Scorpio poprawił się w fotelu i spytał cicho:
— Co takiego?
— Posłuchaj mnie uważnie. — H spojrzał na wszystkich wzrokiem uroczystym, badawczym. — Wszyscy słuchajcie. Powiem to tylko raz.
Zapadła cisza. Wydawało się, że nawet Gadatliwe Bliźniaki popadły w jeszcze większe milczenie. Podszedł do wielkiego fortepianu, zagrał kilka bezbarwnych dźwięków i zamknął wieko.
— Żyjemy w czasach doniosłych. Być może schyłkowych. Z pewnością wielki rozdział ludzkiej historii zmierza do końca. Nasze drobne sprzeczki — nasze subtelne światy, dziecinne frakcje, komiczne wojenki — zostaną wkrótce przyćmione. Jesteśmy dziećmi, które wkroczyły do galaktyki dorosłych, niezwykle starych dorosłych, posiadających niezwykłą moc. Kobieta, która mieszkała w tym budynku, była chyba przekaźnikiem jednej z tych obcych sił. Nie wiem dlaczego, nie wiem w jaki sposób. Uważam jednak, że za jej pośrednictwem te siły rozszerzyły swoje panowanie na Hybrydowców. Przypuszczam, że doszło do tego, gdyż nadchodzą czasy koszmarne.
Clavain chciał się sprzeciwić, ale zważywszy na to wszystko, co sam odkrył, oraz to, co H mu pokazał, musiał przyznać rację.
— A przecież — podjął H — nawet Hybrydowcy są wystraszeni. I to mnie przeraża. Pan Clavain jest człowiekiem honoru. — H skinął głową, jakby teza wymagała potwierdzenia. — Wszystko o panu wiem, panie Clavain. Prześledziłem pana życiorys i czasami żałowałem, że sam nie wybrałem podobnej drogi. Nie była łatwa, prawda? Wiodła z doktryny do doktryny, z planety na planetę, niemal od gatunku do gatunku. Nigdy jednak nie kierował się pan kaprysami serca ani czymś tak nieistotnym jak sztandary. Kierował się pan wyłącznie zimną oceną tego, co w danym momencie jest słuszne.
— Bywałem zdrajcą i szpiegiem — wtrącił Clavain. — Zabijałem niewinnych, by osiągnąć cel militarny. Przeze mnie dzieci zostawały sierotami. Niech się schowa taki honor.
— Bywali tyrani więksi od pana. Chcę tylko zauważyć, że obecne czasy zmusiły pana do czynów niewyobrażalnych. Przeciwstawił się pan Hybrydowcom po czterystu latach. Nie dlatego, że uznał pan racje Demarchistów, ale pojął pan, do jakiego stopnia została zatruta frakcja, z którą pan był związany. Zrozumiałeś, Clavain, że gra toczy się o coś ważniejszego niż odłam ludzkości, ważniejszego od wszelkich ideologii. Chodzi o dalsze istnienie gatunku ludzkiego.
— Skąd pan wie? — zapytał Clavain.
— Na podstawie tego, co pan już powiedział swoim znajomym. Na Nowej Kopenhadze sporo pan mówił, sądząc, że nikt inny nie słucha. Ale ja wszędzie mam uszy i potrafię trałować pamięć. Wszyscy przeszliście przez moje ambulatorium. Zniżyłem się do drobnego neuralnego podsłuchu, bo stawka była wielka.
Znów odwrócił się do Scorpia. Patrzył na niego z taką uwagą, że świnia głębiej wcisnął się w fotel.
— Zamierzam ze wszystkich sił pomóc panu Clavainowi w wykonaniu zadania.
— Przejścia na drugą stronę? — spytał Scorpio.
— Nie. — H pokręcił głową. — Co by to dało? Demarchiści nie mają żadnego statku w tym układzie. Gest pana Clavaina zostałby zmarnowany. Gorzej: gdyby pan Clavain znalazł się w ich rękach, moje wpływy by nie wystarczyły, żeby go uwolnić. Musimy pomyśleć szerzej. Dlaczego właściwie pan Clavain postanowił uciec? Proszę — skinął na Clavaina — dobrze byłoby to usłyszeć z pierwszej ręki.
— Przecież wiecie.
— O broni? Tak.
Clavain skinął głową. Nie wiedział, czy powinien czuć się pokonanym, czy zwycięzcą.
— Chciałem przekonać Demarchistów, by zmontowali operację odzyskania broni klasy piekło, nim Skade nimi zawładnie. H słusznie zauważył, że oni nie mają nawet statku. To było z mojej strony szaleństwo, ułuda, że dokonuję czegoś istotnego. — Spłynęło na niego narastające od dawna zmęczenie i ogarnęło go poczucie mrocznego przygnębienia. — Nic więcej: głupi gest starego człowieka. — Spojrzał na pozostałych, czując, że jest im winien przeprosiny. — Wybaczcie, że was w to daremnie wciągnąłem. H stanął za fotelem Clavaina i położył mu dłonie na ramionach.
