— To ma nas zabrać i przywieźć z powrotem? — spytał Cierń, gdy kobiety pokazały mu statek w hangarze.
— Tak — zapewniła go Vuilleumier. — To najszybszy z tutejszych statków i zostawia czujnikom najmniej wyraźne ślady. Jest jednak lekko opancerzony, a broń ma raczej tylko dla ozdoby. Jeśli chcesz, weźmiemy coś lepiej uzbrojonego, ale nie narzekaj potem, że będzie powolny i łatwo wykrywalny.
— Zostawię ci wybór w tej sprawie.
— To bardzo głupi pomysł, Cierniu. Jest jeszcze czas, żeby stchórzyć.
— To nie kwestia głupoty czy mądrości, Inkwizytorze. — Nie mógł się odzwyczaić od tej formy tytułowania. — Po prostu nie będę współpracował, jeśli nie zostanę przekonany o realności zagrożenia. Nie uwierzę, dopóki nie sprawdzę tego sam, własnymi oczyma, a nie za pośrednictwem ekranu.
— Czemu miałybyśmy cię okłamywać?
— Nie wiem, ale myślę, że mnie okłamujecie. — Uważnie patrzył jej w oczy, aż stało się to nieprzyjemne. — W pewnych sprawach. Nie jestem pewien w jakich. Ale wiem, jesteście szczere od czasu do czasu, i właśnie to budzi mój niepokój.
— Chcemy tylko ocalić ludzi z Resurgamu.
— Wiem. Akurat w to wierzę.
Wzięli wężogłowy statek — Irinę zostawili na większym okręcie. Odlecieli gwałtownie i nawet ukradkiem Cierń nie zdołał spojrzeć w tył. W dalszym ciągu nie widział „Nostalgii za Nieskończonością” z zewnątrz, nie widział jej nawet podczas podejścia z Resurgamu. Zastanawiał się, dlaczego te dwie kobiety zadają sobie tyle trudu, by nie zobaczył zewnętrza ich statku. A może mi się tylko tak wydaje i „Nostalgię” zobaczę w drodze powrotnej? — pomyślał.
— Sam możesz wziąć statek — powiedziała mu Irina. — Nie trzeba go pilotować. Możemy zaprogramować jego trajektorię i niech automatyka radzi sobie z różnymi sytuacjami. Powiedz nam tylko, jak blisko chciałbyś podlecieć do Inhibitorów.
— Nie musi być blisko. Kilkadziesiąt tysięcy kilometrów wystarczy. Z takiej odległości powinienem zobaczyć łuk, jeśli jest dostatecznie jasny, oraz prawdopodobnie rury opadające do atmosfery. Ale nie polecę tam samodzielnie. Jeśli jestem wam naprawdę potrzebny, niech jedna z was poleci ze mną. W ten sposób będę wiedział, że to nie jest pułapka.
— Polecę z nim — zaproponowała Vuilleumier.
Irina wzruszyła ramionami.
— Miło było cię znać.
Podróż przebiegła bez specjalnych wydarzeń. Tak jak podczas lotu z Resurgamu, nudną jej część spędzili uśpieni — nie w zimnym śnie, ale w wywołanej narkotykiem komie bez snów.
Veulleumier zarządziła pobudkę dopiero w okolicach pół sekundy świetlnej od giganta. Cierń ocknął się z niejasnym poczuciem irytacji, absmakiem w ustach i wrażeniem kłucia i bólu, jakiego wcześniej nie miał.
— Cierniu, dobra wiadomość to ta, że wciąż żyjemy. Inhibitorzy albo nie wiedzą, że tu jesteśmy, albo po prostu ich to nie obchodzi.
— Nie obchodzi?
— Muszą wiedzieć z doświadczenia, że nie możemy im sprawić żadnych poważnych kłopotów. Niedługo wszyscy będziemy martwi, po co więc mieliby się nami teraz przejmować?
Nachmurzył się.
— Z doświadczenia?
— To jest w ich zbiorowej pamięci. Nie jesteśmy pierwszym gatunkiem, któremu to robią. Z pewnością mają dużo sukcesów na koncie, inaczej bowiem zrewidowaliby swą strategię.
Znajdowali się w nieważkości. Cierń wypiął się z fotela, odciągnął na bok sieć akceleracyjną i odepchnął się nogami do jednego ze szczelinowatych okien. Czuł się teraz trochę lepiej. Bardzo dobrze widział gazowego giganta, który nie wyglądał na planetę w dobrej formie.
