— Co w tym takiego wstrętnego? — spytał Xavier. — Też byśmy tak postąpili, gdyby to nam miało uratować skórę.
— Być może. — Clavain, czuł dziwny podziw dla cynizmu młodego człowieka. — Istnieje jednak dodatkowa komplikacja. Jakiś czas temu Hybrydowcy wyprodukowali stos broni ostatecznej. I mam na myśli broń rzeczywiście ostateczną — niczego podobnego już nigdy nie wytworzono. Ta broń zaginęła, a potem została odnaleziona. Hybrydowcy próbują ją odzyskać z nadzieją, że będzie dodatkowym zabezpieczeniem przed wilkami.
— Gdzie jest ta broń? — spytała Antoinette.
— Koło Resurgamu, w układzie Delty Pawia. Około dwudziestu lat lotu stąd. Obecny posiadacz broni uzbroił ją ponownie i broń wysłała sygnał diagnostyczny. Odebraliśmy ten sygnał. To samo w sobie jest niepokojące. Matczyne Gniazdo, chcąc odzyskać broń, formowało specjalną brygadę, na czele której, dość naturalną koleją rzeczy, miałem stanąć ja.
— Chwileczkę — odezwał się Xavier. — Poleciałbyś taki kawał jedynie po to, by odzyskać stos starej broni? Czemu nie wyprodukować nowej?
— Hybrydowcy tego nie umieją — odparł Clavain. — Broń została wytworzona dawno temu, według zasad, które potem rozmyślnie zapomniano.
— Trochę mi to śmierdzi.
— Nigdy nie twierdziłem, że znam wszystkie odpowiedzi — odparł Clavain.
— W porządku. Załóżmy, że ta broń istnieje. Co dalej?
Clavain nachylił się bliżej, trzymając piwo.
— Hybrydowcy zrobią wszystko, by ją odzyskać, nawet beze mnie. Uciekłem po to, by namówić Demarchistów, czy kogokolwiek, kto mnie wysłucha, że muszą dostać się tam jako pierwsi.
Xavier spojrzał na Antoinette.
— Więc potrzebujesz kogoś ze statkiem i być może z jakąś bronią. Czemu nie pójdziesz prosto do Ultrasów?
Clavain uśmiechnął się ze znużeniem.
— To właśnie Ultrasom będziemy się starali odebrać broń. Nie chcę jeszcze bardziej komplikować spraw.
— Powodzenia — powiedział Xavier.
— Tak?
— Będzie ci potrzebne.
Clavain skinął głową i podniósł butelkę.
— A więc za mnie.
Aintoinette i Xavier podnieśli swoje flaszki w toaście.
— Za ciebie, Clavainie.
Clavain pożegnał się z nimi przed barem, prosząc tylko o udzielenie wskazówek, do którego pociągu krawędziowego f ma wsiąść. Wobec przybyłych do Karuzeli Nowa Kopenhaga nie stosowano kontroli celnej, ale według Antoinette, jeśli Clavain chciał się udać do innego miejsca w Pasie Rdzy, będzie musiał się poddać kontroli bezpieczeństwa. Bardzo mu to odpowiadało: nie wymyśli lepszego sposobu oddania się w ręce władz. Będzie przepytany, przetrałowany, ustalą jego hybrydowską tożsamość. Kilka dalszych testów udowodni ponad wszelką rozsądną wątpliwość, że rzeczywiście jest tym, za kogo się podaje, gdyż jego lekko zmodyfikowane DNA wykaże, że jest człowiekiem urodzonym na Ziemi w dwudziestym drugim wieku. Nie miał pojęcia, co się stanie potem. Chciał wierzyć, że władze nie wydadzą nakazu natychmiastowej egzekucji, ale nie mógł czegoś takiego wykluczyć. Miał nadzieję, że zdoła przekazać swe przesłanie, zanim będzie za późno.
Antoinette i Xavier pokazali mu właściwy pociąg krawędziowy i upewnili się, że ma dosyć pieniędzy, by zapłacić za przejazd. Pomachał im na pożegnanie, gdy pociąg wyjeżdżał ze stacji, a poobijany wrak statku Lyle’a Merricka znikał za łagodną krzywizną karuzeli.
Clavain zamknął oczy i zażądał, by jego świadomość biegła z trzykrotną szybkością. Chciał skorzystać z kilku chwil spokoju, zanim dojedzie do swego miejsca przeznaczenia.
