Drzwi do kwatery Felki zastała zamknięte, ale miała uprawnienia do wchodzenia do każdej części statku. Zapukała jednak uprzejmie, odczekała kilka sekund i dopiero potem weszła.
[Felko, co robisz?]
Felka siedziała po turecku na podłodze. Była spokojna, nic w jej postawie nie wskazywało na to, że coś robi ze zwiększonym wysiłkiem z powodu trzech g. Miała na sobie cienką czarną piżamę, w której wyglądała jak kruche i bardzo blade dziecko.
Otaczało ją kilkadziesiąt białych prostokącików z czerwonymi, czarnymi i żółtymi symbolami. Skade widziała już takie prostokąty, ale nie mogła sobie przypomnieć gdzie. Leżały w starannych łukach i rzędach, promieniście rozchodzących się od siedzącej Felki, która przekładała je, jakby badając permutacje abstrakcyjnej struktury.
Skade pochyliła się i podniosła jeden z prostokątów — błyszczący biały kartonik czy plastik z drukiem tylko po jednej stronie.
[Poznaję. To gra z Chasm City. Pięćdziesiąt dwie karty w zestawie, po trzynaście każdego symbolu, tak jak trzynaście godzin mają cyferblaty na Yellowstone.]
Skade odłożyła kartę na miejsce. Felka nadal je przekładała. Przez kilka minut Skade słuchała odgłosu trących o siebie śliskich powierzchni.
— Pochodzenie tego jest nieco starsze — odparła Felka.
[Ale mam rację? Grają w to w Chasm City?]
— Jest dużo gier, a to tylko jedna z nich.
[Skąd wzięłaś karty?]
— Kazałam statkowi wyprodukować. Pamiętałam walory.
[A wzory?] Skade wybrała jedną z kart z postacią brodatego mężczyzny. [Ten wygląda jak Clavain.]
— To figura, król — wyjaśniła Felka obojętnym tonem. — Wzory też pamiętałam.
Skade podniosła inną kartę z podobizną wyniosłej kobiety o długiej szyi, w stroju przypominającym uroczystą zbroję. [To prawie mogłabym być ja.]
— To dama.
[Jaki to ma sens, Felko?] Skade wstała, wskazując na rozłożone karty. [Liczba permutacji jest skończona, więc twoim przeciwnikiem jest tylko ślepy los. Co w tym zajmującego?]
— Dla ciebie chyba nic.
Znów rozlegał się odgłos trących o siebie śliskich kart. [Co jest celem, Felko?]
— Zachowanie porządku. Skade zaśmiała się krótko.
[A więc gra nie osiąga stanu końcowego?]
— To nie jest problem obliczeniowy. Sam sposób jest celem. Gra się nie zatrzymuje, może najwyżej zakończyć się niepowodzeniem.
Felka przygryzła język, jak dziecko pracujące przy kolorowaniu zawiłego rysunku. Szybkimi ruchami przesunęła sześć kart, zmieniając ogólną konfigurację — Skade gotowa była przysiąc, że przed chwilą taki układ był niemożliwy. Skinęła głową. Rozpoznała.
[To Wielki Mur na Marsie, prawda?]
Felka spojrzała na nią, po czym bez słowa wróciła do swego zajęcia.
Skade wiedziała, że ma rację: gra Felki — jeśli w ogóle można to nazwać grą — była tylko namiastką Muru. Mur zburzono czterysta lat temu, ale odegrał tak istotną rolę w dzieciństwie Felki, że powracała do niego wspomnieniami w obliczu najmniejszego stresu zewnętrznego.
Skade poczuła złość. Uklękła i zniszczyła konfigurację. Felka zastygła z rękoma uniesionymi nad miejscem, gdzie leżała karta. Spojrzała na Skade nie rozumiejącym wzrokiem.
— Dlaczego — powiedziała. Często formułowała pytania w trybie oznajmującym, w postaci równoważników zdaniowych.
[Posłuchaj, Felko, nie wolno ci tego robić. Jesteś teraz jedną z nas. Nie możesz wracać do dzieciństwa tylko dlatego, że nie ma tu już Clavaina.]
Felka próbowała niezbornie pozbierać karty, ale Skade chwyciła ją za rękę.
