Выбрать главу

DWADZIEŚCIA OSIEM

Skade kroczyła sztywno po statku. Wszystko na „Nocnym Cieniu” wydawało jej się dziwne. Zelżał nacisk na kręgosłup, a gałki oczne wróciły prawie do normalnego kształtu, ale były to jedyne rzeczywiste kompensacje. Wszystkie żywe istoty na statku znajdowały się w wykrywalnej sferze oddziaływania pola, zanurzonego w bańce sztucznie modyfikowanej próżni kwantowej. W tym polu przestało istnieć dziewięć dziesiątych masy bezwładnościowej każdej cząsteczki.

Statek parł w stronę Resurgamu z przyśpieszeniem dziesięciu g.

Skade starała się jak najmniej poruszać po statku, choć nosiła zbroję, która chroniła ją przed bardziej doskwierającymi efektami pola. Samo chodzenie nie było trudne, ponieważ zbroja czuła tylko przyśpieszenie jednego g. Zbroja już nie męczyła się z dodatkowym obciążeniem i Skade straciła poczucie, że każdy upadek oznacza automatycznie roztrzaskanie mózgu. Ale wszystko inne się pogorszyło. Gdy siłą woli kazała zbroi poruszyć którąś kończyną, zbroja wykonywała polecenie za szybko, przesuwając gwałtownie różne przedmioty. Wyglądało to tak, jakby solidne przedmioty zamieniono na ich papierowe modele. W takiej sytuacji nawet każde poruszenie oczami i zmiana kierunku spojrzenia wymagały wielkiej ostrożności. Gałki oczne — nieodkształcone przez grawitację — reagowały zbyt żywo, skłonne do przeregulowania, a potem do nadmiernej korekty. Skade znała przyczynę tego zjawiska: mięśnie sterujące gałką oczną, umocowane w czaszce, przystosowane do poruszania tkankową kulą o pewnej masie bezwładnościowej, teraz były zdezorientowane. Jednakże ta wiedza niczego nie ułatwiała. Skade stale wyłączała area postrema, ponieważ jej ucho wewnętrzne ciągle było zaniepokojone zmodyfikowanym polem inercyjnym.

Skade weszła do kwatery Felki. Sytuacja wyglądała jak przy poprzedniej wizycie: na fragmencie podłogi, który Skade kazała zmiękczyć, siedziała po turecku Felka. Jej ubranie wyglądało nieświeżo, ciało było ziemiste, włosy tłuste i skołtunione. Na czaszce widniały różowe plamy żywej skóry w miejscach, skąd Felka wyrwała sobie włosy. Siedziała zupełnie bez ruchu, z dłońmi na kolanach. Lekko uniosła brodę i zamknęła oczy. Błyszcząca smużka wydzieliny ciągnęła się z nozdrza aż do wargi.

Skade sprawdziła neuralną komunikację między Felką a resztą statku. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma żadnej istotnej łączności. Spodziewała się, że podobnie jak podczas ostatnich dwóch wizyt Felka będzie buszować w środowisku cybernetycznym. Skade sama tam zajrzała i znalazła obszerne budowle o klockowej strukturze — dzieło Felki, wyraźnie substytut Muru. Teraz było inaczej. Felka opuściła real i wykonała następny logiczny krok: cofnęła się do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło.

Wróciła do swojej czaszki.

Skade pochyliła się i dotknęła czoła Felki. Spodziewała się, że Felka wzdrygnie się przed kontaktem z zimnym metalem, ale Skade równie dobrze mogłaby dotknąć woskowej lalki.

[Felko, słyszysz mnie? Wiem, że gdzieś tam jesteś. To ja, Skade. Muszę ci coś powiedzieć.]

Nie doczekała się odpowiedzi.

[Felko, chodzi o Clavaina. Zrobiłam wszystko, by zawrócił, ale on na nic nie zareagował. Sądziłam, że ostatni argument go przekona. Chcesz wiedzieć, jaki?]

Felka oddychała powoli, regularnie.

[Wykorzystałam cię. Obiecałam Clavainowi, że jeśli zawróci, zwrócę mu ciebie. Oczywiście żywą. Nie okazał żadnego zainteresowania moją propozycją. Rozumiesz? Znaczysz dla niego mniej od jego ukochanej misji.]

Wstała i obeszła medytującą postać.

[Miałam nadzieję, że jest inaczej. To byłoby najlepsze rozwiązanie dla nas obu. Ale decyzja należała do niego. Wskazał swój priorytet. To nie ty, Felko. Po tylu latach, tylu wiekach, znaczysz dla niego mniej niż czterdziestka nierozumnych maszyn. Przyznaję, byłam zdziwiona.]

