Właśnie wtedy dokonał pierwszego z trzech odkryć. Gdy pełznął w przepuście technicznym, rozerwało mu się ubranie, odsłaniając fragment zielonego wzoru pokrywającego sporą część prawego ramienia. Scorpio oderwał większy płat ubrania i gdy znalazł odbijający światło panel, zbadał należycie cały kształt i przekonał się, że to stylizowany zielony skorpion. Dotknął szmaragdowego tatuażu, śledząc zakrzywioną linię ogona, prawie czując żądło na kolcu. Miał wrażenie, że napełnia go moc, osobista siła, którą jedynie on mógł opanować i kierować. Poczuł, że jego tożsamość jest związana z tym skorpionem, że wszystko ważne jest zamknięte w tatuażu. W tym momencie w końcu zdał sobie sprawę, że ma imię, albo przynajmniej może nadać sobie imię, mające związek z jego przeszłością.
Niecały dzień później dokonał kolejnego odkrycia: zerkając przez okno zobaczył drugi statek, o wiele mniejszy. Przyjrzawszy mu się, rozpoznał jacht wewnątrzukładowy o smukłych, funkcjonalnych liniach. Błyszczał bladozielonym stopem kadłuba o pysznie opływowym kształcie rai z przykrytymi wlotami powietrza przypominającymi pyski rekinów. Patrząc na jacht, Scorpio niemal podświadomie wyczuwał szczegóły jego konstrukcji. Wiedział, że może wpełznąć na pokład jachtu i uruchomić go prawie odruchowo, że potrafiłby usunąć każdą wadę czy niedoskonałość techniczną. Coś go popychało, by to zrobić, nie wiadomo dlaczego był przekonany, że tylko w trzewiach tego jachtu, otoczony maszynami i przyrządami, może być naprawdę szczęśliwy.
Nieśmiało sformułował hipotezę: dwanaście świń stanowiło załogę jachtu, gdy Quaile zawładnął ich statkiem. Jacht zarekwirowano, a załogę głęboko zamrożono i zbudzono dopiero teraz, by urozmaiciła monotonną egzystencję na pokładzie statku Quaila. To przynajmniej wyjaśniało amnezję. Odkrycie więzi z własną przeszłością sprawiło Scorpio przyjemność. Nadal trwała, kiedy dokonał trzeciego odkrycia.
Znalazł obie świnie, które zostawił w pakamerze. Tak jak się obawiał, zostały złapane i zabite. Myśliwi Quaila zawiesili je na łańcuchach, umocowanych do dziurkowanych rozporek między ścianami korytarza. Wypatroszono je oraz odarto ze skóry i Scorpio zrozumiał, że dokonano tego na żywca. Był również przekonany, że ubrania, które nosiły — i które on nadal nosił — zostały wykonane ze skóry innych świń. Dwunastka to nie była pierwsze ofiary, ale ostatnie w grze, toczącej się dłużej, niż podejrzewał. Ogarnęła go wściekłość. Coś pękło; nagle okazało się, przynajmniej teoretycznie, że potrafi sobie wyobrazić coś, co uprzednio było nie do pomyślenia: jak to jest, gdy się skrzywdzi człowieka naprawdę dotkliwie. I nawet obmyślił sposób, jak to przeprowadzić.
Scorpio — pomysłowy i uzdolniony technicznie — zaczął penetrować maszynerię statku Quaile’a. Drzwi grodzi przemienił w brutalnie tnące pułapki. Windy i gondole tranzytowe przekształcił w śmiertelne zapadnie i miażdżące tłoki. Wysysał powietrze z niektórych części statku i zostawiał tam próżnię lub pompował gazy trujące, a następnie ogłupiał czujniki, by o podstępie nie uprzedzały załogi Quaile’a. Po kolei pomysłowo likwidował łowców świń, aż przy życiu został tylko Quaile; przerażony, pojął w końcu swój straszny błąd w ocenie sytuacji. Ale ponieważ jedenaście świń również zginęło, więc zwycięstwo Scorpia zakłócało gorzkie poczucie żałosnej porażki osobistej. Czuł się zobowiązany do ochrony innych świń, z których większość nie została obdarzona sprawnością językową, jaką on uważał za oczywistą. Nie chodziło tylko o to, że niektóre nie mogły mówić, gdyż brakowało im mechanizmów głosowych niezbędnych do wytwarzania dźwięków mowy. One nawet nie rozumiały języka mówionego tak jak on. Rozróżniały najwyżej pojedyncze słowa i zwroty. Ich zbudowane inaczej mózgi nie miały zdolności kodowania i dekodowania języka, co dla niego było tak naturalne, jak oddychanie. Cóż — był znacznie bliższy ludziom niż oni. I czuł, że zawiódł swych towarzyszy, choć żaden z nich nie wybierał go na swego obrońcę.
