nie były ostro oddzielone od siebie i urządzenie czasami dziko między nimi oscylowało. Ponadto istniał powiązany z tym problem rozmaitych geometrii pola i niezwykle złożone zagadnienie ich wpływu na stabilność danych stanów…
Stan dwa, powiadasz? Dokładnie w jakim trybie się znajdowałeś przed wypadkiem?
[W stanie jeden, według instrukcji. Badaliśmy niektóre z nieliniowych geometrii pola]
Co to było tym razem? Atak serca, tak jak poprzednio?
[Nie, a przynajmniej nie wydaje się, by atak serca był główną przyczyną śmierci. Tak jak mówiłem, niewiele zostało do badań]
Skade z technikiem wciąż posuwali się naprzód, przeciskając się przez ciasne zagięte przewężenie między sąsiednimi częściami maszynerii. W tej chwili pole znajdowało się w stanie zero, przy którym nie obserwowano mierzalnych skutków fizjologicznych, ale Skade nie mogła całkowicie pozbyć się dręczącego wrażenia, że świat nieco odchylił się od normalnego. To tylko iluzja — mierzalny efekt wykazywałyby jedynie bardzo czułe sondy kwantowo-próżniowe. Ale odczucia Skade były bardzo konkretne.
[Jesteśmy na miejscu]
Skade spojrzała wokół. Wynurzyli się w jednej z większych wolnych przestrzeni w trzewiach urządzenia — komórce o żłobkowanych, czarnych ścianach, wysokiej dokładnie na tyle, że można było w niej stanąć. Ściany były podziurawione licznymi gniazdkami wejściowymi dla kompnotesów.