— Czy ktoś podjął te eksperymenty? — zapytał Clavain.
— Nie. Prawdę mówiąc nie znalazł się chętny do dalszej pracy z maszynerią larw. Już i tak wiele się dowiedzieliśmy. Pomieszczenia piwniczne opuszczono. Prawie nikt tu nie przychodzi. Jeśli czasami ktoś tutaj zagląda, to twierdzi, że widzi duchy. Może to szczątkowe cienie wszystkich, którzy podzielili los Merciera? Ja sam nigdy ich nie widziałem, a umysł często płata człowiekowi figle. — Usiłował powiedzieć to pogodnie, a wyszło raczej ponuro. — Nie należy wierzyć w takie rzeczy. Pan nie wierzy w duchy, panie Clavain?
— Nigdy nie wierzyłem — przyznał. Mimo to z całego serca chciał już opuścić piwnice Chateau.
— Dziwne nadeszły czasy — stwierdził H ze współczuciem. — Mam wrażenie, że nastaje koniec historii. Wkrótce przyjdą rozliczenia na wielką skalę.
— Trzeba będzie dokonać trudnych wyborów. Chodźmy teraz spotkać się z ludźmi, o których wcześniej wspominałem.
— Nie mogę się doczekać — odparł Clavain.
Antoinette wysiadła z pociągu okrężnego na stacji najbliższej warsztatu. Wyczuła coś nietypowego w słowach Xaviera, ale nie potrafiła tego sprecyzować. Z lekkim niepokojem zajrzała do dyżurki warsztatu i biura. Nic tam nie znalazła; na drzwiach wisiała tylko kartka „Nieczynne”. Starannie sprawdziła, czy w hangarze naprawczym jest powietrze, i przepchnęła się do środka. Idąc po pomoście, nie patrzyła w dół. Kręciło jej się w głowie, gdyż powietrze w śluzie było przesycone aerozolami. Gdy dotarła do śluzy „Burzyka”, kichała i piekły ją oczy.
— Xavier… — zawołała.
Jeśli był głęboko w statku, nie mógł jej słyszeć. Weszła na główny pokład. Wszystko wyglądało normalnie. Xavier uruchomił rzadko używaną diagnostykę i nawet Antoinette patrzyła na odczyty, nie wszystko rozumiejąc. Ale tego dokładnie mogła się spodziewać, gdy połowa statkowych wnętrzności leżała wybebeszona na stole.
— Bardzo mi przykro.
Obejrzała się — Xavier miał taką minę, jakby prosił o wybaczenie. Za nim stało dwóch obcych ludzi. Wyższy z nich zachęcił ją gestem, by szła za nimi do obszaru wypoczynkowego za głównym mostkiem w stronę rufy.
— Proszę się zastosować, Antoinette — rzekł mężczyzna. — To nie potrwa długo.
— Posłuchaj ich — powiedział Xavier. — Przepraszam, że cię tu sprowadziłem, ale zagrozili mi, że jeśli tego nie zrobię, zdemolują statek.
Antoinette skinęła głową i zgarbiona, ruszyła korytarzem.
— Słusznie zrobiłeś, Xavier. Nie zadręczaj się. Co to za pajace? Przedstawili się?
— Ten wysoki nazywa się Clock. Ten drugi, świnia, to pan Pink. Skinęli głowami, gdy padły ich nazwiska.
— Ale kim są?
— Nie powiedzieli, chociaż jest pewna wskazówka. Interesuje ich Clavain. Może to pająki albo pracują dla pająków?
— To prawda? — spytała ich Antoinette.
— Skądże — odparł Clock. — A jeśli chodzi o mojego przyjaciela…
Pan Pink pokręcił głową przypominającą gargulec.
— W żadnym razie.
— Pozwoliłbym, by nas pani sprawdziła, gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające — ciągnął Clock. — Zapewniam panią, że żaden z nas nie ma hybrydowskich implantów.
— To nie dowód, że nie jesteście pachołkami pająków — odparła Antoinette. — Co mam zrobić, żebyście spieprzali z mojego statku?
— Jak słusznie zauważył pan Liu, interesuje nas Nevil Clavain. Proszę usiąść. — Clock powiedział to z żelaznym naciskiem. — Proszę, zachowujmy się uprzejmie.
Antoinette odchyliła od ściany składne krzesło i usiadła.
— Nigdy nie słyszałam o kimś takim — stwierdziła.
— Ale pani partner słyszał.
— Taa. Pięknie, Xave. — Spojrzała na niego. Mógł przecież udawać, że nic nie wie.