Scorpio oszczędzał Quaila, do czasu gdy statek zaczął wchodzić w przestrzeń wokółyellowstońską. Wtedy to Scorpio przeleciał jachtem do Chasm City. Kiedy dotarł do Mierzwy, Quail albo już nie żył, albo doświadczał ostatnich śmiertelnych mąk zadawanych przez urządzenie egzekucyjne. Scorpio z serdeczną dbałością o szczegóły skonstruował je dla niego, wykorzystując zrobotyzowany system chirurgiczny wyjęty z komory medycznej jachtu.
Prawie dotarł do celu bez szwanku, ale dokonał jeszcze jednego odkrycia: jacht „Światło Zodiakalne” nigdy nie należał ani do niego, ani do żadnej innej świni. Prowadzili go ludzie, a świnie niewolniczo na nim służyły, stłoczone pod pokładami, gdzie każda miała własny obszar specjalizacji. Scorpio odtworzył wideolog jachtu i widział, jak piraci Quaile’a mordują ludzką załogę. Szybko i czysto, niemal humanitarnie w porównaniu z długotrwałym polowaniem na świnie. Na tym samym logu Scorpio zobaczył, że każdej z dwunastu świń wytatuowano inny znak zodiaku. Symbol na jego ramieniu był świadectwem tożsamości, ale również znakiem właściciela, znakiem posłuszeństwa.
Scorpio znalazł laser spawalniczy, ustawił wydajność na minimum i głęboko przyżegł nim tkankę. Patrzył z fascynacją, ze strachem i wstrętem, jak laser wypala ciało, usuwając zielonego skorpiona w trzaskach impulsowego światła. Towarzyszył temu nieopisany ból, ale Scorpio nie chciał znieczulenia. Nie wspomagał również gojenia się uszkodzonej skóry. Bólu potrzebował jako symbolicznego mostu; blizny — jako dowodu tego, co zrobił. Przez ból odzyskał siebie, wyrwał na powrót swą tożsamość. Może nigdy nie miał jej przedtem, lecz w męce wykuł ją dla siebie. Blizna będzie przypomnieniem i jeśli kiedyś jego nienawiść do ludzi zacznie słabnąć, jeśli kiedyś będzie go kusiło, by przebaczyć, blizna przywróci mu pamięć. A jednak — nigdy tego dobrze nie rozumiał — postanowił zatrzymać swoje imię. Z imieniem Scorpio stanie się wcieleniem nienawiści przeciw ludzkości. Imię stanie się synonimem trwogi, a ludzcy rodzice będą nim straszyć dzieci, by wymóc na nich posłuszeństwo.
W Chasm City jego praca się rozpoczęła i w Chasm City będzie ją kontynuował, o ile zdoła uciec Remontoiremu. Liczył na pomoc Lashera. Lasher, jeden z jego pierwszych prawdziwych sprzymierzeńców, był dość ustosunkowaną świnią z wpływami sięgającymi do Loreanville i do Pasa Złomu. Pozostał lojalny Scorpiowi. I nawet, gdyby został uwięziony, strażnicy musieliby pilnować go naprawdę dobrze. Z luźnego związku gangów i grupek Scorpio i Lasher stworzyli coś w rodzaju zwartej armii, która już kilka razy atakowała władzę, i choć doznała ogromnych strat, nigdy nie została całkowicie pokonana. To prawda, konflikt nie był dla władz kosztowny — głównie chodziło o zachowanie przez świnie kontroli nad rewirami w Mierzwie — ale Lasher i jego sprzymierzeńcy nie bali się poszerzenia swych działań. Świnie miały wspólników wśród banshee, co dawało środki na działalność przestępczą daleko poza Mierzwą. Scorpio długo przebywał poza obiegiem i teraz chciał się dowiedzieć, jak obecnie miewa się to przymierze.
Wskazał głową linię habitatów.
— Ciągle kierujemy się ku Pasowi.
— Owszem — przyznał Remontoire. — Ale nie ku Konwencji. Nastąpiła nieznaczna zmiana planów i dlatego umieściliśmy w twojej głowie ten nieprzyjemny implant.
— Zrobiliście słusznie.
— Ponieważ w innym przypadku byś mnie zabił? Możliwe. Ale zaprowadziłoby cię to niezbyt daleko. — Remontoire pogłaskał panel sterowania i uśmiechnął się przepraszająco. — Niestety, nie możesz sterować tym statkiem. Pod tą powierzchnią systemy są całkowicie hybrydowskie. Musimy jednak przejść przez przegląd jako statek cywilny.