— Niech pan nie przeprasza, panie Clavain. Rozmawiał pan przecież z Demarchistami. Co odpowiedzieli, gdy poruszył pan sprawę statku?
— Powiedzieli, że nie mają statku — odparł Clavain, przypominając sobie rozmowę z Perotetem i Voi. — Zaśmiał się. — Że jeśli naprawdę by potrzebowali, zarekwirują jakiś.
— To prawdopodobne — rzekł H. — Ale co by to panu dało? Są słabi i wyczerpani, zepsuci i znużeni wojną. Niech szukają statku, nie będę im przeszkadzał. W końcu to nie ma znaczenia, kto odzyska broń. Byle nie Hybrydowcy. Myślę tylko, że ktoś inny ma większe szanse. Zwłaszcza ktoś, kto ma dostęp do technik, jakie posiada teraz pański lud.
— I kto to ma być? — spytała Antoinette, ale już zaczęła się domyślać.
Clavain spojrzał na gospodarza.
— Pan też nie ma statku.
— Nie mam — przyznał H — ale wiem, gdzie go zdobyć. W układzie jest sporo statków Ultrasów. Można jakiś ukraść, jeśli się bardzo chce. W zasadzie już mam awaryjny plan przejęcia światłowca w razie konieczności.
— Do tego przydałaby się mała armia — zauważył Clavain. — Tak — odparł H, jakby po raz pierwszy uświadomiono mu tę konieczność. — Owszem, przydałoby się. — Zwrócił się do świni: — Prawda, Scorpio?
Scorpio uważnie słuchał tego, co H mówił o delikatnej operacji kradzieży światłowca. Byłby to akt zdumiewająco zuchwały, ale H twierdził, że armia świń już wcześniej dokonywała zuchwałych przestępstw, choć może na mniejszą skalę. Świnie kontrolowały całe dzielnice Mierzwy, przejmując władzę od pożałowania godnej oficjalnej administracji. Drwiły sobie z Konwencji Ferrisvillskiej, która próbowała rozciągnąć stan wyjątkowy na najbardziej mroczne rejony miasta. Kontratakowały: wraz ze swymi sojusznikami ustanowiły enklawy bezprawia w Pasie Złomu. Te obszary zorganizowanej przestępczości wymazano po prostu z map i traktowano je tak, jakby nigdy nie zostały odzyskane po parchowej zarazie. Często jednak rozwijały się one bardziej harmonijnie niż habitaty całkowicie poddane legalnej administracji Ferrisvillu.
H wspomniał również o działalności świń i banshee w całym układzie — uznał to za dowód, że świnie już dysponują odpowiednim potencjałem, by dokonać kradzieży światłowca. Należało tylko akcję zorganizować i ustalić jej termin, wcześniej wybrać odpowiedni statek. Nie można było dopuścić do porażki, do strat materialnych czy osobowych. Gdyby Ultrasi nabrali podejrzeń, że ktoś zamierza ukraść któryś z ich bezcennych statków, znacznie zaostrzyliby środki bezpieczeństwa albo nawet masowo opuścili układ. Atak należało przeprowadzić błyskawicznie i od razu skutecznie.
H powiedział, że sporządził symulacje strategii kradzieży. Wynikało z nich, że najkorzystniej jest przeprowadzić atak na światłowiec w fazie wylotu. Ultrasi są wtedy najbardziej bezbronni i skłonni zaniedbać pewne środki bezpieczeństwa. Najlepiej wybrać statek, któremu niezbyt wiedzie się w tradycyjnym handlu — taki prawdopodobnie oddaje pod zastaw pożyczki część swojego systemu obronnego i uzbrojenia. Takie informacje Ultrasi trzymali dla siebie, ale H umieścił już swoje agenty szpiegujące w ruterach sieciowych, które przechwytywały i filtrowały handlowe rozmowy Ultrasów. H pokazał ostatnie zapisy — pominął zwały komercyjnego żargonu i podświetlił najbardziej lukratywne transakcje. Zwrócił uwagę Scorpia na znajdujący się już w układzie Yellowstone statek, który kiepsko radził sobie w ostatniej wyprawie.
— Sam statek jest technicznie w porządku — stwierdził H konfidencjonalnym szeptem. — Jeśli są jakieś usterki, to da się je naprawić w drodze do Delty Pawia. To może być nasz typ. Rozmawiałem nawet poufnie z Lasherem… jest twoim zastępcą? Zna moje intencje i poprosiłem go o skompletowanie oddziału, z kilkuset najlepszych. Nie muszą to być same świnie.