Выбрать главу

Tu właśnie się to wydarzyło?

[Tak, tu był największy uskok pola]

Nie widzę ciała.

[Po prostu nie patrzysz uważnie]

Podążyła za jego wzrokiem, skierowanym na pewne szczególne miejsce na ścianie. Skade podeszła i dotknęła ściany urękawicznionymi końcami palców. Coś, co początkowo wydawało się równie szkliście czarne jak pozostała część pomieszczenia, okazało się szkarłatne i lepkie. Około pół centymetra jakiejś substancji przykleiło się do jednej ze ścian komory.

Proszę, powiedz mi, że to nie to, o czym myślę.

[Obawiam się, że to dokładnie to, o czym myślisz]

Skade zamieszała dłonią w czerwonej substancji. Warstwa była dostatecznie lepka, by stworzyć kleistą masę, nawet w nieważkości. Gdzieniegdzie Skade wyczuwała coś twardszego — odłamek kości lub maszynerii — ale żadna grudka większa od paznokcia nie została w jednym kawałku.

Opowiedz, co się wydarzyło.

[Znajdował się wokół punktu zogniskowania pola. Wycieczka do stanu dwa trwała tylko chwilę, ale już okazała się znacząca. Każdy ruch byłby zabójczy, nawet bezwolne drgnienie. Mógł być martwy, zanim uderzył w ścianę]

Jak szybko się poruszał?

[Co najmniej kilka kilometrów na sekundę]

Takie uderzenie jest chyba bezbolesne. Czy czuliście, jak uderzył!

[Na całym statku. To było jak wybuch małej bomby]

Skade myślowo nakazała rękawiczkom oczyszczenie. To, co do nich przywarło, odpłynęło z powrotem ku ścianie. Pomyślała o Clavainie — chciałaby mieć odrobinę jego odporności na podobne widoki. Clavain w czasie swojej żołnierki widział tyle okropności, że wytworzył sobie mentalną zbroję. Skade w zasadzie toczyła swoje bitwy zdalnie.

[Skade?…]

Grzebień musiał wyrażać jej zaniepokojenie.

Nie martw się o mnie. Po prostu spróbuj wykryć, co poszło źle, i postaraj się zagwarantować, żeby to się nie powtórzyło.

[A program testujący?]

Oczywiście program trwa nadal. Teraz każ sprzątnąć ten bałagan.

* * *

Felka unosiła się w innym pomieszczeniu swojego spokojnego rezydencyjnego pnia. Do pasa, zamiast narzędzi, przymocowała na linkach mnóstwo małych metalowych klatek, zderzających się z cichym pobrzękiwaniem przy każdym jej ruchu. Każda z klatek zawierała grupę białych myszy, skrobiących i obwąchujących ścianki. Felka nie zwracała na nie uwagi: nie przebywały w klatkach długo, były dobrze odżywione i wkrótce miały się cieszyć pewną swobodą.

Patrząc w mrok, zamknęła oczy. Jedynym źródłem światła była niewyraźna poświata z sąsiedniego pokoju, oddzielonego od tego pomieszczenia krętym gardłem wypolerowanego drewna o barwie spalonego karmelu. Felka znalazła przymocowany do ściany promiennik ultrafioletu i włączyła go.

Jedna ze ścian pomieszczenia — Felka nigdy nie starała się ustalić, gdzie znajduje się góra — była pokryta butelkowozielonym szkłem. Za szkłem znajdowało się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało posplatany drewniany system wodociągowy, palimpsest rur, przepustów, uszczelek, zaworów i pomp. Drewniane ukośniki i teowniki o niejasnym na pierwszy rzut oka przeznaczeniu łączyły rozmaite jego części. Rury i przepusty miały tylko trzy boki drewniane — czwartą ścianę tworzyło szkło. Można było zatem obserwować wszystko, co się nimi przesuwało.

