To ją oczarowało. Przebudowała prototyp, dodała kilka zmyślnych własnych udoskonaleń. Urządzenie dostarczało nieco rozrywki, ale Felka widziała tylko przejawy emergencji. Maszyna była bezlitośnie deterministyczna i nie generowała prawdziwych niespodzianek.
Stąd te myszy. Były nosicielami przypadku, chaosem na łapkach. Zmajstrowała nowe urządzenie, wykorzystując ich nieprzewidywalne gonitwy do przełączeń ze stanu do stanu. Złożone systemy dźwigni i przełączników, zapadni i rozgałęzień zapewniały, że labirynt bez przerwy mutował, wijąc się przez przestrzeń fazową — zawrotną wielowymiarową przestrzeń matematyczną wszystkich możliwych konfiguracji, w jakich mógł się znaleźć labirynt. Przestrzeń fazowa zawierała atraktory, niczym planety i gwiazdy marszczące płachtę czasoprzestrzeni. Gdy labirynt stoczył się ku któremuś z nich, często wchodził na rodzaj orbity, oscylując wokół tego stanu, aż coś — albo narastająca niestabilność, albo bodziec z zewnątrz — powodowało, że pomykał gdzie indziej. Zazwyczaj wystarczyło wpuścić do labiryntu nową mysz.
Od czasu do czasu układ był ściągany do atraktora, w którym myszy nagradzano większą niż zwykle porcją jedzenia. Felkę interesował problem, czy myszy — działając na ślepo, niezdolne do świadomej współpracy — znajdą jednak sposób pokierowania labiryntu w sąsiedztwo jednego z takich atraktorów. Gdyby to nastąpiło, byłby to z pewnością przejaw emergencji.
Raz się to wydarzyło. Ale grupa myszy nigdy od tamtego czasu nie powtórzyła tego wyczynu. Felka wpuściła więcej myszy do systemu, ale te jedynie zablokowały labirynt, zamknąwszy go w pobliżu innego atraktora, gdzie nie działo się nic interesującego.
Nie poddała się. W systemie nadal istniały subtelności, których nie rozumiała w pełni, i labirynt jeszcze jej nie nudził. Ale na dnie umysłu już czaił się strach. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że labirynt nie zdoła jej fascynować zbyt długo.
Labirynt pstrykał i szczękał, jak babciny zegar zabierający się do wybicia godziny. Słyszała okiennicowe trzaskanie zamykających się i otwierających drzwi. Szczegóły labiryntu za szkłem nie rysowały się wyraźnie, ale przepływ myszy dość dobrze zdradzał jego zmieniającą się geometrię.
— Felka?
Przez przewężenie między pomieszczeniami przeciskał się mężczyzna. Wdryfował do izby i wyhamował naciskiem palców na wypolerowane drzewo. Widziała niewyraźnie jego twarz. Łysa czaszka miała niezupełnie właściwy kształt. W mroku wydawała się dziwna, jak wydłużone, szare jajo. Felka patrzyła na głowę, wiedząc, że powinna skojarzyć tę twarz z Remontoirem. Jednak gdyby weszło tu sześciu czy siedmiu mężczyzn w mniej więcej tym samym wieku fizjologicznym, mających te same dziecięce czy neoteniczne rysy twarzy, nie mogłaby wśród nich wskazać Remontoire’a. Ale ponieważ często ją ostatnio odwiedzał, była pewna, że to właśnie on.
— Cześć, Remontoire.
— Proszę, czy nie mogłabyś dać tu więcej światła? Albo może byśmy porozmawiali w innym pokoju?
— Tutaj będzie doskonale. Jestem w trakcie przeprowadzania pewnego doświadczenia.
Spojrzał na szklaną ścianę.
— Czy światło je zepsuje?
— Nie, ale wtedy nie widziałabym myszy.
— Racja — przyznał po zastanowieniu Remontoire. — Clavain jest ze mną. Za chwilę tu przyjdzie.
— Och. — Niezręcznie włączyła jedną z latarni. Turkusowe światło zadrżało niepewnie, a potem się ustabilizowało.
