Maszyna kiwnęła się w jego stronę. Oczekiwała chyba, że Clock uchyli się w ostatniej chwili albo się skuli. Ale on nawet nie drgnął, nie mrugnął. Brzęczała i klikała wściekle, nie wiedząc, jak zareagować.
— Cofnij się — rozkazała.
— Przepuść mnie, bo popełnisz morderstwo. Wiem, że jesteś sterowany ludzkim mózgiem i równie dobrze jak ja rozumiesz, co to egzekucja.
Maszyna znów uniosła taser.
— Na nic się to nie zda — powiedział Clock.
Maszyna przystawiła mu taser poniżej obojczyka. Między biegunami tańczyła smuga prądu, jakby uwięziony węgorz elektryczny wgryzał się w jego ubranie. Ale Clock nie został sparaliżowany, a na jego twarzy nie pojawił się nawet wyraz bólu.
— Na mnie to nie działa. Jestem Hybrydowcem. Mój układ nerwowy nie jest całkiem ludzki.
Taser wnikał w jego skórę. Antoinette poczuła charakterystyczny swąd — wiedziała, że to woń palonego ciała, choć nigdy przedtem się z nią nie zetknęła.
Clock drżał, skóra mu zbladła i stała się bardziej niż przedtem woskowa.
— Nic… — zaczął Clock słabym głosem.
Maszyna wycofała taser. Na ciele Clocka widniał wypalony rowek głębokości centymetra. Clok usiłował dokończyć zdanie.
Proksy walnął go z boku tępym owalnym wylotem wielolufowego karabinu. Trzasnęła kość. Clock uderzył w ścianę i natychmiast przestał się ruszać. Wydawał się martwy, ale przecież nigdy nie wyglądał na osobnika szczególnie żywego. Antoinette nadal czuła zapach przypalonej skóry. Takiego doznania nie zapomina się szybko.
Spojrzała na Xaviera. Clock zamierzał przed chwilą coś dla niego zrobić. Xavier był już „martwy” prawie pół minuty. W odróżnieniu od Clocka i pająków nie miał w głowie wyszukanych maszyn, które potrafiły powstrzymać proces degeneracji mózgu, towarzyszącej zanikowi krążenia. Zostało mu nieco ponad minutę…
— Panie Pink — odezwała się błagalnie.
— Przykro mi, ale to nie mój problem — odparł. — I tak już jestem martwy.
Głowa nadal ją bolała. Kości miała obite — proksy omal nie roztrzaskał jej czaszki. Tak, Pink ma rację, pomyślała. Wszyscy i tak zginiemy, więc co mi szkodzi dodatkowa dawka bólu. Nie mogę patrzeć bezczynnie na Xaviera.
Podniosła się.
— Stać! — powiedział proksy. — Narusza pani teren przestępstwa. Naruszanie oznaczonego terenu przestępstwa to wykroczenie stopnia…
Nie zważała na to. Czepiając się kolejnych uchwytów, skokami przesuwała się naprzód. Znalazła się przy Xavierze. Proksy ruszył na nią — słyszała trzaski tasera. Xavier nie żył już od minuty. Nie oddychał. Antoinette ujęła go za nadgarstek, usiłując wyczuć puls. Może powinnam sprawdzać puls przy szyi? — zastanawiała się gorączkowo.
Proksy przeniósł ją na bok lekko jak wiązkę chrustu. Antoinette zaatakowała go z wściekłością, jakiej nigdy jeszcze nie czuła. Była wściekła i równocześnie przerażona. Xavier umrze — w zasadzie już umarł. A ona wkrótce też umrze. Cholera! Zaledwie pół godziny temu jedynym jej zmartwieniem było bankructwo.
— Bestio, jeśli jesteś w stanie coś zrobić, zrób to teraz! — krzyknęła.
— Proszę o wybaczenie, panienko, ale Bestia nie może zrobić niczego, co bardziej zaszkodziłoby tobie niż proksemu. Ja naprawdę bardzo, bardzo żałuję.
Antoinette rozejrzała się. Ogarnął ją idealny bezruch, jak w oku burzy. Bestia nigdy przedtem tak nie mówił. To tak jakby podosoba odruchowo wywołała inny program tożsamości. Czy kiedykolwiek mówił o sobie „ja”?
— Posłuchaj, Bestio — powiedziała Antoinette spokojnie.