Cierń zobaczył najpierw trzy wielkie strumienie materii, wchodzące po krzywych skądś z innego miejsca w układzie. Migotały blado w świetle Delty Pawia. Te cienkie wstęgi przezroczystej szarości przypominały widmowe maźnięcia pędzlem po niebie, płaskie przy ekliptyce i odchodzące z rozmachem w nieskończoność. Przepływ materii w strumieniach dawał się zauważyć tylko wtedy, gdy jakiś głaz na chwilę odbił światło słońca; było to drobnoziarniste pełznięcie, które Cierniowi kojarzyło się z leniwymi prądami w zamarzającej rzece. Materia przesuwała się setki kilometrów na sekundę, ale w tej ogromnej skali nawet ta szybkość wydawała się szybkością lodowca. Strumienie miały szerokość bardzo wielu kilometrów. Wyglądały jak pierścienie planetarne, które ktoś odwija niczym kabel ze szpuli.
Powędrował wzrokiem do ujścia strumieni. Obok gazowego giganta, gładkie krzywe matematyczne — łuki opisujące trajektorie orbitalne — nagle kończyły się gwałtownymi zagięciami typu „łokcia” czy „spinki do włosów”: strumienie kierowano do odpowiednich księżyców. Jakby malarza malującego eleganckimi pociągnięciami pędzla w ostatniej chwili ktoś potrącił. Położenie księżyców względem nadchodzących strumieni oczywiście zmieniało się z każdą godziną, zatem geometria strumieni podlegała stałym modyfikacjom. Od czasu do czasu strumień był wstrzymywany, a inny strumień go przecinał. Może odbywało się to zgodnie z nadzwyczaj dokładnym rozkładem. W każdym razie strumienie przechodziły przez siebie, ale tworzące je masy się nie zderzały.
— Nie wiemy, w jaki sposób nimi sterują — poinformowała go Vuilleumier konfidencjonalnym szeptem. — Strumienie mają ogromne momenty, przepływy mas sięgają miliardów ton na sekundę. Jednak z łatwością zmieniają kierunki. Może umieścili tam w górze drobne czarne dziury, żeby procować strumienie wokół nich. Tak przypuszcza Irina. W każdym razie diabelnie mnie to przeraża. Irina uważa, że mogą potrafić wyłączać bezwładność w miarę potrzeb. To by umożliwiło strumieniom wykonanie takich zakrętów.
— To nie brzmi krzepiąco.
— Nie. Ale nawet jeśli potrafią wyczyniać cuda z bezwładnością lub produkować na zamówienie czarne dziury, nie mogą tego robić na wielką skalę, inaczej już bylibyśmy martwi. Mają swoje ograniczenia. Musimy w to wierzyć.
Szerokie na kilkadziesiąt kilometrów księżyce rysowały się jako zwarte świetlne zwoje na końcach wchodzących strumieni. Materia nurkowała w głąb każdego księżyca przez gębokształtny otwór, prostopadle do płaszczyzny księżycowej orbity. Normalnie niezrównoważony wpływ masy powinien był wytrącić księżyc z orbity — nie działo się tu nic takiego, co by sugerowało, że normalne prawa zachowania momentów zostały zdławione, zignorowane albo powstrzymane do późniejszego rozrachunku.
Najbardziej oddalony od planety księżyc budował łuk, który w końcu miał opasać gazowego giganta. Gdy Cierń widział go z „Nostalgii za Nieskończonością”, mógł sądzić, że łuk nigdy się nie zamknie. Teraz takie stwierdzenie nie było możliwe. Końce nadal odsuwały się od księżyca, rura wyciągała się z szybkością tysiąca kilometrów na każde cztery godziny. Wynurzała się szybko jak pociąg ekspresowy, jak lawina superzorganizowanej materii.
To nie magia lecz przemysł, myślał Cień, choć trudno mu było w to uwierzyć. Wewnątrz księżyca, ukryte pod lodową skorupą mechanizmy obrabiały z diabelską prędkością przychodzący strumień materiału; produkowały jakieś tajemnicze składniki, z których formowała się rura o szerokości trzynastu kilometrów. Cierń nie słyszał, żeby kobiety snuły hipotezy na temat tego, czy rura jest lita, pusta, czy też wypełniona migoczącymi obcymi mechanizmami.
To nie magia.