DWADZIEŚCIA
Cierń nastawił się na sprzeczkę z Vuilleumier, ale kobieta niespodziewanie łatwo przystała na jego życzenia. Bez wątpienia niepokoiła ją perspektywa zanurkowania w pobliże Roka, w serce działalności Inhibitorów. Chciała jednak, by uwierzył, że absolutnie szczerze mówiła mu o zagrożeniu. Jeśli nie można go przekonać inaczej, niż tylko pokazując mu wszystko z bliska, to ona dostosuje się do jego życzeń.
— Cierniu, niech moja zgoda cię nie zmyli. To jest naprawdę niebezpieczne. Znajdujemy się na niezbadanym terenie.
— Wcześniej również nie byliśmy bezpieczni, Inkwizytorze. Mogli nas w każdej chwili zaatakować. Nawet gdyby mieli tylko nasze, ludzkie uzbrojenie, to przecież od kilku godzin znajdowalibyśmy się w jego zasięgu.
Statek o wężowej głowie nurkował w górne warstwy atmosfery gazowego giganta po trajektorii, która miała ich doprowadzić w pobliże punktu wejścia jednej z wysuniętych rur, zaledwie tysiąc kilometrów od kipieli storturowanego powietrza wokół przypominającej ogromne oko strefy kolizji. Czujniki statku nic nie wykrywały pod tym zamętem. Mogli się jedynie domyślać, że rura zanurza się głębiej w Roka, zupełnie nieuszkodzona uderzeniem o atmosferę.
— Cierniu, mamy tu do czynienia z obcą maszynerią. Możesz to nazwać obcą mechaniczną psychiką. Dotychczas nas nie zaatakowała ani nie wykazała najmniejszego zainteresowania naszą działalnością. Nie zadała sobie nawet trudu, by zlikwidować życie na powierzchni Resurgamu. Ale jeśli nie zachowamy najwyższej ostrożności, to możemy przez nieuwagę przekroczyć jakiś jej próg bezpieczeństwa.
— A pani uważa, że nasze działania nie są „bardzo ostrożne”?
— Niepokoją mnie one, ale jeśli są potrzebne…
— Inkwizytorze, chodzi o coś ważniejszego niż tylko to, by mnie przekonać.
— Musisz się do mnie tak ciągle zwracać?
— Słucham?
Ustawiła kontrolki. Cierń usłyszał zsynchronizowane poskrzypywanie, gdy kadłub statku zmieniał kształt do optymalnego wejścia w atmosferę. Gazowy gigant Rok zajmował obecnie prawie całkowicie ich pole widzenia.
— Nie musisz mnie cały czas tak nazywać.
— Wobec tego Vuilleumier?
— Mam na imię Ana. To mi bardziej odpowiada, Cierniu. Może też nie powinnam cię nazywać Cierniem.
— Cierń jest w porządku. Zrosłem się z tym imieniem. Chyba dobrze do mnie pasuje. Ponadto nie warto, żebym zbytnio pomagał Domowi Inkwizycji w jego śledztwie, prawda?
— Dokładnie wiemy, kim jesteś. Widziałeś swoje dossier.
— Owszem. Ale mam wrażenie, że nie kwapisz się, by je wykorzystywać przeciwko mnie.
— Jesteś dla nas użyteczny.
— Nie to miałem na myśli.
Zapadło milczenie. Statek schodził ku planecie. Ciszę przerywał jedynie okazjonalny świergot lub słowne ostrzeżenie pulpitu. Statek bez entuzjazmu wykonywał zadania, o które go poproszono, i wciąż zgłaszał sugestie na temat tego, co wolałby robić.
— Myślę, że jesteśmy dla nich jak owady — powiedziała w końcu Vuilleumier. — Przybyli, by nas wytępić, jak specjaliści od dezynsekcji. Nie zamierzają troszczyć się o nas dwoje — wiedzą, że w całej sprawie nie ma to znaczenia. Nawet jeśli ich użądlimy, nie wywołamy takiej reakcji, jakiej się spodziewamy. Nadal będą wykonywać swoją pracę, powoli i metodycznie, ze świadomością, że w dalszej perspektywie jej efekty wystarczą z nadmiarem.
— Więc teraz jesteśmy bezpieczni?
— Cierniu, to tylko teoria, nie dałabym za nią głowy. Najwidoczniej nie rozumiemy wszystkiego, co robią. Ich działania muszą mieć jakiś wyższy cel. Nie może to być tylko anihilacja życia dla samej anihilacji. Ale nawet gdyby była, a Inhibitorzy byli wyłącznie bezmózgimi maszynami-zabójcami, mogliby niszczyć życie znacznie skuteczniejszymi sposobami.