Выбрать главу

Antoinette i Xavier, już odświeżeni, czekali na niego. Pojechali pociągiem krawędziowym z jednej części Karuzeli Nowa Kopenhaga do innej. Antoinette wyjaśniła mu, że linia została uruchomiona po zniszczeniu szprych — wcześniej najszybszym sposobem przemieszczania się była podróż do rdzenia i znowu w dół. W czasie gdy budowano linię pociągu krawędziowego, nie mogła już przebiegać najprostszą drogą. Prowadziła wzdłuż krawędzi zygzakiem, wijąc się i skręcając, a gdzieniegdzie odchylając się do granicy habitatu, by ominąć kawałek cennej wewnętrznej posiadłości. Ponieważ kierunek jazdy pociągu przesuwał się względem wektora obrotów karuzeli, Clavain czuł, jak jego żołądek mdląco ściska się i rozluźnia. Przypominało mu to wchodzenie statkami opadowymi w atmosferę Marsa.

Wrócił do teraźniejszości, gdy pociąg wjechał na rozległy wewnętrzny plac. Wysiedli na peron o szklanych ścianach i szklanej podłodze, zawieszony dziesiątki metrów nad zadziwiającym obiektem.

Pod ich stopami, wciśnięty przez wewnętrzną ścianę brzegu karuzeli, spoczywał przód ogromnego statku. Statek miał tępy dziób, zaokrąglone linie, był podrapany i nadpalony, a wszystkie dodatki — gondole, kolce i anteny — zostały całkiem oderwane. Okna kabiny statku, biegnące półkolem dokoła bieguna dziobu, teraz porozbijane, patrzyły czarnymi otworami, wyglądającymi jak puste oczodoły. Wokół kołnierza statku, gdzie stykał się z materią karuzeli, znajdowała się skoagulowana szara piana awaryjnego uszczelniacza o porowatej teksturze pumeksu.

— Co się tutaj stało? — spytał Clavain.

— Pieprzony dureń o nazwisku Lyle Merrick — wyjaśniła Antoinette.

— To statek Merricka czy raczej to, co z niego zostało — wyjaśnił Xavier. — To barka na paliwo chemiczne, jeden z najprymitywniejszych typów pojazdów, jakie nadal funkcjonują w Pasie Złomu. Merrick utrzymywał się w interesie, gdyż miał odpowiednich klientów — ludzi, których władze nigdy nawet by nie podejrzewały, że powierzą swój ładunek takiej kupie gówna. Ale Merrick pewnego dnia wpadł w kłopoty.

— To było jakieś szesnaście, siedemnaście lat temu — podjęła Antoinette. — Władze go ścigały, chcąc zmusić, by pozwolił im wejść na pokład i skontrolować cargo. Merrick próbował się ukryć: po drugiej stronie karuzeli była studnia remontowa, w której jego statek mógł się dokładnie zmieścić. Ale nie udało mu się tam dotrzeć. Schrzanił podejście, stracił sterowanie albo po prostu się spietrał. Głupi ciul wyrżnął prosto w krawędź.

— To, co widzisz, jest tylko drobną częścią statku — dodał Xavier. — Reszta sterczy z tyłu, to głównie zbiorniki paliwa. Nawet z katalizatorem fazy spienionej, w rakietach chemicznych potrzeba mnóstwa paliwa. Kiedy uderzył, przód przeszedł czysto przez krawędź karuzeli, deformując ją siłą uderzenia. Lyle’owi się udało, ale zbiorniki paliwa wybuchły. Tam na zewnątrz do dziś został krater.

— Ofiary? — spytał Clavain.

— Kilka — odparł Xavier.

— Więcej niż kilka — poprawiła Antoinette. — Kilkaset.

Opowiedzieli Clavainowi, jak hipernaczelne w skafandrach uszczelniły krawędź, w zespole ratunkowym tylko kilkoro poniosło śmierć. Zwierzęta tak starannie załatały lukę między promem a ścianą krawędzi, że uznano, iż najbezpieczniej będzie zostawić statek dokładnie tam, gdzie się znajduje. Zaproszono uznanych projektantów, by zrekonstruowali resztę placu, nadając mu przyjazny charakter.

— Nazwali to „echem brutalnego statkowego najścia” — powiedziała Antoinette.

— Tak — dodał Xavier — Albo „komentowaniem wypadku serią ironicznych architektonicznych gestów, przy zachowaniu niezbędnego kosmicznego prymatu samego aktu transformacyjnego”.

— Banda przepłacanych popaprańców, tak ich nazywam — stwierdziła Antoinette.

— To przecież ty chciałaś tu przyjść — odparł Xavier.