Nagle proksy rzucił się na nią, odciągał ją od Xaviera, wymachiwał twardymi jak diament i ostrymi jak bułaty odnóżami ze stopu. Miotała się i krzyczała, zraniła się o ostrza — tego nie dało się uniknąć. Krew ciekła długimi koralami, które wyginały się w rubinowe łuki. Antoinette słabła, opuszczała ją świadomość.
Pan Pink poruszył się nagle. Skoczył na maszynę. Był mały, ale jak na swoje rozmiary niezwykle silny. Serwitory proksego wyły i buczały w proteście, gdy Pink walczył z ostrymi odnóżami. Jego krew, tworząc w powietrzu bicze i wiry, mieszała się z krwią Antoinette. Czerwone paciorki rozbijały się na coraz mniejsze kropelki, przesłaniając pomieszczenie szkarłatną mgiełką. Antoinette obserwowała, jak maszyna brutalnie tnie pana Pinka. Bryzgi krwi tworzyły wokół niego zorzę. Wył z bólu i złości, ale nadal walczył. Taser wypuścił w powietrze zająkliwy niebieski łuk. Wylot wielolufowego karabinu zaczynał kręcić się coraz szybciej, jakby proksy zamierzał posłać serię.
Antoinette podpełzła do Xaviera. Położyła mu na czole pokaleczone dłonie. Mogłabym go uratować parę minut temu, teraz wszystko na nic, pomyślała. Pan Pink walczy dzielnie, ale nieodwołalnie czeka go klęska. Maszyna zwycięży, znów oderwie mnie od Xaviera, a potem może i mnie zabije.
Powinnam słuchać ojca, myślała. Mówił mi, żebym nigdy nie zadawała się z pająkami i choć nie mógł przewidzieć okoliczności, w jakich będę się musiała z nimi zetknąć, okazało się, że miał słuszność.
Wybacz, tato. Miałeś rację, a mnie się wydawało, że wiem lepiej. Obiecuję, że następnym razem będę posłuszną córką.
Proxy przestał się ruszać, jego serwomotory w jednej chwili ucichły. Wielolufowy karabin terkotał nisko, potem zamilkł. Taser bzyknął, zaiskrzył i zamarł. Wirówka kręciła się coraz wolniej, aż ucichła. Nawet brzęczenie się skończyło. Maszyna po prostu zamarła — wstrętny czarny pająk, pokryty krwawą pianą, rozciągał się od ściany do ściany.
Antoinette znalazła w sobie nieco siły.
— Panie Pink, co pan zrobił? — spytała.
— Nic — odparł pan Pink. Skinął głową na Xaviera. — Na pani miejscu skoncentrowałbym się na nim.
— Proszę mi pomóc. Jestem za słaba, żeby to zrobić.
— Niech pani sama sobie pomoże.
Widziała, że pan Pink jest poważnie ranny. Tracił krew, ale wydawało się, że trapią go jedynie skaleczenia. Miał wszystkie palce, żadnych złamanych kości.
— Błagam pana, niech mi pan pomoże przy masażu serca.
— Już mówiłem, Antoinette, że nigdy nie pomogę człowiekowi.
Zaczęła masować klatkę piersiową Xaviera. Każdy ucisk pozbawiał ją resztek sił.
— Panie Pink, proszę…
— Wybacz, Antoinette. Niech pani nie bierze tego do siebie, ale…
Przestała masować Xaviera. Teraz narosła w niej wściekłość.
— Ale co?
— Obawiam się, że rodzaj ludzki to nie jest mój ulubiony gatunek.
— Panie Pink, przekażę panu wiadomość od gatunku ludzkiego: pieprzyć pana i pańskie poglądy.
Wróciła do ratowania Xaviera, zbierając siły przed ostatnią próbą.
DWADZIEŚCIA TRZY
H z Clavainem wyjeżdżali klekoczącą żelazną windą z piwnic Chateau. Clavain zastanawiał się nad tym, co usłyszał i zobaczył. W innych okolicznościach uznałby opowieść o Sukhoi i Mercierze za niewiarygodną, ale H mówił szczerze, a puste laboratorium rzeczywiście budziło grozę. Może H igrał z nim? To byłaby pocieszająca wersja. Ale na razie Clavain przyjął wersję mniej pocieszającą — podobnie jak H, analizując zapewnienia Sukhoi.
Doświadczenie życiowe Clavaina podpowiadało mu, że zwykle sprawdza się wersja mniej pocieszająca. Wszechświat tak był urządzony.