Felka wprowadziła już do labiryntu kilkanaście myszy przez jednokierunkowe przepusty przy krawędzi szkła. Myszy już na najbliższych rozgałęzieniach wybrały rozbieżne trasy i teraz dzieliło je od siebie kilka metrów. Buszowały w swych własnych obszarach labiryntu. Brak ciążenia zupełnie ich nie trapił — tarcie o drewno wystarczało, umożliwiając swobodne czmychanie w dowolnym kierunku. Bardziej doświadczone myszy opanowały w końcu sztukę przemykania rurami, minimalizując powierzchnię ciała, którą ocierały o drewno i szkło. Ale przeważnie posługiwały się tą sztuczką dopiero po spędzeniu w labiryncie kilku godzin i doświadczeniu kilku cykli nagradzania. Felka sięgnęła do jednej z przymocowanych do talii klatek. Otworzyła zameczek, tak że zawartość — trzy białe myszy — wylała się do labiryntu. Umknęły, przez chwilę szczęśliwe, że uciekły z metalowych więzień. Felka czekała. Wcześniej czy później jedna z myszy trafi na zapadnię albo drzwi wahadłowe, połączone z delikatnym systemem sprężynowych drewnianych dźwigni. Kiedy mysz przeciskała się przez klapy, jej ruch powodował przesuwanie się dźwigni. Ruch, zwykle przekazywany przez labirynt, powodował, że metr czy dwa od oryginalnego źródła zakłócenia otwierała się okiennica. Inna mysz, przepychając się przez oddaloną gałąź labiryntu, mogła nagle zobaczyć, że droga, uprzednio wolna, została zablokowana. Albo też gryzoń zostanie zmuszony do podejmowania decyzji, gdzie poprzednio nie było to potrzebne. Niepokoje związane z nowymi opcjami zaćmią na moment jego móżdżek. Możliwe, że wybór drugiej myszy zaktywizuje następny system dźwigni, powodując w dali rekonfiguracje jeszcze innej części labiryntu. Felka, unosząc się w środku, będzie obserwowała te zdarzenia, drewno przesuwające się w niekończących się permutacjach, napędzające ślepy program, którego nośnikami były same myszy.

Obserwacje fascynowały Felkę, choć łatwo się nudziła. Dla niej labirynt to tylko początek. Uruchamiała maszynerię labiryntu niemal w ciemności, rozświetlaną jedynie nadfioletem. Myszy posiadały geny, które wytworzyły u nich proteiny, powodujące fluorescencję ciała przy oświetleniu ultrafioletem. Felka widziała myszy wyraźnie przez szkło — poruszające się smugi jasnej purpury. Patrzyła na nie z żarliwą, ale wyraźnie słabnącą fascynacją.

Labirynt był w całości jej pomysłem. Sama zaprojektowała i wykonała drewniane mechanizmy. Majstrowała nawet przy myszach, sprawiała, że świeciły, ale to była łatwizna w porównaniu z pracą dłutem i pilnikiem przy trudnej konstrukcji pułapek. Przez pewien czas myślała nawet, że ten wysiłek się opłacał.

Jedną z niewielu rzeczy, które nadał mogły zainteresować Felkę, była emergencja. Na Diademie, pierwszym świecie odwiedzonym po opuszczeniu Marsa w pierwszym statku podświetlnym, Clavain, Galiana i Felka studiowali rozległy, krystaliczny organizm, któremu wyrażenie czegokolwiek na kształt najprostszej myśli zajmowało lata. Jego posłańcami synaptycznymi były bezmózgie czarne robaki, kopiące w zmiennej sieci neuralnej kapilarnych lodowych kanałów, drążących wieczny lodowiec.

Clavain i Galiana siłą oderwali ją od dogłębnych badań lodowca na Diademie. Nigdy im tego nie wybaczyła. Od tamtego czasu pociągały ją podobne systemy, wszystko, w czym złożoność wyłaniała się w nieprzewidywalny sposób z pojedynczych elementów. Zgromadziła niezliczone prognozy symulujące, ale nigdy nie stwierdziła, że naprawdę chwyta sedno problemu. Jeśli z jej systemu wyskakiwała złożoność — a zdarzało się to często — nigdy nie mogła pozbyć się poczucia, że mimowolnie wbudowała ją w system od samego początku. Doświadczenia z myszami stanowiły inną drogę. Odrzuciła podejście cyfrowe i zajęła się analogowym.

Pierwsza maszyna, którą zbudowała, działała na wodę. Zainspirowały ją szczegóły prototypu, który odkryła w cybernetycznym archiwum Matczynego Gniazda. Stulecia wcześniej, na długo przed transoświeceniem, ktoś zbudował komputer analogowy, przeznaczony do modelowania przepływu pieniędzy w gospodarce. Cała maszyna składała się z retort, zaworów i delikatnie zrównoważonych dźwigni. Zabarwione ciecze reprezentowały rozmaite naciski rynkowe i parametry finansowe: stopy procentowe, inflację, deficyt handlowy. Maszyna pluskała i gulgotała, rozwiązując zawiłe równania całkowe za pomocą skutecznych metod stosowanej mechaniki płynów.