Felka nic nie rzekła. Skade miała ochotę zanurkować w jej czaszkę, by odnaleźć ciepłe i kojące miejsce, do którego wycofała się Felka. Gdyby Felka była normalnym Hybrydowcem, Skade potrafiłaby wtargnąć do jej najbardziej prywatnych rejonów umysłu. Ale umysł Felki został skonstruowany inaczej i Skade mogła tylko musnąć jego powierzchnię, sporadycznie zajrzeć głębiej, ale niewiele więcej.

Skade westchnęła. Nie zamierzała torturować Felki, miała jednak nadzieję, że wytrąci ją z otępienia, kierując ją przeciw Clavainowi.

Nie udało się.

Stała za Felka. Zamknęła oczy i przesłała strumień poleceń do rdzeniowego aparatu, który wcześniej założyła Felce. Efekt był natychmiastowy i zadowalający: Felka osunęła się, z jej otwartych ust ciekły stróżki śliny.

Skade chwyciła ją delikatnie i wyniosła z pokoju.

* * *

W górze paliło srebrne słońce — pusta moneta błyszcząca spoza czepka szarej morskiej mgły. Skade była w ciele z krwi i kości, jak poprzednio. Stała na płaskim głazie. Chłód przenikał ją na wskroś, powietrze szczypało ozonem, pachniało słonawymi gnijącymi wodorostami. W oddali miliardy otoczaków wzdychały orgiastycznie, napastowane przez morską falę.

To samo miejsce. Chyba Wilk staje się odrobinę przewidywalny, pomyślała Skade.

Wpatrywała się we mgłę: w odległości kilkunastu kroków dostrzegła ludzką postać — małe dziecko, które kucnęło na głazie. Skade zaczęła ostrożnie przemykać ku dziecku, z kamienia na kamień, lekko przeskakując przez kałuże i ostre brzegi skały. Przebywając znowu w ludzkim ciele odczuwała niepokój, ale też upojenie. Miała wrażenie, że jest bardziej krucha niż wcześniej, zanim Clavain ją zranił, świadoma, że pod skórą ma tylko miękkie mięśnie i kruche kości. Dobrze było być niezwyciężoną, ale równocześnie dobrze było czuć, jak chemia wszechświata wkracza w nią przez wszystkie pory skóry, jak wiatr głaszcze włoski na wierzchu dłoni, jak w stopy kłuje wymyta przez morze skała.

Dotarła do dziecka. To Felka — nic dziwnego — ale taka, jaką prawdopodobnie była na Marsie, gdy Clavain ją uratował.

Jak w swojej kwaterze, i tu Felka siedziała po turecku. Miała na sobie mokre, poplamione wodorostami, dziurawe ubranie, z którego wystawały nagie nogi i ręce. Włosy długie i ciemne, jak włosy Skade, opadały na jej twarz w prostych strąkach. Mgła sprawiała, że cały obraz był wybielony i monochromatyczny.

Felka spojrzała na nią — ich oczy spotkały się na sekundę — ale zaraz wróciła do poprzedniego zajęcia. Wokół niej leżały w nierównym kręgu części skorupiaków: odnóża i szczypce, kleszcze i segmenty odwłoka, długie czułki, pokruszone fragmenty pancerzy — wszystko starannie ułożone z maniacką precyzją. Zestawienia jak z anatomicznej teorii zbiorów. Felka przyglądała się im, od czasu do czasu odwracała się i sprawdzała jakiś układ. Rzadko podnosiła którąś z części i przekładała ją w inne miejsce. Twarz miała bez wyrazu, wcale nie jak u bawiącego się dziecka, tak jakby wykonywała zadanie wymagające całkowitej powagi, skupienia i napięcie, ale nie dające żadnej przyjemności.

[Felko…]

Spojrzała na Skade pytająco i wróciła do swojej układanki.

Odległe fale znów nacierały. Za Felką szara ściana mgły stała się nieco bardziej przejrzysta. Skade nadal nie widziała morza, ale wzrokiem sięgała dalej. Wzór kałuż na skale tworzył niepokojącą mozaikę. Na granicy widzialności dostrzegła obiekt nieco ciemniejszy od mgły. To pojawiał się, to znikał. Była to szara wielka iglica, która wbijała się w szare niebo. Wydawało się, że stoi daleko, nawet za morzem, albo wyrasta z morza w sporej odległości od lądu.

Felka też to zauważyła. Patrzyła ciągle z tym samym wyrazem twarzy i dopiero po dłuższej chwili ponownie wróciła do swojej układanki. Skade zastanawiała się, co to za obiekt, ale mgła przesłoniła widok i teraz wyczuwało się obecność kogoś trzeciego.