— Wiemy, że go pani tu przywiozła — oznajmił Clock. — Nie mamy do pani pretensji. Postąpiła pani po ludzku.
Splotła ręce na piersi. — I?
— Musi nam pani tylko powiedzieć, co się potem stało. Dokąd się udał Clavain, gdy go pani dostarczyła na karuzelę Nowa Kopenhaga.
— Nie wiem.
— Więc magicznie zniknął? Bez słowa podziękowania. Nie wspomniał nawet, jakie ma plany?
— Powiedział, że im mniej wiem, tym lepiej.
Clock zerknął na świnię. Antoinette doszła do wniosku, że zdobyła punkt. Clavain rzeczywiście chciał, by jak najmniej wiedziała. I tylko dzięki własnemu dochodzeniu uzyskała więcej informacji, ale Clock nie musi o tym wiedzieć.
— Oczywiście dopytywałam się — dodała. — Wiedziałam, że też jest pająkiem. Byłam ciekawa, co tu robi. Nic nie chciał wyjawić. Mówił, że to dla mojego dobra. Teraz jestem z tego zadowolona. Nic ze mnie nie wyciągniecie, bo po prostu nic nie wiem.
— Więc niech nam pani tylko powie, co się dokładnie stało — zachęcał uspokajającym tonem Clock. — Zorientujemy się, co planował, a potem już nigdy nie będzie miała pani z nami do czynienia.
— Nie mówił, dokąd idzie. Dziękuję i do widzenia.
— Nie miał dokumentów ani pieniędzy — mruknął Clock — więc nie mógł daleko zabrnąć bez pani pomocy. Jeśli nie poprosił o pieniądze, to prawdopodobnie nadal jest na karuzeli Nowa Kopenhaga. — Trupio blady chudzielec nachylił się nad Antoinette. — Czy o coś prosił?
— O nic — odparła z leciutkim wahaniem.
— Kłamie — stwierdził świnia. Clock poważnie skinął głową.
— Chyba ma pan rację, panie Pink. Miałem nadzieję, że do tego nie dojdzie, ale nic z tego. Jak mówią „trza, to trza”. Ma pan ten wihajster, panie Pink?
— Wihajster? Ma pan na myśli…
Świnia pchnął do przodu czarną skrzynkę, którą trzymał między nogami, pochylił się i dotknął ukrytego mechanizmu: skrzynka rozsunęła się, ujawniając mnóstwo przegródek; w skrzynce tych rozmiarów trudno było aż tylu się spodziewać. W każdej przegródce, w ściśle dopasowanej piankowej kształtce, tkwiło polerowane srebrne urządzenie. Pan Pink wyjął jedno z nich i dokładnie mu się przyjrzał. Potem wziął drugie i połączył je z pierwszym. Choć dłonie miał niezgrabne, pracował bardzo ostrożnie, ze skupionym wzrokiem.
— Za sekundkę będzie gotowe — rzekł Clock. — To przenośny trał. Muszę dodać, że wyprodukowany przez pająki. Dużo pani wie o trałach, Antoinette?
— Odpieprz się.
— Mimo to wyjaśnię. Jest stuprocentowo bezpieczny, prawda, panie Pink?
— Stuprocentowo, panie Clock.
— Dokładniej mówiąc, nie ma powodu, żeby nie był bezpieczny. Ale trały przenośne to co innego. Nie są tak niezawodne jak duże modele. Występuje znacznie większe ryzyko, że osoba poddana trałowaniu dozna uszkodzenia neuronów. Nawet śmierci nie można całkowicie wykluczyć, prawda, panie Pink?
Pink spojrzał znad urządzenia.
— Słyszy się o takich wypadkach. Słyszy się.
— Jestem pewien, że przesadza się co do skutków ubocznych, ale… nie poleca się stosowania trału przenośnego, jeśli są dostępne inne procedury. — Kiedy Clock spojrzał w twarz Antoinette swymi głęboko osadzonymi oczami, dziewczyna miała ochotę odwrócić wzrok. — Na pewno Clavain nie powiedział, dokąd idzie.
— Już mówiłam, że nie.
— Niech pan kontynuuje, panie Pink.
— Chwila — powiedział Xavier.
Spojrzeli na niego wszyscy, nawet świnia. Xavier wypowiadał jeszcze jakieś słowa i nagle statek zaczął się trząść i wiercić w doku. Chemiczne silniki odpaliły, wypuszczając porcje gazu przy akompaniamencie hałaśliwej kanonady.