Studiowała wyraz twarzy Remontoire’a, starając się jak najlepiej go odczytać. Nawet teraz, kiedy znała już tożsamość mężczyzny, jego twarz nie stała się wzorem przejrzystości. Jej ekspresja pozostawała mglista, pełna dwuznaczności. Nawet odczytanie najpowszechniejszych wyrazów twarzy wymagało intensywnego wysiłku, jak wyróżnianie konstelacji w gromadzie słabo świecących gwiazd. Rzeczywiście, od czasu do czasu zdarzało się, że jej dziwaczna maszyneria neuralna wyróżniała wzorce całkowicie niedostrzegalne dla normalnych ludzi. Przeważnie jednak w sprawach mimiki Felka nie mogła polegać na swoich osądach.
Miała tego świadomość, patrząc na Remontoire’a, roboczo przyjęła, że wygląda on na zatroskanego.
— Czemu nie przychodzi od razu?
— Chce nam dać chwilę czasu na przedyskutowanie spraw Ścisłej Rady.
— Czy wie cokolwiek o tym, co wydarzyło się dzisiaj w izbie?
— Zupełnie nic.
Felka podpłynęła do szczytu labiryntu i wpuściła do przepustu następną mysz, w nadziei, że odblokuje ona skupisko w lewej dolnej ćwiartce.
— Tak musi zostać, chyba że Clavain zgodzi się wejść do Rady. Ale nawet wtedy może się rozczarować, że nie dopuszcza się go do pewnych informacji.
— Rozumiem, dlaczego nie chcesz, by wiedział o Osnowie — oznajmił Remontoire.
— Co dokładnie chcesz przez to powiedzieć?
— Sprzeciwiliście się życzeniom Galiany, prawda? Po tym, czego dowiedziała się na Marsie, przerwała Osnowę. A jednak, kiedy wróciłaś z głębokiego kosmosu — a ona nadal tam gdzieś była — chętnie brałaś w tym projekcie udział.
— Nagle stałeś się niezłym ekspertem od tego problemu.
— Wszystko to jest w archiwach Matczynego Gniazda, jeśli się wie, gdzie szukać. Fakt, że eksperyment się odbył, w ogóle nie jest sekretem. — Remontoire przerwał i z lekkim zainteresowaniem obserwował labirynt. — Co rzeczywiście zdarzyło się w Osnowie i dlaczego Galiana to przerwała, to zupełnie inna sprawa. W archiwach nie wspomina się o żadnych wiadomościach z przyszłości. Co w tych wiadomościach okazało się na tyle interesujące, że nie można potwierdzać samego ich istnienia?
— Jesteś tak samo ciekaw, jak ja wtedy.
— Oczywiście. Ale czy to tylko ciekawość kazała ci postąpić wbrew jej życzeniom? Czy może odruch buntu przeciw własnej matce?
Felka powstrzymała wybuch gniewu.
— Nie była moją matką, Remontoire. Dzieliliśmy razem nieco materiału genetycznego. To wszystko, co nas łączyło. I nie, nie był to też bunt. Szukałam czegoś, by zająć swój umysł. Sądzono, że Osnowa ma coś wspólnego z nowym stanem świadomości.
— Więc też nie wiedziałaś o wiadomościach?
— Słyszałam pogłoski, ale im nie wierzyłam. Wydawało się, że najprostszym sposobem poznania tego bezpośrednio był udział w eksperymencie. Ale to nie ja rozpoczęłam Osnowę od nowa. Program został już wskrzeszony przed naszym powrotem. Skacie chciała, bym do niego dołączyła — chyba myślała, że unikalność mego umysłu może być ważna dla programu. Ale odegrałam małą rolę i odeszłam stamtąd prawie natychmiast po przybyciu.
— Dlaczego? Ponieważ nie działało to tak, jak się spodziewano?
— Nie. Prawdę mówiąc, działało doskonale. Była to też najbardziej przerażająca rzecz, jakiej w życiu doświadczyłam.
Uśmiechał się do niej przez moment. Potem jego uśmiech powoli zanikł.
— A właściwie dlaczego?
— Wcześniej nie wierzyłam w istnienie zła. Teraz nie jestem już tego taka pewna.
— Zła? — powtórzył, jakby obawiał się, że nie dosłyszał.
— Tak — powiedziała cicho.
Teraz, kiedy poruszono już ten temat, okazało się, że wspomina zapach i teksturę pomieszczenia Osnowy, jakby to działo się dopiero wczoraj, choć zrobiła co mogła, by kierować myśli daleko od tego sterylnego białego pokoju. Nie chciała zaakceptować rzeczy, których się w nim dowiedziała.