Teraz przynajmniej niepokój zmienił się w pewność. Inhibitorzy już tu byli. Przerażający proces w końcu się rozpoczął.
A jednak nie miał to być szybki, brutalny odstrzał. Powstawało coś o skali tytanicznej, co wymagało materiału całych trzech światów. Na razie z Resurgamu działania Inhibitorów nie dawały się wykryć, nawet gdyby ktoś użył systemu do śledzenia nadlatujących światłowców. Khouri jednak przypuszczała, że wcześniej czy później działania obcej maszynerii przekroczą pewien próg i obywatele dostrzegą na niebie dziwaczne zjawiska.
I prawdopodobnie rozpęta się piekło.
Ale wtedy to może już zupełnie nie mieć znaczenia.
DZIESIĘĆ
W korytarzu podchodzenia do karuzeli Nowa Kopenhaga od jasnego potoku innych statków oddzieliła się jakaś jednostka. Xavier ją dostrzegł, zsunął na oczy lornetkę hełmu i omiótł wzrokiem niebo. Skoncentrował spojrzenie na samym statku. Obraz powiększył się i ustabilizował. Jeżokształtna sylwetka „Burzyka” obracała się powoli, statek wykonywał skręt. Holownik ratowniczy Taurus IV, nadal manewrujący przy statku, przypominał pasożyta usiłującego zdobyć ostatni kęs.
Xavier mrugał intensywnie, zwiększając zoom. Obraz rozdął się i drgnął, wreszcie się wyostrzył.
— Na Boga, coś ty zrobiła mojemu statkowi? — szepnął.
Od czasu, gdy go ostatnio widział, jego ukochany „Burzyk”, strasznie się zmienił. Wyrwano mu całe istotne części, kadłub wyglądał tak, jakby ostatni przegląd przechodził w belle epoque, a nie parę miesięcy temu. Gdzie ta Antoinette latała? — myślał Xavier. Do centrum Całunu Lascaille’a? A może miała poważne starcie z dobrze uzbrojonymi banshee?
— To nie jest twój statek, Xavierze. Płacę ci tylko za okresowe przeglądy. Jeśli zechcę go oddać na złom, to wyłącznie moja sprawa.
— Cholera. — Xavier zapomniał, że ma cały czas otwarty kanał bezpośredniej łączności między statkami. — Nie chodziło mi o…
— Zapewniam cię, nie jest z nim tak źle, jak to wygląda z zewnątrz.
Holownik ratowniczy, odczepiony w ostatniej chwili, wykonał nazbyt skomplikowany piruet i odleciał, zakręcając do swego rodzimego hangaru po drugiej stronie Karuzeli Nowa Kopenhaga. Xavier już zdążył obliczyć, ile zapłacą za holowanie. Nieważne, kto w końcu pokryje rachunek; i tak będzie to dotkliwe, bo interesy Xaviera i Antoinette bardzo się ze sobą splatały. Byli zadłużeni w życzliwym banku i jakiś rok zajmie im odwzajemnienie życzliwych usług, nim wybrną z długów.
Mogło być jednak gorzej. Trzy dni temu Xavier już prawie stracił nadzieję, że kiedyś znów ujrzy Antoinette.
— To przygnębiające, że radość z odnalezienia jej żywej tak szybko zagłuszyły zwykłe dokuczliwe obawy o wypłacalność. Pozbycie się tamtego ciągnika na pewno nie pomogło…
Xavier uśmiechnął się. Do diabła, co tam! Warto było.
Gdy Antoinette zapowiedziała swój przylot, Xavier się przyszykował, pojechał na powierzchnię karuzeli i wynajął szkieletalny trycykl. Wystrzelił go do znajdującego się w odległości piętnastu kilometrów „Burzyka” i zaczął okrążać frachtowiec. Z bliska uszkodzenia wyglądały tak parszywie, jak się spodziewał. Co prawda, żadne nie groziło stałym unieruchomieniem statku, wszystko dało się naprawić, ale remont będzie kosztowny.
Zatoczył koło i nieco wyprzedził statek. Na ciemnym kadłubie dostrzegł dwie jasne równoległe szczeliny okien. Maleńka sylwetka Antoinette rysowała się na tle wyższego okna kabiny, niewielkiej sterowni używanej przez Antoinette tylko podczas delikatnych manewrów dokowania i wychodzenia z doku. Antoinette wyciągnęła rękę nad głowę, do kontrolek; pod pachą trzymała notes. Wyglądała tak krucho, że Xavierowi natychmiast przeszła cała złość. Zamiast przejmować się uszkodzeniami statku, powinien się cieszyć, że pojazd zdołał utrzymać ją przy życiu.
