Jeszcze przez godzinę utrzymywała ten sam kurs, chcąc dać policji złudzenie, że leci do Hospicjum Idlewild. Potem gwałtownie skręciła, przyśpieszając tak ostro, że aż się skuliła. Po godzinie znalazła się poza oficjalną jurysdykcją Konwencji Ferrisvillskiej, zostawiła za sobą Yellowstone i pas satelitów komunikacyjnych. Policja nawet nie próbowała jej ścigać, ale Antoinette to nie dziwiło. Zupełnie im się to nie opłacało. Musieliby zużyć bardzo dużo paliwa, ponadto oficjalnie statek Antoinette znajdował się poza ich obszarem wpływów, a ponieważ wleciała w strefę wojny, miała spore szanse, że w końcu i tak zostanie zabita. Zajmowanie się nią po prostu nie miało sensu.
Z tą radosną konkluzją Antoinette ułożyła i wysłała zawoalowane podziękowania do Hospicjum. Była im wdzięczna za wsparcie i — jak postępował jej ojciec w podobnych okolicznościach — obiecała odwdzięczyć się, gdyby kiedykolwiek potrzebowali jej pomocy.
Od siostry Amelii nadeszła odpowiedź: „Niech bogowie prowadzą i powodzenia w misji, Antoinette. Jim byłby z ciebie dumny”.
Mam nadzieję, pomyślała Antoinette.
Przez następne dziesięć dni nic szczególnego się nie wydarzyło. Statek sprawował się doskonale, działał zupełnie bezawaryjnie. Jeden raz, na krańcach zasięgu radaru dostrzegła — jak jej się wydawało — parę banshee, słabych, ukradkowych sygnatur unoszących się na granicach jej możliwości detekcyjnych. Na wszelki wypadek przygotowała środki obronne, ale gdy zademonstrowała wzorzec ucieczki „Burzyka”, pokazując banshee, jak trudno im będzie ostro zadokować przy jej statku, oba obiekty zniknęły, wycofały się w cień, szukając innej ofiary. Nigdy ich już nie zobaczyła.
To jedyny przelotny dreszczyk. Nie miała nic do roboty poza jedzeniem i spaniem, ale spać starała się jak najmniej, tyle tylko, ile wymagał jej organizm. Sny miała powtarzalne i niepokojące: co noc, z linowca kursującego między karuzelami Pasa Złomu, porywają ją w niewolę pająki; zabierają do jednej ze swych kometarnych baz na skraju układu; tam z trzaskiem otwierają jej czaszkę i w miękką miazgę mózgu zanurzają błyszczące urządzenia śledcze; potem, gdy niemal przeobraża się w pająka, gdy jej wspomnienia zostają prawie całkowicie wymazane, gdy jest napompowana implantami, które miały ją powiązać z ich zbiorowym mózgiem, przybywają zombi. Stadami klinowatych statków atakują kometę, kapsułami jak korkociągi wwiercają się w lód i penetrują go, lód się topi, docierają w głąb, do centralnych labiryntów; tam wypuszczają waleczne oddziały w czerwonych zbrojach; wojownicy mkną przez labirynt kometarnych korytarzy, zabijają pająki z człowieczą precyzją żołnierzy wytrenowanych tak, by nie tracić ani jednej kuli, ani jednego szrapnela czy salwy ogniw amunicyjnych.
Przystojny poborowy-zombi wyciąga ją z pajęczego pokoju przesłuchań i indoktrynacji, wypłukuje z jej mózgu maszyny-intruzów, reperuje jej czaszkę, wreszcie wprowadza w stan regenerującej śpiączki na czas długiej podróży do cywilnego szpitala na planecie wewnętrznej; gdy Antoinette niosą na oddział zimnego usypiania, trzyma ją za rękę.
Prawie zawsze przebiegało to w ten sam cholerny sposób, zombi zaszczepili jej propagandowy sen i choć zastosowała zalecaną aktywną procedurę wypłukującą, nie mogła się go pozbyć całkowicie. Choć z drugiej strony szczególnie jej na tym nie zależało.
Pewnej nocy, gdy z jakiegoś powodu nie włączyła się propaganda Demarchistów, zamiast niej cały czas nawiedzały ją smutne sny o ojcu.
Wiedziała, że propaganda zombi jest przesadna, ale tylko co do szczegółów. Nikt nie miał wątpliwości, jak Hybrydowcy postępują z nieszczęsnymi jeńcami. Równocześnie była przekonana, że niewola u Demarchistów to nie piknik.
