Clavain wiedział o tamtych statkach, choć pojawiły się na samej granicy zasięgu detektorów. Zaczął przerabiać świetlne żagle Skade, by pracowały na jego korzyść — gdy go mijały, kierował na nie lasery i sterował tak, by żagle znalazły się na drodze goniących go statków. Szansa kolizji był mała i prześladowcy zawsze mogli rozmieścić swoje antyżagle, podobnie jak on to robił, ale przynajmniej zmusił Skade do zaniechania pomysłu.
— Wiem — szepnął.
— Chciałabym jednak zawrzeć porozumienie, Clavainie. Ty nie chcesz ginąć, a ja w zasadzie nie chcę cię zabijać. Szczerze mówiąc, są inne sprawy, którym chętniej poświęciłabym swą energię.
— Urocze. — Upił łyk herbaty.
— Więc dam ci żyć, Clavainie. I co ważniejsze, zwrócę ci Felkę. Odstawił filiżankę.
— Jest bardzo chora, wycofuje się w marzenia o Murze. Obecnie zajmuje się wyłącznie budową kolistych struktur wokół siebie, pogrążona jest w zawiłych grach, którym poświęca całą uwagę. Są to namiastki Muru. Nie śpi, jak prawdziwy Hybrydowiec. Naprawdę niepokoję się o nią. Ty i Galiana wykonaliście ciężką pracę, by zrobić z niej pełnego człowieka, a teraz widzę, że każdego dnia niszczeją efekty waszej pracy, tak jak zniszczał Wielki Mur na Marsie. — Twarz Skade ułożyła się do sztywnego smutnego uśmiechu. — W ogóle już nie rozpoznaje ludzi. Niczym się nie interesuje, tylko swoimi wąskimi obsesjami. Nie pyta nawet o ciebie, Clavainie.
— Jeśli zrobisz jej krzywdę… — zagroził bezwiednie.
— Ale nie jest za późno, by to zmienić i choćby częściowo naprawić — ciągnęła Skade — To zależy od ciebie, Clavainie. Różnica naszych prędkości jest na tyle mała, by możliwy był transfer. Jeśli zejdziesz z mojego kursu i przekonam się, że nie zamierzasz na niego powrócić, poślę ci Felkę korwetą, wystrzeloną oczywiście daleko w przestrzeń.
— Skade…
— Oczekuję twojej natychmiastowej odpowiedzi. Chętnie przyjmę osobistą transmisję, ale jeśli jej nie dostanę, chcę widzieć zmianę wektora ciągu twojego statku.
Westchnęła i w tym momencie Clavain uświadomił sobie, co go tak niepokoiło w wyglądzie Skade: ona nigdy nie wzdychała, od początku ani razu nie zamilkła, by zaczerpnąć tchu.
— Ostatnia sprawa. Dam ci duży zapas czasu, nim uznam, że odrzuciłeś moją propozycję. Ale gdy ten czas upłynie, i tak wsadzę Felkę do korwety. Tylko że niełatwo ci ją będzie odnaleźć. Pomyśl o tym, Clavainie. Felka sama wśród gwiazd, daleko od wszelkiego towarzystwa. Może tego nie rozumieć. Ale równie dobrze może rozumieć. — Skade zawahała się. — Ty byś to wiedział najlepiej. To przecież twoja córka. Chodzi tylko o to, jak bardzo ci na niej zależy.
Zakończyła transmisję.
Remontoire był świadomy. Uśmiechał się smętnie, gdy Clavain wszedł do jego pokoju — kwatery i więzienia zarazem. Nie wyglądał na osobę tryskającą zdrowiem — to wykluczone — ale też nie przypominał człowieka, który był niedawno zamrożony, a przedtem technicznie martwy.
— Zastanawiałem się, kiedy mnie odwiedzisz — powiedział z rozbrajającą wesołością.
Leżał na plecach, z głową na poduszce, dłonie złożył w wieżyczkę na piersiach. Wydawał się rozluźniony i spokojny.
Egzoszkielet opuścił Clavaina do pozycji siedzącej. Bolesne uciski dokuczały mu teraz w innych miejscach.
— Niestety, sprawy się trochę pokomplikowały — powiedział Clavain. — Cieszę się, że jesteś w jednym kawałku. Dotychczas twoje rozmrożenie nie było wskazane.
