— Mam nadzieję, Xavierze, że postąpiliśmy słusznie.
Statek dudnił, gdy napęd plazmowy gładko zastąpiły rakiety nuklearne. Ciągle znajdowali się nie dalej niż pięćdziesiąt kilometrów od karuzeli Nowa Kopenhaga, a więc nawet przejście na nuklearny napęd rakietowy stanowiło złamanie długiej listy zasad, ale Xavier chciał przecież, by zwrócono na niego uwagę.
— Ja też, Bestio. Myślę, że wkrótce się przekonamy.
— Chyba mogę rozhermetyzować. Czy możesz tak wpakować Antoinette w skafander, żeby ci dwaj nie robili kłopotów?
— To niełatwe. Już i tak bałem się zostawić ich samych. Obawiam się, że wkrótce zaryzykują i ruszą na spacer. Gdybym zamknął ich w jednej komorze, a Antoinette przeprowadził do innej…
— Jasne. Spróbuję rozhermetyzować komory wybiórczo. Nigdy tego przedtem nie robiłem, więc nie jestem pewien, czy to się uda za pierwszym razem.
— Może nie będzie potrzeby, jeśli przedtem dopadną nas zbiry Konwencji.
— Tak czy inaczej, czekają nas kłopoty.
Xavier dość dobrze potrafił rozszyfrować ton głosu Bestii.
— Masz na myśli Antoinette?
— Xavierze, ona ci zada trudne pytania.
Xavier ponuro skinął głową. Bestia nie musiał mu przypominać o tej oczywistej sprawie.
— Clavain miał co do ciebie wątpliwości, ale był na tyle rozsądny, żeby nie pytać Antoinette o to, co się dzieje.
— Wcześniej czy później będzie musiała się dowiedzieć. Jim nie zamierzał trzymać tego przed nią na zawsze w tajemnicy.
— Ale nie dzisiaj — odparł Xavier. — Nie tu, nie teraz. I tak mamy dość problemów.
Wtem coś na konsoli zwróciło jego uwagę: na trójwymiarowym wykresie radaru pojawiły się trzy ikony, które wystrzeliły z karuzeli i szybko mknęły po trajektoriach oskrzydlających „Burzyka”.
— Chciałeś, Xavierze, odpowiedzi. Doczekałeś się — powiedział Bestia.
W tych dniach kutry Konwencji trzymały się w pobliżu Karuzeli Nowa Kopenhaga i zawsze kogoś nagabywały — często chodziło o Antoinette. Najprawdopodobniej władze zaniepokoiło to, że „Burzyk” opuszcza dok naprawczy. Xavier miał tylko nadzieję, że dopadnie ich teraz nie ten oficer Konwencji, który wcześniej tak się interesował sprawami Antoinette.
— Sądzisz, że to prawda, że nas zabiją, nie pytając, dlaczego lecimy na plazmie?
— Nie wiem, Xavierze. W tamtym momencie nie miałem innych opcji.
— Nie… ty postąpiłeś dobrze. Sam bym tak zrobił. Antoinette prawdopodobnie też. I z pewnością Jim Bax.
— Za trzy minuty znajdziemy się w zasięgu abordażu statków.
— Nie utrudniaj im. Pójdę sprawdzić, co się dzieje z tamtymi.
— Powodzenia, Xavierze.
Poszedł do Antoinette. Clock i pan Pink nadal siedzieli w swoich fotelach. Xavier poczuł, jak jego ciężar się zmniejsza, gdy Bestia przeszedł na rakiety nuklearne.
— No i co? — spytała Antoinette.
— W porządku — odparł Xavier z pewnością w głosie większą, niż czuł. — Policja będzie tu za chwilę.
Znalazł się w fotelu, nim zniknęło ciążenie. Kilka sekund później poczuł serię wstrząsów, gdy kuter policji przyczepił się chwytakami do kadłuba statku. Na razie wszystko idzie nieźle, pomyślał. Wchodzą na pokład — to lepsze, niż mieliby nas zestrzelić. Będę mógł wyjaśnić okoliczności i nawet gdyby chcieli kogoś uśmiercić, zdołam ochronić Antoinette.
Powiało. Bębenki uszne się napięły. Wydało mu się, że to dekompresja, ale wrażenie szybko ustało, nie zdążył nawet poczuć prawdziwego strachu. Powietrze się uspokoiło. Z dali dobiegł go trzask i pisk giętego i ciętego metalu.
— Co tam się dzieje? — zapytał pan Pink.
— Prawdopodobnie policja przedarła się przez śluzę — wyjaśnił Xavier. — Drobna różnica ciśnień powietrza między nimi a nami. Nie było przeszkód, żeby weszli normalnie, ale chyba nie chcieli czekać na cykl śluzy.
