— To takie łatwe? Pomógłbyś mi, by mieć pewność, że dostanę tę broń?
— Oczywiście. — Głos wilka zabrzmiał pogodnie. Znów błysnął siekacz. — Ale oczywiście nie tylko my dwoje.
— Nie rozumiem.
— Sprowadź Felkę. — Nie, wilku…
— Sprowadź Felkę, inaczej ci nie pomogę.
Zaczęła się z nim spierać, wiedząc, że to beznadziejne, że i tak nie ma wyboru, i musi się zastosować do jego życzeń. Mgła gęstniała. Analiza umysłu wilka nagle ustała jak zgaszona latarka. Skade została sama. Drżała z zimna, słysząc długi powolny pomruk odległego przypływu.
— Nie…
Mgła nadal podchodziła. Sadzawka wchłonęła kamień pod stopami Skade i nagle, w wyniku tego samego przeskoku percepcyjnego, Skade znalazła się z powrotem w metalowym więzieniu swojej zbroi na pokładzie „Nocnego Cienia”. Ciążenie dotkliwie gniotło. Przesunęła metalowym palcem po krzywiźnie powleczonego stopem uda, wspominając, jak czuje się dotyk ciała, pamiętała chłód i fakturę porowatej skały pod stopami. W Skade kotłowały się niechciane emocje: poczucie utraty czegoś ważnego, żal, przerażenie i bolesne wspomnienie zdrowego, kompletnego ciała. Musiała jednak dokonać czynów przekraczających te niepokoje. Zdusiła emocje, zachowała tylko drobniutką pozostałość gniewu.
To miało jej w przyszłości pomóc.
DWADZIEŚCIA SIEDEM
Kiedy Clavain chodził po pokładzie „Światła Zodiakalnego” — a robił to rzadko — wspomagał się egzoszkieletem, który cały czas go ranił w punktach styku z ciałem. Teraz lecieli z przyśpieszeniem pięciu g, krok w krok za „Nocnym Cieniem”, wyprzedzającym ich zaledwie o trzy dni świetlne. Zawsze gdy Skade zwiększała swoje przyśpieszenie, prosił o jeszcze większe podkręcenie przyśpieszenia „Zodiakalnego”, co Sukhoi robiła niezbyt chętnie. Niecały tydzień później — czasu statkowego — widziano, jak Skade zwiększa przyśpieszenie. Wzorzec był jasny: Skade zwiększała przyspieszenie niechętnie — wyduszała ze swojej maszynerii tylko tyle, ile było absolutnie niezbędne.
Pauline Sukhoi nie używała egzoszkieletu. Przyjęła Clavaina w specjalnym fotelu dostosowanym do kształtów jej ciała. Leżała niemal poziomo na plecach i dyszała. Jak większość sprzętu na tym statku, fotel wyglądał bardzo siermiężnie — był dość prymitywnie pospawany. Warsztaty wytwarzały na okrągło broń, sprzęt bojowy, kasety zimnego snu i części zamienne. Inne rzeczy wykonywano w mniej zaawansowanych pracowniach.
Z powodu ciążenia oczy Sukhoi wpadły głęboko w oczodoły, co nadawało jej twarzy upiorny wyraz.
— Potrzebuję siedmiu g — powiedział Calvain. — Co najmniej sześciu i pół. Możesz to zrobić?
— Zrobiłam dla ciebie wszystko co mogłam.
— Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem.
Rzuciła na ścianę schemat — grube czerwone linie pojawiły się na tle zardzewiałej metalowej płaszczyzny. Schemat przedstawiał rzut statku; narysowano koło na pogrubionym śródokręciu i rufie — w najgrubszych miejscach statku, gdzie przyczepione były silniki.
— Widzisz to? — Sukhoi rozjaśniła koła. — Bąble zdławionej bezwładności połykają teraz większość naszej długości, co redukuje naszą masę do jednej piątej. Ale tutaj, z przodu statku, nadal czujemy pełne oddziaływanie pięciu g. — Wskazała mały stożek kadłuba, wystający z krawędzi bąbla.
— Tutaj pole jest tak słabe, że do jego pomiaru potrzebne byłyby skomplikowane detektory.
— Słusznie. Nasze ciała i statek wokół nas nadal mają prawie pełną masę bezwładnościową. Podłoga pod nami pcha się na nas z przyśpieszeniem pięciu g, więc ciągle czujemy oddziaływanie odpowiedniej siły. Ale to tylko dlatego, że znajdujemy się poza bąblem.
— Do czego zmierzasz?
— Do tego. — Sukhoi zmieniła obraz: koło rozszerzyło się, teraz obejmowało cały statek: — Geometria pola jest skomplikowana i w sposób złożony zależy od stopnia dławienia bezwładności. Przy pięciu g możemy wyłączyć całą mieszkalną część statku z zasięgu głównych efektów maszynerii. Ale przy sześciu to się nie uda. Wpadniemy w bąbel.
