Выбрать главу

— Nie potrzebuję przypomnienia.

— Chce się tylko podkreślić, że jego stan medyczny może być zarówno złożony, jak i rozmyślny.

— Wyrzuć go natychmiast w próżnię. — Tym razem mówiłmężczyzna.

— Zamknij się, Xave.

Wzrok Clavaina się wyostrzył. Clavain siedział zgięty wpół w komórce o białych ścianach. W ściany wmontowano pompy i mierniki, obok kalkomanii i drukowanych ostrzeżeń, które niemal się wytarły. To śluza powietrzna. Był ubrany w skafander, ten, który miał na sobie, gdy odesłał precz korwetę. Postać pochylona nad nim też nosiła skafander. Ona właśnie — bo to była kobieta — otworzyła jego przyłbicę i tarczę przeciwodblaskową, wpuszczając powietrze i światło.

Po omacku, w ruinach swej pamięci szukał imienia.

— Antoinette?

— Trafiłeś za pierwszym razem, Clavainie.

Też miała podniesioną przyłbicę. Widział fragment jej twarzy — tylko równo przyciętą blond grzywkę, szerokie oczy i piegowaty nos. Dziewczyna była przymocowana do ściany śluzy metalową linką. Jedną dłoń trzymała na ciężkiej czerwonej dźwigni.

— Jesteś młodsza, niż myślałem — stwierdził.

— Dobrze się czujesz, Clavainie?

— Bywało lepiej. Ale za kilka chwil będę w porządku. Wprawiłem się w głęboki sen, prawie w komę, żeby oszczędzać zasoby skafandra. Na wypadek, gdybyś się trochę spóźniła.

— A co, jeślibym w ogóle nie przyleciała?

— Zakładałem, że przylecisz, Antoinette.

— Myliłeś się. Mało brakowało, a nie byłoby mnie tu. Prawda, Xave?

— Nie zdajesz sobie sprawy ze swego szczęścia, chłopie. — To znów był męski głos.

— Prawdopodobnie nie — odpowiedział Clavain.

— Nadal twierdzę, że powinniśmy go wyrzucić w kosmos — powtórzył mężczyzna.

Antoinette obejrzała się do tyłu, przez okno wewnętrznych drzwi śluzy.

— Po tym, jak przelecieliśmy całą tę drogę?

— Jeszcze nie jest za późno. Niech ma nauczkę, że nie trzeba przyjmować różnych rzeczy za pewnik.

Clavain przygotował się do zmiany pozycji. — Ja nie…

— Hej! — Antoinette wyciągnęła dłoń, wskazując wyraźnie, że jeśli Clavain poruszy nawet jednym mięśniem, będzie to bardzo niemądre z jego strony. Wskazała głową na trzymaną w drugiej ręce dźwignię. — Sprawdź to, Clavainie. Zrób coś, co mi się nie spodoba — choćby mrugnij okiem — a pociągnę za tę dźwignię. Wtedy znajdziesz się znów w kosmosie, tak jak mówi Xave.

Przez kilka sekund zastanawiał się nad swoim kłopotliwym położeniem.

— Gdybyście nie byli gotowi mi zaufać, przynajmniej trochę, nie wyruszylibyście mi na ratunek.

— Może byłam ciekawa.

— Może byłaś. Ale może czułaś również, że jestem szczery. Uratowałem ci życie, prawda?

Wolną dłonią poruszyła drugą kontrolkę śluzy. Wewnętrzne drzwi przesunęły się w bok, ukazując Clavainowi widok reszty statku. Zobaczył jeszcze jedną postać w skafandrze, czekającą w odległym końcu pomieszczenia, ale nikogo więcej.

— Teraz wychodzę — powiedziała Antoinette.

Jednym zwinnym ruchem odpięła linę, prześlizgnęła się przez otwarte przejście i znowu zamknęła wewnętrzne drzwi śluzy. Clavain pozostawał nieruchomy, czekając, aż jej twarz pojawi się w oknie. Zdjęła hełm i przeczesała palcami niesforną grzywkę.

— Zamierzacie mnie tu zostawić? — zapytał.

— Na razie. To rozsądne, prawda? Nadal mogę cię wyrzucić w kosmos, jeśli zrobisz coś, co mi się nie spodoba.

Clavain wyciągnął rękę, odkręcił i zdjął hełm. Pozwolił, by odpłynął, koziołkując w śluzie jak mały, metalowy księżyc.

— Nie zrobię nic, co mogłoby was zirytować.

— To dobrze.

— Ale posłuchajcie mnie uważnie. Wystawiacie się na niebezpieczeństwo, przebywając tutaj. Musimy jak najszybciej opuścić strefę wojenną.