W dziobowy stożek zrujnowanego statku wbudowano bar. Clavain taktownie zaproponował, żeby nie siadali na samym widoku. Znaleźli stół w rogu przy przepastnym zbiorniku bulgoczącej wody, gdzie pływały ośmiornice o stożkowatych ciałach migoczących reklamami.

Gibbon przyniósł piwo. Zaatakowali je z entuzjazmem, nawet Clavain, który nie przepadał za alkoholem. Napój był zimny, odświeżający i w obecnym nastroju do świętowania Clavain chętnie pił cokolwiek. Miał tylko nadzieję, że nie zepsuje wszystkiego, odkrywając, jak ponuro się naprawdę czuje.

— Czy powiesz nam, Clavainie, o co w tym wszystkim chodzi, czy po prostu zostawisz nas z domysłami? — zapytała Antoinette.

— Wiecie, kim jestem — odparł.

— Tak. — Spojrzała na Xaviera. — Tak nam się wydaje. Wcześniej temu nie zaprzeczałeś.

— W takim razie wiecie, że już raz przeszedłem na stronę nieprzyjaciela.

— Bardzo dawno temu — zauważyła Antoinette.

Clavain spostrzegł, że dziewczyna oddziera ostrożnie etykietkę od swej butelki.

— Czasem wydaje się, że to się stało wczoraj. Ale tak naprawdę to było rzeczywiście czterysta lat temu, z dokładnością do dekady. Przez większość tego czasu bardzo pragnąłem służyć swemu ludowi. Przejścia na stronę wroga nie traktuję lekko.

— Więc dlaczego aż tak zmieniłeś zdanie? — zapytała.

— Niedługo stanie się coś bardzo złego. Nie mogę powiedzieć dokładnie co — nie mam całego obrazu — ale wiem dosyć, by stwierdzić, że istnieje zagrożenie, zagrożenie zewnętrzne, które wystawi nas wszystkich na olbrzymie niebezpieczeństwo. Nie tylko Hybrydowców czy Demarchistów, ale nas wszystkich. Ultrasów. Porywaczy. Nawet was.

Xavier wbił wzrok w piwo.

— I tą radosną nutą…

— Nie chciałem psuć nastroju. Po prostu takie są fakty. Istnieje zagrożenie, mamy wszyscy kłopoty, a ja żałuję, że nie jest inaczej.

— Co to za zagrożenie? — spytała Antoinette.

— Jeśli mam prawdziwe informacje, to chodzi o obcych. Od pewnego czasu my — to znaczy Hybrydowcy — wiemy, że w kosmosie są wrogie istoty. Aktywnie wrogie, a nie po prostu niebezpieczne i nieprzewidywalne jak Żonglerzy Wzorców czy Całunnicy. I oni ciągle tam są, w tym sensie, że stanowią realne zagrożenie dla niektórych naszych wypraw. Nazywamy ich wilkami. Sądzimy, że to maszyny i że z jakichś powodów dopiero teraz sprowokowaliśmy ich reakcję.

Clavain przerwał, mając teraz pewność, że jego młodzi gospodarze słuchają go z uwagą. Nie przejmował się zbytnio, że formalnie rzecz biorąc, ujawnia tajemnice Hybrydowców. Miał nadzieję, że wkrótce powie dokładnie to samo władzom Demarchistów. Im szybciej wiadomości się rozejdą, tym lepiej.

— A te maszyny?… — zapytała Antoinette. — Od jak dawna o nich wiecie?

— Od dość dawna. Od dziesięcioleci wiemy o istnieniu wilków, ale wydawało nam się, że nie sprawią żadnych lokalnych trudności, jeśli tylko podejmiemy pewne środki ostrożności. Właśnie dlatego przestaliśmy budować gwiazdoloty. Niczym latarnie sygnałowe, przywabiały do nas wilki. Dopiero teraz umiemy budować cichsze statki. W Matczynym Gnieździe istnieje frakcja dowodzona przez Skade, a przynajmniej pozostająca pod jej wpływem.

— Już wymieniałeś to nazwisko — powiedział Xavier.

— Skade mnie ściga. Nie chce, żebym dotarł do władz Demarchistów, ponieważ wie, jak niebezpieczna jest moja informacja.

— A co robi ta frakcja?

— Buduje flotę ewakuacyjną — poinformował Clavain. — Widziałem ją. Z łatwością pomieści wszystkich Hybrydowców z tego układu. Głównie zajmują się planowaniem ewakuacji. Ustalili, że masowy atak wilków nastąpi lada chwila — tak w każdym razie przypuszczam — i zdecydowali, że najlepsze, co mogą zrobić, to uciec.