[Przestań. Nie możesz się cofnąć w rozwoju. Nie pozwolę ci.] Nachyliła ku sobie głowę Felki. [Wiem, co dla ciebie znaczył Clavain. Ale Gniazdo Macierzyste znaczy więcej. Clavain zawsze był kimś z zewnątrz. Ty jesteś jedną z nas, do szpiku kości. Potrzebujemy cię taką, jaka jesteś teraz, nie taką, jaka byłaś.]
Felka opuściła wzrok. Skade wstała i cofnęła się kilka kroków. Wiedziała, że dokonała czynu okrutnego, ale to samo zrobiłby Clavain, widząc, że Felka cofa się w dzieciństwo. Mur był bezrozumnym bogiem i wsysał jej duszę, nawet we wspomnieniach.
Felka zaczęła układać karty od nowa.
Pchała kasetę Galiany pustymi labiryntami „Nocnego Cienia”. Zbroja Skade poruszała się miarowo pogrzebowym krokiem. Każdemu szczęknięciu przy postawieniu stopy towarzyszył jęk żyroskopów, usiłujących podtrzymać równowagę w warunkach nowego przyśpieszenia. Czaszka naciskała okrutnym ciężarem na górny odcinek obciętego kręgosłupa. Język zachowywał się jak oporna masa niemrawego mięśnia. Twarz się zmieniła — skóra była naciągnięta z kości policzkowych jakby niewidocznymi linkami. Lekka zmiana pola widzenia to skutek działania ciężkości na gałki oczne.
Teraz pozostała tylko jedna czwarta masy statku. Reszta została zdławiona przez pole, którego bańka połknęła połowę długości statku od rufy do środka.
Utrzymywali przyśpieszenie czterech g.
Skade rzadko chodziła do bańki — skutki fizjologiczne, choć amortyzowane przez mechanizmy zbroi, były zbyt nieprzyjemne. Bańka nie miała ściśle zakreślonych granic, ale efekty pola pojawiały się tak gwałtownie, że poza nominalną granicą były prawie niemierzalnie małe. Geometria pola nie wykazywała sferycznej symetrii, istniały w niej okluzje i zakola, komory i szczeliny, gdzie efekty malały lub rosły we współdziałaniu z innymi parametrami. Struktura dziwnej topologii maszynerii również nakładała się na samo pole. Gdy maszyneria się poruszała, zgodnie z prawami, którym podlegała, pole również się zmieniało. Kiedyś wydawało się, że to pole wprawia maszynerię w ruch. Technicy Skade tylko udawali, że rozumieją zasady działania. Mieli jedynie zestaw prawideł, które wskazywały, co się stanie w pewnych warunkach. Ale te zasady obowiązywały wyłącznie w wąskim zakresie stanów. Bez problemu zdławili połowę masy statku, ale obecnie mniej ich to bawiło. Od czasu do czasu aparatura pomiarowa delikatnego pola kwantowego, umieszczonego przez techników w innych miejscach statku, rejestrowała fluktuacje bańki, która w pewnych momentach puchła i ściągała się, obejmując cały statek. Skade przekonała się, że wyczuwa te momenty, choć trwały zaledwie mikrosekundę. Przy dławieniu odpowiadającemu dwóm g wędrówki bańki zdarzały się rzadko. Obecnie — trzy lub cztery razy dziennie.
Skade wepchnęła kasetę do windy i zjechała na dół, do granicy bańki. Przez okienko kasety widziała od dołu podbródek Galiany i jej twarz z wyrazem bezkresnego spokoju i opanowania. Skade była bardzo zadowolona, że wcześniej zachowała się przytomnie i wzięła ze sobą Galianę, choć wtedy jedynym celem misji było powstrzymanie Clavaina. Nawet wówczas, w tyle głowy podejrzewała, że mogą wlecieć w przestrzeń międzygwiezdną i że w pewnym momencie będzie potrzebna niebezpieczna rada Galiany. Zabranie zamrożonej kobiety na pokład nic nie kosztowało; teraz Skade musiała tylko zebrać wystarczająco wiele odwagi, by zasięgnąć konsultacji.
Pchnęła kasetę do czystego białego pomieszczenia. Drzwi za nią zamknęły się hermetycznie. Pokój wypełniała blada maszyneria, którą dostrzegało się dopiero wtedy, gdy się ruszała. Stara maszyneria, czule i bojaźliwie konserwowana od czasów wczesnych eksperymentów Galiany na Marsie. Skade zabrała maszynerię na statek — to też nic nie kosztowało.