— Spokojnie, chłopie — powiedział mężczyzna. — Mamy czas na dokonanie przeglądu niektórych systemów. Nie ma żadnych zombi w promieniu minut świetlnych dookoła.

— Nie o Demarchistów musicie się martwić. Uciekałem od swego własnego ludu, od Hybrydowców. Mają tu statek zwiadowczy. Ręczę, że niezbyt blisko, ale potrafi szybko latać, ma pociski dalekiego zasięgu i z całą pewnością mnie szuka.

— Wydawało mi się, że powiedziałeś, że zainscenizowałeś swoją śmierć — zauważyła Antoinette.

Skinął głową.

— Zakładam, że Skade zestrzeliła moją korwetę wspomnianymi pociskami dalekiego zasięgu. Zapewne sądziła, że jestem na pokładzie. Ale ona na tym nie poprzestanie. Jeśli jest taka skrupulatna, jak podejrzewam, przeczesze ten rejon „Nocnym Cieniem”, szukając atomów śladowych, po prostu, dla pewności.

— Atomów śladowych? Żartujesz. Kiedy dotrą do miejsca, w którym nastąpił wybuch… — Antoinette pokręciła głową.

— Ich gęstość nadal będzie nieco większa, jeden lub dwa atomy na metr sześcienny — tłumaczył Clavain. — Znajdą pierwiastki, których w przestrzeni międzyplanetarnej normalnie się nie spotyka. Izotopy z kadłuba i inne. Kadłub „Nocnego Cienia” pobierze próbkę ośrodka i ją zanalizuje. Kadłub jest pokryty łatami powleczonymi żywicą epoksydową, która złowi wszystko o rozmiarach większych od cząsteczki, a potem spektrometry masowe wywąchają skład atomowy samej próżni. Algorytmy przetworzą dane laboratoryjne i porównają krzywe, histogramy oraz liczbę i wzajemny stosunek izotopów z możliwymi do przyjęcia scenariuszami destrukcji statku o składzie chemicznym korwety. Nie otrzymają jednoznacznych wyników, gdyż błędy statystyczne będą równie duże jak efekty, które Skade spróbuje zmierzyć. Ale widziałem już, jak robiono takie rzeczy. Wyciąg z danych wykaże, że na korwecie znajdowało się bardzo mało materii organicznej. — Clavain wyciągnął dłoń i dotknął skroni na tyle powoli, by nie uznano tego za groźbę. — I są jeszcze izotopy w moich implantach. Byłyby trudniejsze do znalezienia, znacznie trudniejsze, ale Skade będzie się spodziewała, że je znajdzie, jeśli tylko starannie poszuka. A kiedy ich nie będzie…

— Domyśli się, co zrobiłeś — dokończyła Antoinette.

Clavain ponownie skinął głową.

— Ale wziąłem to wszystko pod uwagę. Skade potrzebuje czasu na gruntowne poszukiwania. Zdążycie powrócić na terytorium neutralne, ale tylko jeśli natychmiast skierujecie się do domu.

— Czy naprawdę tak ci zależy na dotarciu do Pasa Złomu? — spytała Antoinette. — Zjedzą cię żywcem, czy to Konwencja, czy zombi.

— Nikt nie powiedział, że zmiana stron w walce jest działalnością pozbawioną ryzyka.

— Już raz zmieniłeś strony, prawda? — spytała Antoinette.

Clavain złapał swój dryfujący hełm i przymocował go do paska rzemykiem.

— Kiedyś. To było bardzo dawno. Prawdopodobnie jeszcze przed twoim urodzeniem.

— Na przykład czterysta lat przedtem?

Podrapał się po brodzie.

— Ciepło.

— Więc to ty. Naprawdę nim jesteś.

— Nim?

— Tym Clavainem. Legendarnym. Wszyscy uważają, że on już powinien nie żyć. Rzeźnikiem z Tharsis.

Clavain uśmiechnął się.

— Za moje grzechy.

OSIEMNAŚCIE

Cierń unosił się nad planetą przygotowywaną na śmierć. Przylecieli tu z „Nostalgii za Nieskończonością” małym zwinnym statkiem, dwumiejscowym promem powierzchnia planety — orbita. Pojazd miał kształt głowy okularnika — kapturowate skrzydło przechodziło gładko w kadłub. Okna widokowe po obu stronach kabiny przypominały oczy węża. Spód promu pokrywały strupy i brodawki czujników, podwieszanych kapsuł i rozmaita broń. Lufy promienników cząsteczek wystawały z przodu niczym zawiasowe zęby jadowe, a całe poszycie statku osłaniała nieregularna mozaika pancerza ceramicznego połyskującego czernią i zielenią.