Teraz słyszał zbliżający się mechaniczny odgłos.
— Posłali proksego — powiedziała Antoinette. — Nienawidzę proksych.
Maszyna przybyła w niecałą minutę. Antoinette skuliła się, gdy w pomieszczeniu proksy rozwinął się i powiększył do obrzydliwego czarnego origami. Ostrymi jak rapier kończynami zataczał mordercze łuki. Xavier zrobił unik, gdy nożowe ramię w odległości centymetra śmignęło mu przed oczami, tnąc powietrze ze świstem bicza. Nawet świnia miał taką minę, jakby wolał być gdzie indziej.
— Postąpiłeś nierozsądnie — powiedział pan Pink.
— Nie zamierzaliśmy wam zaszkodzić — dodał Clock. — Chcieliśmy tylko informacji. A teraz jesteście w znacznie większych tarapatach.
— Mieliście trał — stwierdził Xavier.
— To nie był trał, lecz aparat ejdetycznego odczytu — wyjaśnił pan Pink. — Nie zrobiłby wam krzywdy.
— Ten statek zarejestrowany jest na Antoinette Bax — oznajmił proksy. Kucnął nad Antoinette, tak blisko, by słyszała jego niskie brzęczenie i czuła zapach ozonu z błyskającego tasera. — Naruszyła pani przepisy Konwencji Ferrisvillskiej, związane z użyciem napędu plazmowego wewnątrz Pasa Złomu oficjalnie zwanego Migotliwą Wstęgą. To przestępstwo cywilne stopnia trzeciego, zagrożone nieodwracalną śmiercią neuralną. Proszę się poddać identyfikacji genetycznej.
— Co takiego? — powiedziała Antoinette.
— Proszę otworzyć usta, panno Bax. Proszę się nie ruszać.
— To przecież ty.
— Ja? — Proksy błyskawicznie wysunął dwa zakończone gumą manipulatory i przytrzymał jej głowę. To bolało, jakby jej czaszkę powoli ściskano w imadle. Z ukrytej wcześniej części maszyny śmignął inny manipulator, zakończony małym zakrzywionym ostrzem w kształcie kosy.
— Otworzyć usta.
— Nie… — Antoinette napływały do oczu łzy.
— Otworzyć usta.
Małe ostrze, które mimo to potrafiłoby odciąć kawałek palca, wisiało dwa centymetry od jej nosa. Antoinette czuła, jak nacisk na jej czaszkę się zwiększa. Brzęczenie proksego się nasilało, przechodząc w ekstatyczne pulsowanie.
— Otwórz usta. To ostatnie ostrzeżenie.
Antoinette otworzyła usta nie po to, by spełnić jego żądanie, lecz by zawyć z bólu. Metalowe odnóże śmignęło tak szybko, że Antoinette nie zdołała zauważyć faz ruchu. W ustach miała przez chwilę wrażenie zimna i poczuła, jak metal szybko przesuwa się po jej języku.
Potem maszyna wycofała ostrze. Ramię zgięło się i schowało ostrze w osobną szczelinę w zwartej centralnej części korpusu. Wewnątrz maszyny coś brzęczało i szczękało; na pewno szybki sekwencer porównywał DNA Antoinette z rekordem bazy danych Konwencji. Wirówka wyła coraz głośniej. Proksy nadal ściskał głowę Antoinette.
— Puść ją — powiedział Xavier. — Masz, co chciałeś. Teraz ją puść.
Proksy uwolnił Antoinette. Łapała powietrze, wycierała łzy z twarzy. Maszyna odwróciła się do Xaviera.
— Zakłócanie czynności urzędnika Konwencji Ferrisvillskiej lub oficjalnie wyznaczonej maszyny to wykroczenie pierwszego stopnia…
Maszyna nawet nie dokończyła zdania. Pogardliwie machnęła ramieniem tasera w stronę Xaviera — iskrzące elektrody musnęły jego pierś. Charknął i dostał drgawek. Potem zamarł z rozwartymi oczami i ustami.
— Xavierze — wydyszała Antoinette.
— Proksy go zabił — stwierdził Clock i zaczął uwalniać się z uprzęży. — Musimy coś zrobić.
— Spadaj! Co cię to obchodzi! — krzyknęła Antoinette. — To wszystko przez was.
— Może trudno w to uwierzyć, ale obchodzi mnie. — Podniósł się z siedziska, przytrzymując się najbliższego uchwytu. Maszyna obróciła się ku niemu. Clock nie okazał trwogi. Jako jedyny z obecnych nie kulił się przed proksym. — Przepuść mnie. Muszę go zbadać.