Cierń mocniej chwycił krawędź mównicy. Wyczuwał, że nastrój sali ulega zmianie. Zawsze tak było, gdy ludzie widzieli, co się dzieje. Ci, którzy wiedzieli o obiekcie na niebie, traktowali go z trwogą, gdy zaczęły rozchodzić się pogłoski. Przez większą część roku obiekt nie był widoczny z szerokości Cuvier — na tej szerokości geograficznej zaludnienie było nadal największe. Teraz pojawił się na nocnym niebie i wszyscy musieli go zauważyć.
Przez pewien czas rozważano hipotezę, że to dziwaczna katastrofa astronomiczna. Mniejszość uważała, że destrukcji dokonują ludzie — Hybrydowcy albo nowa wojownicza grupa Ultrasów. Niektórzy oskarżali triumwira Ilię Volyovą. Większość ekspertów rządowych słusznie wnioskowało, że to musi być działalność obcych sił inteligentnych, która jest reakcją na badania naukowe Sylveste’a.
Komisje rządowe miały jednak dostęp tylko do bardzo pobieżnych danych. Nie widziały obcej maszynerii z bliska, jak Cierń.
Volyova i Khouri miały własną teorię.
Gdy łuk został dokończony, gdy gigant został opasany, nastąpiła dramatyczna zmiana we własnościach planetarnej magnetosfery. Pojawiło się czterobiegunowe pole o natężeniu rząd wielkości większym niż naturalne pole magnetyczne planety. Pętle strumieni magnetycznych wiły się między równoleżnikami z równika do bieguna i z siłą leciały wysoko poza atmosferę. Pole było wyraźnie sztuczne, mogło powstać tylko wskutek przepływu prądu w przewodnikach położonych wzdłuż równoleżników: wokół planety — jak w silniku — nawinięto wielkie uzwojenie.
Cierń i Khouri obserwowali ten proces na własne oczy. Widzieli, jak powstają pętle nawijane głęboko w atmosferze. Nie wiedzieli jednak, do jakiej głębokości sięgały. Zwoje musiały zanurzyć się w ocean metalicznego wodoru, na tyle głęboko, że powstał efekt sprzężenia momentów z wyschniętym, ale nadal niesamowicie bogatym w metale skalistym jądrem. Zewnętrzna siła przyśpieszenia przekazywana do uzwojenia była dalej przesyłana do samej planety.
Równocześnie wokół planety łuk orbitalny generował przepływ prądu z bieguna do bieguna; prąd przechodził przez giganta i wracał do łuku przez plazmę magnetosfery. Ładunki w pierścieniu oddziaływały z polem, w którym były zanurzone, wywołując maleńkie zmiany w momencie kątowym uzwojenia silnika.
Gazowy gigant rotował coraz szybciej, choć początkowo przyśpieszenie było niedostrzegalne.
Proces trwał prawie rok. Skutki okazały się dramatyczne: prędkość obrotu planety zbliżała się do wartości krytycznej, przy której własna grawitacja planety nie mogła zapobiec jej rozerwaniu. Po sześciu miesiącach połowa materii atmosfery planetarnej wyleciała w kosmos, tworząc ni to piękną, ni to odrażającą mgławicę okołoplanetarną, nocami widoczną z Resurgamu jako plamka wielkości kciuka. Prawie cała atmosfera zniknęła. Wodór z płynnego oceanu, pozbawionego teraz nacisku wyższych warstw, wrócił do stanu gazowego. Wyzwolone przy tym nawałnice energii zostały gładko wpompowane z powrotem do maszynerii obrotowej. Ocean metalicznego wodoru przeszedł podobne, lecz jeszcze gwałtowniejsze zmiany stanu skupienia. To była część planu — wielki proces demontażu planety ani razu się nie zaciął.
Teraz pozostała tylko skorupa — tektonicznie niestabilna, obracająca się z prędkością bliską tej, przy której by się rozpadła. Otaczały ją maszyny, przetwarzały ją i doskonaliły. W mgławicy — widoczne jako cieniste węzły spójnych zagęszczonych kształtów — wykluwały się inne struktury, większe od planet.
— Nie wiem, co się dzieje, i chyba nikt tego nie wie — podjął Cierń. — Wydaje mi się jednak, że to, co maszyny dotychczas zrobiły, ma strukturę hierarchiczną. Są fantastyczne, ale mają swoje ograniczenia. Skądś muszą brać materię. Nie mogą natychmiast zacząć rozwalać gazowego giganta. Muszą sporządzić narzędzia, a to znaczy, że najpierw muszą rozmontować trzy mniejsze planety. Potrzebują surowców. Wydaje się, że energia nie stanowi problemu — może umieją ją pozyskać bezpośrednio z próżni. Ale z pewnością nie potrafią skutecznie skondensować jej z powrotem w materię. Muszą więc pracować etapami. Rozerwali gazowego giganta, wyzwalając jedną dziesiątą procentu całej użytecznej masy w tym układzie. Sądząc po tym, co dotychczas widzieliśmy, wyzwolona masa zostanie do czegoś użyta. Nie wiem, do czego, ale zaryzykuję hipotezę. Teraz został im tylko jeden szczebel w hierarchii: słońce. Myślę, że zamierzają je rozmontować.
