— Chciałem, żeby Felka poszła ze mną i świnią, ale Skade się nie zgodziła. Twierdziła, że Felka jest dla niej bardziej użyteczna jako element przetargowy. Nie mogłem jej tego wyperswadować. Gdybym naciskał, nie pozwoliłaby mi gonić ciebie.
— Poleciałeś, by mnie zabić.
— By cię powstrzymać. Miałem cię przekonać, byś wrócił ze mną do Matczynego Gniazda. Oczywiście zabiłbym cię, gdyby do tego doszło, ale przecież ty zrobiłbyś dokładnie to samo ze mną, gdyby chodziło o sprawy, w które wierzysz. — Po chwili milczenia podjął: — Wierzyłem, że cię przekonam. Nikt inny nie dałby ci szansy.
— Potem o tym pogadamy. Teraz najważniejsza jest Felka. Zapadła długa cisza. Clavain przesunął się na siedzeniu. Nie chciał dać poznać po sobie, że jest mu bardzo niewygodnie.
— Co się stało? — spytał Remontoire.
— Skade zaproponowała, że jeśli przestanę ją gonić, zwróci Felkę. Zostawi ją w korwecie za „Nocnym Cieniem”. Na maksymalnym ciągu korweta może wejść do układu odniesienia, który osiągniemy jednym z naszych promów.
Remontoire skinął głową. Clavain wyczuwał, że przyjaciel intensywnie myśli, analizując wszystkie możliwości.
— A jeśli odmówisz?
— Wypuści Felkę, ale w taki sposób, żebym nie mógł jej łatwo odzyskać. W najlepszym wypadku będę musiał zrezygnować z pościgu, żeby uratować Felkę. W najgorszym wypadku nigdy jej nie znajdę. Jesteśmy w przestrzeni międzygwiezdnej, pośród cholernej pustki. Przed sobą mamy żagiew Skade, za sobą swoją, i nasze czujniki nie pokrywają całych wielkich obszarów.
Remontoire znów się zamyślił. Przesunął się na łóżku, by krew lepiej docierała do mózgu.
— Clavainie, nie możesz ufać Skade. Nie musi cię przekonywać o swej szczerości, ponieważ nie posiadasz nic takiego, co by jej było potrzebne, ani nie możesz jej zaszkodzić. To nie jest gra dwóch więźniów, której cię uczono na Deimosie.
— Musiałem ją wystraszyć — stwierdził Clavain. — Nie spodziewała się, że tak łatwo ją dogonimy.
— Mimo to… — Przez parę minut Remontoire zastanawiał się, co dalej powiedzieć.
— Rozumiesz teraz, dlaczego cię obudziłem — wtrącił Clavain.
— Tak. Zbieg Siódemka był w takiej samej sytuacji w stosunku do Skade, gdy miał Irravel Vedę na ogonie, która usiłowała odzyskać swojego pasażera.
— Siódmy zmusił cię, byś mu służył i udzielił mu rady taktycznej przeciw Irravel.
— To zupełnie inne sytuacja, Clavainie.
— Dostrzegam wiele podobieństw. — Clavain nakazał, by egzoszkielet podniósł go do pozycji stojącej. — Oto warunki: Skade oczekuje ode mnie odpowiedzi w ciągu kilku dni; ty mi pomożesz wybrać opcję; najlepiej gdybym odzyskał Felkę, nie tracąc z oczu swojego celu.
— A więc odmroziłeś mnie z desperacji? Wolisz znane niebezpieczeństwo.
— Rem, jesteś moim najstarszym i najbliższym przyjacielem. Nie mam tylko pewności, czy nadal mogę ci ufać.
— A jeśli dam ci dobrą radę…?
— Skłoniłoby mnie to do zwiększonego zaufania. — Clavain uśmiechnął się słabo. — Oczywiście miałbym również w tej sprawie radę Felki.
— A jeśli nam się nie uda?
Clavain nic nie odrzekł. Odwrócił się i wyszedł.
Cztery małe promy wyleciały ze „Światła Zodiakalnego”, każdy wpadł we własną półkulę relatywistycznie zniekształconego kosmosu. Wyrzucone przez promy gazy błyszczały oświetlane główną żagwią „Światła Zodiakalnego”. Łukowate trajektorie zachwycały — wychodziły z macierzystego statku jak wygięte ramiona żyrandola.
Gdyby to nie był akt wojenny, miałbym powód do dumy, pomyślał Clavain.