Konflikt jednak toczył się bardzo daleko od niej, choć formalnie znajdowała się w strefie wojennej. Zaprogramowała trajektorię tak, by uniknąć większych bitew. Od czasu do czasu widział: odległe rozbłyski, świadczące o tym, że godziny świetlne od nie toczą się jakieś tytaniczne zmagania. Ciche błyski miały w sobie coś nierealnego i Antoinette mogła sobie wyobrażać, że konflikt się skończył, a ona jest tylko w jakimś rutynowym międzyplanetarnym rejsie. Z drugiej strony nie było to dalekie od prawdy. Wszyscy neutralni obserwatorzy twierdzili, że wojna wygasa i zombi tracą grunt na wszystkich frontach, a pająki z każdym miesiącem stają się silniejsze i prą na Yellowstone.
Jednak choć wynik konfliktu był teraz oczywisty, walki się jeszcze nie skończyły i Antoinette, jeśli się zagapi, łatwo może się stać ich ofiarą. A wtedy zbada dokładnie, jak precyzyjne są propagandowe sny. Rozmyślała o tym, wycofując się w kierunku Mandarynkowego Marzenia, największej jowiszopodobnej planety układu Eridani. Silniki „Burzyka” pracowały z maksymalną wydajnością i statek osiągnął przyśpieszenie trzech g. Gazowy gigant, ciężarny grawitacją, rysował się złowieszczą bladopomarańczową plamą. Przeciwintruzyjne satelity rozmieszczone wokół jowiszowca i ich kierunkowe sygnały już uczepiły się statku Antoinette i zaczęły bombardować go coraz groźniejszymi ostrzeżeniami.
To Rejon Sporny. Naruszasz…
— Panienko, jesteś pewna? Należy z szacunkiem zauważyć, że to nieprawidłowa trajektoria do wejścia na orbitę.
Skrzywiła się. Tylko na tyle mogła się zdobyć przy trzech g. — Wiem, Bestio, ale jest powód. Nie zamierzamy wejść na orbitę. Wchodzimy w atmosferę.
— Panienko… w atmosferę?
— Właśnie.
Niemal słyszała, jak wyskakują czpienie, gdy zaśniedziałe subrutyny uruchamiały się pierwszy raz od dziesięcioleci. Podosoba Bestii leżała w chłodnej cylindrycznej komorze o rozmiarach hełmu skafandra kosmicznego. Antoinette widziała ją dwukrotnie, podczas gruntownego przeglądu i demontażu dzioba statku. Ojciec Antoinette w ciężkich rękawicach wyjął podosobę z zagłębienia i oboje przyglądali się jej z nabożnym podziwem.
— Powiedziałaś „w atmosferę”? — powtórzył Bestia.
— Wiem, że nie jest to zupełnie normalna procedura operacyjna — stwierdziła Antoinette.
— Jesteś całkowicie pewna tego, co chcesz zrobić, panienko?
Antoinette wyjęła z kieszeni koszuli skrawek zadrukowanego papieru. Miał owalny kształt, poszarpane brzegi i skomplikowany wzór, narysowany jasnozłotym i srebrnym atramentem. Przesunęła palcami po tym strzępku, jakby był talizmanem.
— Tak, Bestio — odparła. — Nigdy niczego nie byłam tak pewna.
— Bardzo dobrze, panienko.
Bestia doszedł zapewne do wniosku, że dyskusja nic nie da, i zaczął przygotowania do lotu w atmosferę.
Schematy na panelu dowódcy ukazywały wciągające się wypustki i zaciski, luki, które rozwierały się i zasuwały, by zachować nienaruszalność kadłuba. Cały proces trwał kilka minut, a gdy się zakończył, „Burzyk” wyglądał tylko nieco bardziej aerodynamicznie niż przedtem. Niektóre z wystających elementów prawdopodobnie przetrwają lot w powietrzu, ale nadal pozostało kilka wypustek i zaczepów do dokowania, które ulegną zniszczeniu przy wejściu w atmosferę. Statek będzie musiał się bez nich jakoś obyć.
— Posłuchaj, gdzieś w tym twoim mózgu znajdują się procedury wejścia w atmosferę — powiedziała Antoinette. — Tata mi kiedyś o tym wspominał, więc nie udawaj, że o tym nie wiesz.
— Postara się zlokalizować odpowiednie procedury jak najszybciej.
— Dobrze — odparła Antoinette podbudowana na duchu.
— Ale czy mógłby zapytać jednak, dlaczego o potrzebie uruchomienia tych procedur nie wspomniano wcześniej?
— Bo gdybyś się domyślił, co zamierzam, miałbyś czas, żeby mi to wyperswadować.
— Rozumie.