— Chyba nie mówisz tego poważnie — odezwał się ktoś z sali.
— Nie żartuję. Z jakiegoś powodu dotychczas nie rozwalili Resurgamu. Według mnie to oczywiste: nie muszą tego robić. Wkrótce nie będą się musieli martwić o Resurgam, bo planeta przestanie istnieć, a oni rozwalą cały ten układ słoneczny.
— Nie…! — krzyknął ktoś.
Cierń wyjaśniał wątpliwości. To oczywiste, że ludzie je wyrażali. Wcześniej też się z tym zetknął. Dlatego najpierw powiedział im o promach — dał im promyk nadziei. Nadchodził koniec świata, ale to nie oznacza, że wszyscy muszą umrzeć. Istniała droga ucieczki. Musieli tylko zdobyć się na odwagę i zaufać mu, i iść za nim.
Ale wtedy usłyszał „nie”, ale z innego powodu: w drzwiach ujrzał policję.
„Postępuj tak, jakbyś myślał, że jesteś zagrożony”, instruowała go wcześniej Khouri. „Niech to wygląda jak najbardziej wiarygodnie. Wszystko musi się udać, dla naszego dobra. Ludzie mają uwierzyć, że zostałeś aresztowany i wcześniej zupełnie nie wiedziałeś, co się szykuje. Walcz i bądź przygotowany, że zrobią ci krzywdę”.
Skoczył z podium. Policjanci byli w maskach. Trzymali w pogotowiu rozpylacze i paralizatory. Wskakiwali energicznie między przerażonych ludzi. Nie było słychać, żeby komunikowali się ze sobą. Cierń rzucił się w stronę drogi ewakuacyjnej, która prowadziła do auta dwie przecznice dalej. Musiało to wyglądać bardzo wiarygodnie. Rozległo się szuranie odsuwanych krzeseł, gdy ludzie wstawali. Salę wypełnił trzask granatów z gazem panicznym i brzęczenie paralizatorów. Ktoś krzyknął, Cierń usłyszał chrzęst — pancerz silnie uderzył kogoś w kość. Na sekundę zapadła niemal całkowita cisza, a potem w gorączkowym strachu ludzie próbowali się wydostać z sali.
Cierń miał odcięte wyjście. Policja nacierała. Cierń odwrócił się — alternatywna droga również odcięta. Zaczął kasłać, czując nieoczekiwany przypływ strachu. Gaz paniczny działał totalnie: Cierń czuł przymus zaszycia się w jakimś kącie, ale przezwyciężył to uczucie, chwycił krzesło i podniósł je wysoko, zasłaniając się przed atakującymi policjantami.
Pchnięto go, padł na kolana, potem oparł się na dłoniach. Policjanci bili go pałkami, ale tak fachowo, że nie łamali kości, nie powodowali obrażeń wewnętrznych, zostawiali najwyżej siniaki.
Kątem oka dostrzegł inną grupę policjantów, którzy jak stado sępów opadli kobietę o zniszczonych zębach.
Nadzorca, czekając, aż śpiewak się zbuduje, przekopywał się swawolnie przez warstwy pamięci poprzednich wcieleń.
Nadzorca nie istnieje w pojedynczej maszynie Inhibitorów. Taka skoncentrowana baza wiedzy byłaby zbyt narażona na uszkodzenia. Ale gdyby rój zbliżył się do miejsca, gdzie trzeba było przeprowadzić lokalną eksterminację — standardowo obejmującą rejon kosmosu o promieniu nie większym niż kilka godzin świetlnych — rozproszoną inteligencję generowano by z wielu podrozumnych subumysłów. Komunikacja z prędkością światła łączy pozbawione własnej świadomości elementy, przędąc powolne, bezpieczne rozumowanie. Szybsze przetwarzanie odbywało się w indywidualnych jednostkach. Większe procesy myślowe nadzorcy były z konieczności niemrawe, ale ta cecha nigdy nie upośledzała Inhibitorów. Nigdy nie usiłowali spleść razem podelementów nadzorcy nadświetlnymi kanałami komunikacji. Archiwa zawierały bardzo wiele ostrzeżeń, by nie przeprowadzać tak niebezpiecznych eksperymentów. Całe gatunki istot zostały wymazane z dziejów galaktyki z powodu jednego głupiego naruszenia przyczynowości.