— Rozumiem. — Remontoire lekceważąco machnął ręką. — Nie można…
— Zaczekaj.
Clavain spojrzał na starego przyjaciela, przyglądając się lekkim zmianom twarzy, które były konieczne, by Remontoire mógł działać jako agent w społeczeństwie Yellowstone. Clavain był przyzwyczajony, że Remontoire jest kompletnie bezwłosy, jak niedokończony manekin.
— Na co, Clavainie?
— Rem, musisz poznać podstawowe zasady. Nie możesz opuszczać tego pokoju, więc nie stawiaj mnie w trudnej sytuacji i nie próbuj stąd wyjść.
Remontoire wzruszył ramionami, jakby chodziło o drobnostkę.
— Nawet o tym nie marzyłem. Co jeszcze?
— Nie wolno ci komunikować się z żadnym systemem poza tym pokojem. Więc proszę, nie próbuj.
— A skąd będziesz wiedział, jeśli spróbuję?
— Na pewno będę wiedział.
— Zgoda. Co jeszcze?
— Nie wiem, czy mogę ci już ufać. Stąd te środki ostrożności i stąd moja wcześniejsza niechęć, by cię rozbudzić.
— W pełni rozumiem.
— Szczerze chciałbym ci ufać, Rem, ale nie jestem pewien, czy mogę. A nie mogę narażać misji. — Remontoire już chciał coś powiedzieć, ale Clavain uniósł palce, uciszając go. — Dlatego ani trochę nie będę ryzykował. Jeśli zrobisz cokolwiek, co uznam za szkodliwe dla misji, zabiję cię. Bez dwóch zdań. Procesu nie będzie. Jesteśmy teraz daleko od Konwencji Ferrisvillskiej, daleko od Matczynego Gniazda.
— Rozumiem, że jesteśmy na statku — powiedział Remontoire. — I bardzo silnie przyśpieszamy. Chciałem zrzucić coś na podłogę, żeby ocenić, jak silnie. Ale starannie usunąłeś stąd wszystkie przedmioty. Choć domyślam się: cztery i pół g?
— Pięć — odparł Clavain. — A wkrótce sześć i więcej.
— Ten pokój nie przypomina mi żadnego pomieszczenia na „Nocnym Cieniu”. Przejąłeś inny światłowiec? To musiało być trudne.
— Miałem pomoc.
— A duże przyśpieszenie? Jak ci się to udaje bez magicznej skrzyneczki Skade?
— Skade nie stworzyła tej techniki od samego początku. Ukradła albo całość, albo wystarczająco wiele elementów, by zorientować się, jak działa reszta. Nie ona jedna miała dostęp do tego. Spotkałem człowieka, który dobrał się do tej samej żyły.
— Ten człowiek jest na statku?
— Nie. Zostawił nas samym sobie. To mój statek, Rem. — Clavain wysunął rękę, obudowaną podtrzymującym osprzętem, i poklepał szorstką metalową ścianę celi. — Nazywa się „Światło Zodiakalne”. Wiezie małą armię. Skade jest przed nami, ale nie zamierzam dopuścić, by zdobyła tę broń bez walki.
— Aha, Skade! — Remontoire skinął głową z uśmiechem.
— Coś cię bawi?
— Zgłaszała się?
— Tak, w pewnym sensie. Dlatego cię obudziłem.
— O co chodzi? Czy powiedziała, co… — Remontoire przerwał, a Clavain odczuł, że ten przygląda mu się uważnie.
— Najwyraźniej nie.
— Co takiego?
— Omal nie zginęła. Gdy uciekłeś z komety, na której spotkaliśmy mistrza warsztatów.
— Najwidoczniej wydobrzała.
— To zależy. — Remontoire znów przerwał. — Tu nie chodzi o Skade, prawda? Widzę zatroskane ojcowskie spojrzenie. — W mgnieniu oka zrobił zamach ciałem i usiadł na krawędzi łóżka zupełnie normalnie, jakby przyśpieszenie pięć g w ogóle go nie dotyczyło. Tylko maleńka pulsująca żyłka na skroni zdradzała wysiłek. — Niech zgadnę. Nadal ma Felkę, prawda? Clavain milczał. Pozwalał mówić Remontoiremu.