Oglądał wylot promów z kopuły obserwacyjnej w rejonie dziobu. Czuł się w obowiązku poczekać, aż statki znikną mu z oczu. W każdym promie znajdował się załogant oraz przydział paliwa, którego Clavain wolałby nie zużywać przed osiągnięciem Resurgamu. Jeśli wszystko się powiedzie, Clavain odzyska cztery promy wraz z załogami. Ale nigdy nie odzyska większości paliwa. Pozostawał wąziutki zapas, wystarczający do tego, by jeden z promów przywiózł — poza pilotem — ładunek o masie człowieka.
Clavain miał nadzieję, że prawidłowo skierował ten prom.
Mówi się, że podejmowanie trudnych decyzji staje się łatwiejsze wraz z nabywanym doświadczeniem. Może jest w tym prawda, ale Clavain uznał, że nie odnosi się to do jego przypadku. Ostatnio podjął kilka niezwykle ciężkich decyzji, a każda z nich okazała się trudniejsza od poprzedniej. Tak właśnie było w sprawie Felki.
Chciałby ją odzyskać, gdyby znał sposób. Ale Skade wiedziała, jak bardzo mu zależy również na broni. A ponieważ nie stały za tym egoistyczne pobudki, nie dało się z nim pertraktować zwykłymi metodami. Felka stanowiła jednak idealną kartę przetargową. Skade wiedziała, że Clavaina łączą z Felka szczególne więzy, jeszcze z okresu marsjańskiego. Czy naprawdę była jego córką? Nie miał pewności, nawet teraz. Uznał, że nie jest to wykluczone — ona mu to przecież powiedziała. Ale mogła wtedy działać pod przymusem — bardzo chciała wyperswadować mu ucieczkę. Te okoliczności tylko podważyły jego pewność. Nie wyjaśni tego, jeśli jeszcze raz osobiście z nią nie porozmawia.
Ale jakie to ma znaczenie? Jej wartość jako istoty ludzkiej nie miała żadnego związku z hipotetyczną wspólnotą genetyczną z Clavainem. Nie miał podstaw przypuszczać, że jest jego córką, gdy ratował ją z Marsa. A przecież, mimo wielkiego ryzyka, coś kazało mu wrócić do gniazda Galiany, ponieważ czuł, że musi ratować Felkę. Galiana mówiła mu, że to jałowe, że Felka w żadnym sensie nie jest myślącą istotą ludzką, lecz nierozumną rośliną przetwarzającą informacje.
Udowodnił, że się myliła. Chyba jedyny raz w życiu zrobił coś takiego Galianie.
To i tak nie ma znaczenia, myślał. Chodziło o człowieczeństwo, a nie o więzy krwi czy lojalność. Gdyby o tym zapomniał, równie dobrze mógłby pozwolić, żeby Skade przejęła broń. A on wróciłby do pająków i zostawił resztę ludzkości na pastwę losu. A gdyby nie udało mu się odzyskać broni, to jakie znaczenie miałby pojedynczy ludzki gest, choćby najszlachetniejszy?
Cztery statki zniknęły. Clavain modlił się i miał nadzieję, że podjął właściwą decyzję.
Ulicami Cuvier jechał garbaty samochód rządowy. Znów padało, ale ostatnio chmury się rozproszyły. Rozmontowywana planeta widniała teraz wyraźnie na niebie każdego wieczoru przez wiele godzin. Chmura wyzwolonej materii tworzyła wieloramienny koronkowy obiekt. Świeciła czerwienią, ochrą i bladą zielenią, a niekiedy błyskała powolnymi elektrycznymi burzami, pulsującymi jak godowe błyski nieznanej ryby głębinowej. Gęste cienie i jasne symetryczne ogniska znaczyły miejsca w chmurze, gdzie powstawała i konsolidowała się maszyneria Inhibitorów. Wcześniej ludzie mogli sądzić, że mają do czynienia z naturalnym, choć rzadkim fenomenem — teraz nie mieli takiej pociechy.
Cierń widział, jak obywatele traktują to zjawisko. Przeważnie je ignorowali. Obiekt świecił na niebie, a oni wychodzili sobie na spacer, nie patrząc w górę. Jakby zbiorowe zaprzeczenie mogło go usunąć. Jakby postanowili odrzucić ten złowróżbny znak.
Cierń siedział z tyłu samochodu za ścianką oddzielającą kierowcę. W oparciu fotela kierowcy tkwił mały ekran telewizyjny, z którego na twarz Ciernia padało niebieskie światło. Nadawano relację daleko spoza miasta. Drżące ujęcia, robione z ręki, były rozmyte. Kamera najechała na jeden z dwóch promów, ukazując kontrast między gładkim kadłubem a kamienistym podłożem. Drugi prom był w powietrzu — lądował. Wykonał już kilka lotów ponad atmosferę Resurgamu, gdzie na orbicie czekał znacznie większy statek. Teraz kamera skręciła ku górze — statek opadał na trójnogu z płomieni.