— Masz rację, że uszkodzenia są powierzchowne — stwierdził. — Łatwo się to naprawi. Czy masz wystarczającą kontrolę nad dyszami, by twardo dokować?
— Wskaż mi tylko drogę do hangaru.
Zrobił trycyklem koziołka, oddalając się łukiem od „Burzyka”.
— Leć za mną — powiedział.
Karuzela Nowa Kopenhaga rosła w oczach. Xavier poprowadził „Burzyka” wokół jej krawędzi, sterował dyszami, aż dopasował swą prędkość do obrotów karuzeli i zawisł nad nią pozornie nieruchomo. Utrzymywał się na pseudoorbicie, a w trzewiach trycykla dudniła moc. Przelecieli nad małymi zatokami, dokami i szybami naprawczymi, gdzie wśród złotych albo niebieskich świateł błyskały ognie spawarek. Przegonił ich wąż pociągu brzeżnego. Xavier zobaczył, jak cień „Burzyka” nasuwa się nad trycykl. Spojrzał do tyłu: frachtowiec, choć wielki jak góra lodowa, leciał gładko i pewnie.
Cień ześlizgnął się i przepłynął nad półokrągłą szczerbą w krawędzi, zwaną przez miejscowych Kraterem Lyle’a — to tutaj wyładowana paliwem chemicznym barka jednego z niezależnych handlarzy, uciekając przed władzami, uderzyła w karuzelę. Szczerba — jedyne poważniejsze uszkodzenie karuzeli z czasów wojny — stanowiła teraz dochodową atrakcję turystyczną; nie naprawiano jej, choć byłoby to dość łatwe. Ludzie przylatywali promami z całego Pasa Złomu, oglądali szczerbę i słuchali opowieści o poległych oraz bohaterstwie ratowników. Teraz również Xavier zobaczył grupę gulów prowadzonych przez przewodnika po powierzchni; zwisali w uprzężach z sieci lin oplatających podbrzusze krawędzi. Xavier znał kilka osób, które zginęły podczas tamtego wydarzenia, i dla guli czuł tylko pogardę.
Dok naprawczy Xaviera, drugi co do wielkości na Nowej Kopenhadze, znajdował się nieco dalej na krawędzi. Antoinette usunęła wcześniej z „Burzyka” wystające części, ale mimo to wydawało się, że statek ledwo zmieści się w doku.
Ogromny statek wyzerował prędkość w stosunku do karuzeli i zanurkował dziobem ku krawędzi. Przez zasłonę oparów, uchodzących z przemysłowych wyziewników karuzeli i statkowych precyzyjnych silniczków korekcyjnych, Xavier widział sieć czerwonych promieni celowniczych laserów, które objęły kadłub i z dokładnością angstrema wyznaczały jego pozycję i prędkość. Z włączonymi głównymi silnikami, z ciągiem połowy g, „Burzyk” wchodził na wyznaczone miejsce na obwodzie. Xavier stał na swej pozycji i miał ochotę zamknąć oczy — tych właśnie manewrów najbardziej się zawsze obawiał.
Statek wsuwał się dziobem z prędkością czterech czy pięciu centymetrów na sekundę. Dziób zniknął w hangarze, ale trzy czwarte kadłuba nadal wystawało w kosmos. Xavier poprowadził trycykl równolegle do statku i wślizgnął się przed niego. Zaparkował na półce, wysiadł i kazał pojazdowi wrócić do wypożyczalni. Obserwował, jak szkieletalny pojazd odlatuje, zmierzając w otwarty kosmos.
Teraz Xavier zamknął oczy — nienawidził końcowej fazy dokowania. Otworzył je dopiero wtedy, gdy wibracja wywoływana przez uderzenie chwytaków, przeniesiona przez konstrukcję sztolni naprawczej, dotarła do jego stóp. Poniżej „Burzyka” zamykały się hermetyczne drzwi hangaru. Gdyby statek miał pozostać tu przez pewien czas — a wszystko na to wskazywało — może warto napompować komorę, by małpy-serwisanci Xaviera mogły pracować bez skafandrów. Rozważę to później, pomyślał.
Sprawdził, czy rękawy ciśnieniowe prowadzące do karuzeli znajdują się przy głównych śluzach statku, naprowadził i domknął je ręcznie. Potem przeszedł do śluzy powietrznej hangaru. Spieszył się, więc zdjął tylko rękawiczki i hełm. Czuł, jak wali mu serce, niczym pompa wymagająca nowego twornika.