— W zasadzie już w nim jesteśmy — zauważył Clavain.
— Tak, ale niewiele czujemy. Przy sześciu g oddziaływanie pola wzrośnie powyżej progu naszej fizjologicznej wykrywalności. Wzrośnie ostro, nieliniowo. Przejdziemy od odczuwania pięciu g do odczuwania tylko jednego g.
Clavain zmienił pozycję ciała, usiłując przybrać postawę, przy której egzoszkielet mniej by go uciskał.
— Nic w tym złego.
— Ale jednocześnie będziemy odczuwać naszą masę spoczynkową jako jedną piątą tego, co powinno być. Każdy mięsień, wszystkie narządy, kości, płyny ustrojowe rozwijały się w normalnym ciążeniu. Wszystko się zmieni, nawet lepkość krwi. — Sukhoi przesunęła fotel wokół Clavaina, nabierając tchu. — Widziałam, co dzieje się z ludźmi, którzy wpadają w pole ekstremalnego dławienia bezwładności. Często umierają. Serce nie bije prawidłowo, pojawiają się inne przypadłości, zwłaszcza gdy pole nie jest stabilne. — Z wysiłkiem spojrzała mu w oczy. — A zapewniam cię, że nie będzie stabilne.
— Nalegam — powiedział. — Czy standardowe urządzenia będą pracować normalnie? Kasety zimnego snu i inne rzeczy?
— Nie obiecuję, ale… Uśmiechnął się.
— Więc zrobimy tak: zamrozimy jak najwięcej osób z armii Scorpia w nowych kasetach; ci, których nie uda się zamrozić, lub ci, którzy będą nam potrzebni jako doradcy, dostaną systemy podtrzymywania życia, wspomagające oddychanie i obieg krwi. Zadziała?
— Nie obiecuję.
— Sześć g, tylko o to proszę. Możesz to zrobić, Sukhoi?
— Mogę. I zrobię, jeśli nalegasz. Ale zrozum, próżnia kwantowa to gniazdo węży.
— A my drażnimy je bardzo ostrym kijem, wiem.
— Nie, Clavainie, to było wcześniej. Przy sześciu g siedzimy na dnie szybu z wężami.
Pozwolił jej dokończyć to efektowne porównanie. Potem poklepał obłażący żelazny fotel.
— Zrób to, Pauline. Analogie to moje zmartwienie. Obróciła fotel i odjechała do windy, która miała ją zawieźć w dół statku. Clavain patrzył za nią. Skrzywił się, boleśnie odczuwając naciski egzoszkieletu w nowych miejscach.
Nieco później nadeszła transmisja. Clavain przeorał ją w poszukiwaniu ukrytego ataku informacyjnego, ale okazała się czysta.
Osobiście od Skade. Odebrał wiadomość w swojej kwaterze. Akurat rozkoszował się krótkim wytchnieniem od dużego przyśpieszenia. Spece z grupy Sukhoi musieli wpełznąć na maszynerię inercyjną, a nie lubili tego robić podczas działania systemu. Clavain popijał herbatę, a nagranie się odtwarzało.
W owalu projekcji pojawiły się głowa i ramiona Skade, rozmyte po brzegach. Clavain przypomniał sobie, jak po raz ostatni przekazała mu w ten sposób wiadomość — podczas jego lotu na Yellowstone. Wtedy myślał, że sylwetka Skade wygląda sztywno, bo format obrazu tak ją zniekształca, ale teraz widział to samo: nieruchoma głowa, jakby umocowana w szpitalnej ramie podczas chirurgicznej operacji mózgu; szyja znikała w niedorzecznej czarnej błyszczącej zbroi, kojarzącej się ze średniowieczem.
Zauważył jeszcze coś dziwnego, choć nie potrafił określić, na czym to polega…
— Clavainie, bądź uprzejmy obejrzeć tę wiadomość do końca i rozważ moją propozycję. Nie składam jej pochopnie i nie po wtórzę po raz drugi.
— Udowodniłeś, że trudno cię zabić — ciągnęła Skade. — Dotychczas wszystkie moje wysiłki spełzały na niczym i nie mam gwarancji, że w przyszłości powiodą się inne próby. Co nie oznacza, że chcę, byś żył. Czy ostatnio spojrzałeś za siebie? Pytanie retoryczne, bo na pewno tak. Nawet przy swoich ograniczonych możliwościach detekcji musisz wiedzieć, że jest tam wiele innych statków. Pamiętasz, Clavainie, siły ekspedycyjne, którymi miałeś dowodzić? Mistrz warsztatów skończył budowę tych statków. Trzy z nich zbliżają się do ciebie od tyłu. Są lepiej uzbrojone od „Nocnego Cienia”. Mają ciężkie relatywistyczne railguny, bosery statek-statek, baterie graserów, nie mówiąc o stingerach dalekiego zasięgu. A za cel mają bardzo jasny obiekt.